Czy Izrael odseparuje się od Palestyńczyków?
Jak mogłoby powstać państwo palestyńskie? Na przykład tak: wojsko izraelskie otrzymuje rozkaz wycofania się z Zachodniego Brzegu. Pozostaje tylko w kilku wielkich skupiskach osadników, mogących stanowić część strefy buforowej. Tutaj lub w głąb Izraela przesiedlani są mieszkańcy mniejszych osiedli, które mają zniknąć z mapy. Ewakuacji towarzyszą spięcia z wojskiem, gdyż radykalni osadnicy nie chcą opuścić domów. Wojsko wycofuje się też z leżącej nad Morzem Śródziemnym osady Katif, zajmującej jedną piątą Strefy Gazy. Do pustych osiedli wjeżdżają buldożery, zrównując wszystko z ziemią. Tak samo było w 1982 r., gdy tuż przed oddaniem Egiptowi ostatniej części Synaju wojsko na rozkaz ówczesnego ministra obrony Ariela Szarona zrównało wszystko z ziemią, ewakuując opornych osadników w specjalnych klatkach.
W ciągu 48 godzin zaorany zostanie pas graniczny między palestyńską częścią Zachodniego Brzegu a Izraelem. Na tym trudnym górskim terenie powstanie 700-kilometrowa strefa buforowa, najeżona radarami, zasiekami, betonowymi zaporami i ogrodzeniami z elektronicznymi czujnikami. Wzdłuż granicy stoją izraelskie czołgi. W ciągu trzech dni Izrael odcina się całkowicie od nowej Palestyny. Tak właśnie może wyglądać ostateczny rozdział Izraela i obszarów palestyńskich.
Przed atakiem na Irak Waszyngton potrzebuje spokoju w Izraelu. Nie będzie spokoju, jeśli Partia Pracy zdecyduje się na propagandowe przygotowanie do wyjścia z wielkiej koalicji i zorganizuje falę protestów przeciwko polityce premiera Szarona. Tym bardziej że raczej nie sprawdzą się nadzieje Szarona na to, że za plecami Jasera Arafata powstanie pragmatyczne i znajdujące społeczny posłuch kierownictwo palestyńskie, z którym można by się dogadać w sprawie przyszłych granic. Wprawdzie tacy ludzie są, ale za życia Arafata żaden z nich nie ośmieli się ujawnić swoich zamiarów. Jednocześnie bojówki Hamasu, Fatah i Dżihadu Islamskiego mogą nasilić zamachy w miastach izraelskich. Zamiast spokoju możemy mieć konflikt regionalny.
Po trwającej prawie 17 miesięcy intifadzie trudno sobie wyobrazić zawarcie uroczystej sulchy (po arabsku "zgoda"). Coraz więcej jednak wskazuje na to, że Izraelczycy mogą wycofać wojska z Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. W podobny sposób postąpili w maju 2000 r., wychodząc z południowego Libanu. Brak izraelskiej reakcji na rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, wzywającą do utworzenia państwa palestyńskiego, jest o tyle zastanawiający, że nawet premier Szaron oświadczył, że nie wyklucza powstania w przyszłości "w pełni zdemilitaryzowanego państwa palestyńskiego".
Jednostronna separacja Izraela od państwa palestyńskiego nie poprawiłaby sytuacji Palestyńczyków. Zamknięte granice z Egiptem i Jordanią (w obawie przed przemytem broni) uniemożliwiłyby swobodny przepływ ludzi i towarów. Mały port w Gazie, zniszczony w czasie intifady, nie może przyjmować statków. Rosnące trudności spowodowałyby nową falę emigracji. Nie można też wykluczyć zaostrzenia walki o schedę po Arafacie, któremu władza wymknęła się z rąk. Głównymi rywalami są szefowie policji i służb specjalnych: płk Dżibril Radżub z Ramallah, płk Mohammad Dahlan z Gazy i mający bodaj największe szanse Amin el-Hindi z Gazy. Niewykluczone, że każdy z nich już próbuje dogadać się na boku z Izraelem, podobnie jak działo się w Libanie. Możliwe też, że Izrael w zamian za poparcie dla lokalnych dowódców zażądałby likwidacji bojówek Hamasu i Dżihadu Islamskiego. To grozi wybuchem walk bratobójczych.
Alternatywnym wyjściem wobec jednostronnej separacji wciąż jeszcze może się okazać saudyjski plan pokojowy. Wszystko jest możliwe - to najczęściej powtarzane dziś zdanie w Izraelu.
Więcej możesz przeczytać w 12/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.