Antyglobaliści są w modzie, przynajmniej w mediac
Z okazji forum ekonomicznego w Nowym Jorku i antyforum w Porto Allegre politycznie poprawne media miały używanie. W "Gazecie Wyborczej", kroczącej od pewnego czasu w pierwszej linii politycznej poprawności, przeczytać można było, że w Nowym Jorku "biznesmeni pokornie wysłuchiwali pouczeń Bono, lidera zespołu rockowego U2, który od lat zabiega o zmniejszenie przepaści między bogatą i biedną częścią świata". Pewność siebie żurnalisty, że biznesmeni w tym czasie naprawdę myśleli o tym, co plecie jakiś szarpidrut, jest rzeczywiście porażająca...
Świat krzykaczy i świat realistów
Tak było na pierwszych stronach gazet i w telewizyjnych dziennikach, gdzie powiewały setki czerwonych sztandarów i pojawiała się znana symbolika sierpa i młota, portrety Che Guevary i podobne lewackie rekwizyty. W świecie realnym, a nie w świecie żurnalistycznej fikcji, proporcje między zwolennikami i przeciwnikami globalizacji są już inne. Filozof Leszek Kołakowski w tym samym numerze "Gazety" pisze ostrożnie, że nie słyszał, by wrogowie globalizacji przedstawiali inne argumenty prócz ogólników i wybitych szyb. I już zupełnie jednoznacznie wypowiada się o wrogach kapitalizmu: "Kapitalizm to rynek, ale żeby rynek był zniesiony, na to trzeba tyranii totalitarnej ze wszystkimi jej skutkami. Slogan wrogów kapitalizmu powinien może brzmieć: Chcemy wyzwolenia, czyli ucisku i nędzy".
Świat krzykaczy i świat realny dzieli nie tylko sposób prezentacji w gazetach czy dzienniku, ale również siła sprawcza. Na dalszych stronach w dziale gospodarczym czytamy o nowych inwestycjach zagranicznych. Żałowaliśmy, że Toyota i Peugeot zdecydowały się na Czechy, a nie na Polskę. To tam powstanie kilka tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy, a być może jeszcze więcej (gdy dołączą producenci części i podzespołów). Swoją drogą, gdyby antyglobaliści byli zdolni do refleksji - nie tylko do reakcji - może by się zastanowili nad tym, dlaczego kraje starają się przyciągnąć zagraniczne inwestycje.
I to zarówno kraje biedne, średniozamożne, jak i najbogatsze. Rząd stanowy Karoliny Południowej zainwestował w infrastrukturę i edukację prawie 200 mln USD, aby nakłonić do zainwestowania niemiecki koncern BMW. Czyżby rządy chciały się przykładać do zbiednienia własnych społeczeństw?
Filozofia szarpidruta
Przy okazji jeszcze jeden paradoks. W cytowanych politycznie poprawnych elukubracjach czytamy o tym, jak wspomniany Bono zabiega o zmniejszenie przepaści między biednymi i bogatymi. Uśmiać się można i gości zabawić, jak mawiali bohaterowie Wiecha. "Zabieganie" rozchełstanego szarpidruta polega na tym, że wykrzyczy on na którymś z koncertów antykapitalistyczne czy antyliberalne slogany! To właśnie owi biznesmeni, których Bono pouczał z wyżyn swojej ignorancji, przyczyniają się do rzeczywistego zmniejszenia dystansu, gdy postanowią w jakimś biednym kraju wybudować filię swojej firmy. Gdyż nawet biedne państwa - jak mówią ekonomiści - mają korzyści komparatywne, to znaczy mogą produkować coś taniej. Tak właśnie zaczynały dzisiejsze tygrysy: Hongkong, Tajwan, Korea czy Singapur.
To interesujące, że w Polsce korzyści z handlu znają na przykład powiatowi i miejscy rzecznicy praw konsumenta (miałem przypadkiem w ręku program szkolenia!), ale nie znają ich liczni intelektualiści. Właśnie w związku ze wspomnianymi forum i antyforum przeczytałem w "Rzeczpospolitej" wypowiedź politologa Marcina Króla, że antyglobaliści słusznie uważają, iż globalizacja szczęścia nie daje, a polskie sympatie oparte są na "fałszywym i egoistycznym przekonaniu, że nam się uda dołączyć do tych, którzy na globalizacji zyskają".
