Ludzie tym się różnią od usług i towarów, że mają sumienia
Zawsze przeze mnie podziwiany Jacek Fedorowicz uczynił moją skromną osobę bohaterem felietonu w "Gazecie Telewizyjnej". Wystąpiłem w roli bohatera negatywnego i zostałem uznany za przedstawiciela "pokolenia nieodwracalnie skażonego socjalizmem". Felietoniście "Gazety" nie spodobała się moja wypowiedź, w której dopatrzył się krytyki jednego z biznesmenów, że funduje sobie za 20 milionów dolarów wycieczkę w kosmos, zamiast wesprzeć tą sumą strajkujących gdyńskich stoczniowców. Zostałem pouczony, że ludzie mają prawo wydawać swoje pieniądze, jak im się żywnie podoba, a reglamentowanie owej swobody musi się zakończyć skrępowaniem ludzkiej przedsiębiorczości i nawrotem do znanej z PRL siermiężnej równości.
Cały wywód oparty został na zwykłym nieporozumieniu. Gdyby Jacek Fedorowicz uważniej mnie wysłuchał, przekonałby się, że wcale nie domagałem się od biznesmena kosmonauty, aby zrezygnował z lotu i podarował stoczniowcom zaoszczędzone 20 milionów dolarów. Owszem, krytykowałem, ale zachwyt, z jakim ta kosmiczna ekstrawagancja została przyjęta przez sporą część opinii publicznej.
Każdemu zdarza się przesłyszeć i cała sprawa nie zasługiwałaby na uwagę, gdyby nie ta duszna atmosfera, czyniąca bohatera z biznesmena kosmonauty, a niemalże przestępców z robotników upominających się o gorącą zupę i robocze rękawice. Jeśśli tak ma wyglądać nasza nowoczesna miara społecznego prestiżu, to wolę być skamieliną "nieodwracalnie skażoną socjalizmem".
Adwersarze niech się jednak nie łudzą, że za całe usprawiedliwienie wystarczy im chłodna logika rynku. Ludzie tym się różnią od rynkowych usług i towarów, że mają sumienia. To one, a nie prawidła ekonomii, muszą podpowiedzieć, czy sercom bliżej do kosmicznego kaprysu, czy do strajkujących stoczniowców.
W tych sprawach nie ma co weryfikować wspaniałych, także Jacka Fedorowicza, zachowań z czasów PRL, polegających na wspieraniu protestujących robotników. Owszem, mamy demokrację, ale w niejednym zakładzie pracownicy są dzisiaj traktowani gorzej niż w zamierzchłym stalinizmie. Jakże często spod makijażu nowoczesnego kapitalizmu wyziera maska dawnej PRL-owskiej pogardy dla "roboli".
Nie da się tej kwestii skwitować zarzutem o "nieodwracalne skażenie socjalizmem", bo nie chodzi tu o jakieś resentymenty, lecz o podstawowy dylemat całej polskiej transformacji ustrojowej. Już od pierwszych swoich dni najgorzej potraktowała ona ludzi najbardziej aktywnych w obalaniu komunizmu, to znaczy pracowników wielkich zakładów przemysłowych.
Dzisiaj nikt nie potrafi powiedzieć, czy narastające w środowiskach pracowniczych niepokoje nie przerodzą się w otwarty bunt. Taka perspektywa jest jednak całkiem realna i trzeba zrobić wszystko, aby ją oddalić. A już na pewno nie powinno się drażnić ludzi czynieniem bohatera z człowieka, którego jedynym pomysłem na wydanie 20 milionów dolarów jest wycieczka w kosmos. Przykład może się okazać zaraźliwy i ludzie równie daleko mogą zechcieć wysłać wszystkich odpowiedzialnych za los ich i całego kraju.
Cały wywód oparty został na zwykłym nieporozumieniu. Gdyby Jacek Fedorowicz uważniej mnie wysłuchał, przekonałby się, że wcale nie domagałem się od biznesmena kosmonauty, aby zrezygnował z lotu i podarował stoczniowcom zaoszczędzone 20 milionów dolarów. Owszem, krytykowałem, ale zachwyt, z jakim ta kosmiczna ekstrawagancja została przyjęta przez sporą część opinii publicznej.
Każdemu zdarza się przesłyszeć i cała sprawa nie zasługiwałaby na uwagę, gdyby nie ta duszna atmosfera, czyniąca bohatera z biznesmena kosmonauty, a niemalże przestępców z robotników upominających się o gorącą zupę i robocze rękawice. Jeśśli tak ma wyglądać nasza nowoczesna miara społecznego prestiżu, to wolę być skamieliną "nieodwracalnie skażoną socjalizmem".
Adwersarze niech się jednak nie łudzą, że za całe usprawiedliwienie wystarczy im chłodna logika rynku. Ludzie tym się różnią od rynkowych usług i towarów, że mają sumienia. To one, a nie prawidła ekonomii, muszą podpowiedzieć, czy sercom bliżej do kosmicznego kaprysu, czy do strajkujących stoczniowców.
W tych sprawach nie ma co weryfikować wspaniałych, także Jacka Fedorowicza, zachowań z czasów PRL, polegających na wspieraniu protestujących robotników. Owszem, mamy demokrację, ale w niejednym zakładzie pracownicy są dzisiaj traktowani gorzej niż w zamierzchłym stalinizmie. Jakże często spod makijażu nowoczesnego kapitalizmu wyziera maska dawnej PRL-owskiej pogardy dla "roboli".
Nie da się tej kwestii skwitować zarzutem o "nieodwracalne skażenie socjalizmem", bo nie chodzi tu o jakieś resentymenty, lecz o podstawowy dylemat całej polskiej transformacji ustrojowej. Już od pierwszych swoich dni najgorzej potraktowała ona ludzi najbardziej aktywnych w obalaniu komunizmu, to znaczy pracowników wielkich zakładów przemysłowych.
Dzisiaj nikt nie potrafi powiedzieć, czy narastające w środowiskach pracowniczych niepokoje nie przerodzą się w otwarty bunt. Taka perspektywa jest jednak całkiem realna i trzeba zrobić wszystko, aby ją oddalić. A już na pewno nie powinno się drażnić ludzi czynieniem bohatera z człowieka, którego jedynym pomysłem na wydanie 20 milionów dolarów jest wycieczka w kosmos. Przykład może się okazać zaraźliwy i ludzie równie daleko mogą zechcieć wysłać wszystkich odpowiedzialnych za los ich i całego kraju.
Więcej możesz przeczytać w 12/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.