Otwarta gospodarka, czyli bogactwo
Pozostawmy na boku szczęście, a przyjrzyjmy się pokrótce argumentom czy też raczej sloganom antyglobalistów. Pierwszy slogan: globalizacja zubaża. A szczególnie zubaża biedne społeczeństwa. Globalizacja to nic innego jak otwarte gospodarki i wynikające stąd możliwości swobodnego przepływu towarów, usług, kapitału i siły roboczej. Oskarżenie antyglobalistów trafia kulą w płot, bo historia gospodarcza i współczesność wskazują jednoznacznie, że otwarte gospodarki zawsze miały się lepiej niż chronione przed konkurencją. I to zarówno bogate, jak i biedne. Otwarte Niemcy zachodnie osiągnęły znacznie wyższy poziom zamożności niż zamknięte za murem komunistycznej podejrzliwości Niemcy wschodnie, chociaż oba kraje historię miały przecież taką samą. Podobnie Korea Południowa osiągnęła wielokrotnie wyższy standard życia niż Korea Północna. Rozpaczliwie biedny Hongkong stał się klasyczną liberalną otwartą gospodarką po II wojnie światowej, podczas gdy Chiny schizofrenicznego Mao Tse-tunga poszły w odwrotną stronę. Rezultat? Pod koniec XX wieku PKB na mieszkańca w Hongkongu był 25 razy wyższy! A dodajmy, że Chiny od 1978 r., czyli od śmierci Mao, powoli otwierają się na świat (tylko gospodarczo zresztą) i mimo to mają do pokonania jeszcze ogromny dystans.
Otwarta gospodarka, czyli czyste środowisko
Drugi slogan brzmi: globalizacja przyczynia się do niszczenia środowiska naturalnego. Znowu kulą w płot. Statystyki wskazują, że poziom zanieczyszczenia środowiska jest tym wyższy, im niższy jest poziom rozwoju gospodarczego. U podstaw niszczenia środowiska leżą ignorancja i bieda. W miarę bogacenia się kraju, co zależy od stopnia uwolnienia rynku i otwarcia na świat, zanieczyszczenie spada; maleje też zużycie zasobów na jednostkę produkcji. Jedynym wyjątkiem od tej reguły były kraje komunistyczne, w których industrializacja następowała przy braku bodźców do oszczędności. Do dziś skutki tego można obserwować w skansenach komunizmu - na Białorusi, w Korei Północnej czy na Kubie.
Otwarta gospodarka, czyli wolność
I wreszcie trzeci slogan: globalizacja zagraża wolności. Znowu powinniśmy ustalić, o jaką wolność nam idzie: gos-podarczą, polityczną, poszukiwania prawdy w badaniach naukowych? Ale niezależnie od tego, o jakiej wolności mówimy, rośnie ona wraz z otwartością. Im bardziej kraj jest otwarty gospodarczo, tym większe prawdopodobieństwo, że wraz z towarami trafiać będą do niego nowe idee polityczne, społeczne itd. Proces ten był zmorą rządów komunistycznych i jest nią nadal na przykład w Chinach, których władcy głowią się nad ograniczeniem swoich kontaktów ze światem otwartych gospodarek wyłącznie do importu obrabiarek sterowanych komputerowo - bez idei liberalnych.
Tę prawidłowość można zaobserwować nie tylko w odniesieniu do schodzącego ze sceny historycznej komunizmu. Otwartość na świat dlatego łączy się z wolnością polityczną, że jest ona wynalazkiem świata zachodniego i z niego właśnie promieniuje na zewnątrz. Satrapowie w rodzaju Husajna w Iraku, fanatycznych ajatollahów w Iranie czy lewicowych generałów w Birmie wolą utrzymywać swoje kraje w izolacji, aby ich poddani nie uzyskali przypadkiem wsparcia intelektualnego czy wręcz politycznego z Zachodu.
Antyglobalizm, czyli dyktatura
Antyglobaliści mają pewną wspólną cechę ze wszystkimi dyktatorami: wrogość wobec kapitalizmu, czyli wolności gospodarczej, i liberalizmu, czyli wolności politycznej. Przedstawiciele tego nurtu ideologicznie czy intelektualnie nie różnią się od zwolenników fali irracjonalnego lewactwa, jaka przepłynęła przez świat zachodni w latach 60. i 70. Fala antyglobalistów odpłynie, tak jak odpłynęła tamta. Karawana pójdzie dalej, bo jest to korzystne dla idących, których dzisiaj jest zresztą znacznie więcej, niż było wówczas.
Świat serio różni się bowiem od świata prezentowanego w mediach. Na forum nowojorskim prezes sieci McDonald?s zwrócił uwagę, że gdy w Seattle media zachłystywały się wyczynami dwóch tysięcy antyglobalistów chuliganów, w restauracjach McDonald?s - jakże częstych obiektach ich ataków - w tym samym mieście zjedzono 175 tys. posiłków. Przytłaczająca większość głosowała pieniędzmi za McDonald?sem...
Świat krzykaczy i świat realistów
Tak było na pierwszych stronach gazet i w telewizyjnych dziennikach, gdzie powiewały setki czerwonych sztandarów i pojawiała się znana symbolika sierpa i młota, portrety Che Guevary i podobne lewackie rekwizyty. W świecie realnym, a nie w świecie żurnalistycznej fikcji, proporcje między zwolennikami i przeciwnikami globalizacji są już inne. Filozof Leszek Kołakowski w tym samym numerze "Gazety" pisze ostrożnie, że nie słyszał, by wrogowie globalizacji przedstawiali inne argumenty prócz ogólników i wybitych szyb. I już zupełnie jednoznacznie wypowiada się o wrogach kapitalizmu: "Kapitalizm to rynek, ale żeby rynek był zniesiony, na to trzeba tyranii totalitarnej ze wszystkimi jej skutkami. Slogan wrogów kapitalizmu powinien może brzmieć: Chcemy wyzwolenia, czyli ucisku i nędzy".
Świat krzykaczy i świat realny dzieli nie tylko sposób prezentacji w gazetach czy dzienniku, ale również siła sprawcza. Na dalszych stronach w dziale gospodarczym czytamy o nowych inwestycjach zagranicznych. Żałowaliśmy, że Toyota i Peugeot zdecydowały się na Czechy, a nie na Polskę. To tam powstanie kilka tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy, a być może jeszcze więcej (gdy dołączą producenci części i podzespołów). Swoją drogą, gdyby antyglobaliści byli zdolni do refleksji - nie tylko do reakcji - może by się zastanowili nad tym, dlaczego kraje starają się przyciągnąć zagraniczne inwestycje.
I to zarówno kraje biedne, średniozamożne, jak i najbogatsze. Rząd stanowy Karoliny Południowej zainwestował w infrastrukturę i edukację prawie 200 mln USD, aby nakłonić do zainwestowania niemiecki koncern BMW. Czyżby rządy chciały się przykładać do zbiednienia własnych społeczeństw?
Filozofia szarpidruta
Przy okazji jeszcze jeden paradoks. W cytowanych politycznie poprawnych elukubracjach czytamy o tym, jak wspomniany Bono zabiega o zmniejszenie przepaści między biednymi i bogatymi. Uśmiać się można i gości zabawić, jak mawiali bohaterowie Wiecha. "Zabieganie" rozchełstanego szarpidruta polega na tym, że wykrzyczy on na którymś z koncertów antykapitalistyczne czy antyliberalne slogany! To właśnie owi biznesmeni, których Bono pouczał z wyżyn swojej ignorancji, przyczyniają się do rzeczywistego zmniejszenia dystansu, gdy postanowią w jakimś biednym kraju wybudować filię swojej firmy. Gdyż nawet biedne państwa - jak mówią ekonomiści - mają korzyści komparatywne, to znaczy mogą produkować coś taniej. Tak właśnie zaczynały dzisiejsze tygrysy: Hongkong, Tajwan, Korea czy Singapur.
To interesujące, że w Polsce korzyści z handlu znają na przykład powiatowi i miejscy rzecznicy praw konsumenta (miałem przypadkiem w ręku program szkolenia!), ale nie znają ich liczni intelektualiści. Właśnie w związku ze wspomnianymi forum i antyforum przeczytałem w "Rzeczpospolitej" wypowiedź politologa Marcina Króla, że antyglobaliści słusznie uważają, iż globalizacja szczęścia nie daje, a polskie sympatie oparte są na "fałszywym i egoistycznym przekonaniu, że nam się uda dołączyć do tych, którzy na globalizacji zyskają".
Otwarta gospodarka, czyli bogactwo
Pozostawmy na boku szczęście, a przyjrzyjmy się pokrótce argumentom czy też raczej sloganom antyglobalistów. Pierwszy slogan: globalizacja zubaża. A szczególnie zubaża biedne społeczeństwa. Globalizacja to nic innego jak otwarte gospodarki i wynikające stąd możliwości swobodnego przepływu towarów, usług, kapitału i siły roboczej. Oskarżenie antyglobalistów trafia kulą w płot, bo historia gospodarcza i współczesność wskazują jednoznacznie, że otwarte gospodarki zawsze miały się lepiej niż chronione przed konkurencją. I to zarówno bogate, jak i biedne. Otwarte Niemcy zachodnie osiągnęły znacznie wyższy poziom zamożności niż zamknięte za murem komunistycznej podejrzliwości Niemcy wschodnie, chociaż oba kraje historię miały przecież taką samą. Podobnie Korea Południowa osiągnęła wielokrotnie wyższy standard życia niż Korea Północna. Rozpaczliwie biedny Hongkong stał się klasyczną liberalną otwartą gospodarką po II wojnie światowej, podczas gdy Chiny schizofrenicznego Mao Tse-tunga poszły w odwrotną stronę. Rezultat? Pod koniec XX wieku PKB na mieszkańca w Hongkongu był 25 razy wyższy! A dodajmy, że Chiny od 1978 r., czyli od śmierci Mao, powoli otwierają się na świat (tylko gospodarczo zresztą) i mimo to mają do pokonania jeszcze ogromny dystans.
Otwarta gospodarka, czyli czyste środowisko
Drugi slogan brzmi: globalizacja przyczynia się do niszczenia środowiska naturalnego. Znowu kulą w płot. Statystyki wskazują, że poziom zanieczyszczenia środowiska jest tym wyższy, im niższy jest poziom rozwoju gospodarczego. U podstaw niszczenia środowiska leżą ignorancja i bieda. W miarę bogacenia się kraju, co zależy od stopnia uwolnienia rynku i otwarcia na świat, zanieczyszczenie spada; maleje też zużycie zasobów na jednostkę produkcji. Jedynym wyjątkiem od tej reguły były kraje komunistyczne, w których industrializacja następowała przy braku bodźców do oszczędności. Do dziś skutki tego można obserwować w skansenach komunizmu - na Białorusi, w Korei Północnej czy na Kubie.
Otwarta gospodarka, czyli wolność
I wreszcie trzeci slogan: globalizacja zagraża wolności. Znowu powinniśmy ustalić, o jaką wolność nam idzie: gos-podarczą, polityczną, poszukiwania prawdy w badaniach naukowych? Ale niezależnie od tego, o jakiej wolności mówimy, rośnie ona wraz z otwartością. Im bardziej kraj jest otwarty gospodarczo, tym większe prawdopodobieństwo, że wraz z towarami trafiać będą do niego nowe idee polityczne, społeczne itd. Proces ten był zmorą rządów komunistycznych i jest nią nadal na przykład w Chinach, których władcy głowią się nad ograniczeniem swoich kontaktów ze światem otwartych gospodarek wyłącznie do importu obrabiarek sterowanych komputerowo - bez idei liberalnych.
Tę prawidłowość można zaobserwować nie tylko w odniesieniu do schodzącego ze sceny historycznej komunizmu. Otwartość na świat dlatego łączy się z wolnością polityczną, że jest ona wynalazkiem świata zachodniego i z niego właśnie promieniuje na zewnątrz. Satrapowie w rodzaju Husajna w Iraku, fanatycznych ajatollahów w Iranie czy lewicowych generałów w Birmie wolą utrzymywać swoje kraje w izolacji, aby ich poddani nie uzyskali przypadkiem wsparcia intelektualnego czy wręcz politycznego z Zachodu.
Antyglobalizm, czyli dyktatura
Antyglobaliści mają pewną wspólną cechę ze wszystkimi dyktatorami: wrogość wobec kapitalizmu, czyli wolności gospodarczej, i liberalizmu, czyli wolności politycznej. Przedstawiciele tego nurtu ideologicznie czy intelektualnie nie różnią się od zwolenników fali irracjonalnego lewactwa, jaka przepłynęła przez świat zachodni w latach 60. i 70. Fala antyglobalistów odpłynie, tak jak odpłynęła tamta. Karawana pójdzie dalej, bo jest to korzystne dla idących, których dzisiaj jest zresztą znacznie więcej, niż było wówczas.
Świat serio różni się bowiem od świata prezentowanego w mediach. Na forum nowojorskim prezes sieci McDonald?s zwrócił uwagę, że gdy w Seattle media zachłystywały się wyczynami dwóch tysięcy antyglobalistów chuliganów, w restauracjach McDonald?s - jakże częstych obiektach ich ataków - w tym samym mieście zjedzono 175 tys. posiłków. Przytłaczająca większość głosowała pieniędzmi za McDonald?sem...
Więcej możesz przeczytać w 12/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.