Dlaczego coś ma być proste, skoro może być skomplikowane?
Na jaką dziedzinę naszego życia nie spojrzeć, tam trwa prawdziwy wyścig o komplikowanie rzeczy prostych, czyli o uczynienie ich jak najbardziej nieefektywnymi. Prosty i efektywny jest rynek, który wymusza, by ludzie zachowywali się racjonalnie. I choć prawda ta jest powszechnie znana, obszary nieracjonalności nie maleją, a wręcz przeciwnie. Dlaczego? Bo jak powiada Milton Friedman, "to, co racjonalne, jest niewiarygodnie oszczędne, a z czego żyłyby te setki milionów pasożytów, które wciskają się między wolne jednostki i wolny rynek".
Weźmy rynek leków. Na pierwszy rzut oka widać absurdalność systemu, w którym nikomu nie opłaca się obniżać cen (vide: "Kosy chorych"). Absurd staje się zrozumiały, jeśli wziąć pod uwagę, że istnieje tzw. system refundacji, w którym tysiące pośredników mogą zarobić na umieszczeniu konkretnego leku na liście, bo to oznacza gwarantowany popyt. Tymczasem wolny rynek nie zna pojęcia gwarantowanego popytu. Efekt: przez dziesięć lat wydatki Polaków na leki wzrosły siedemnastokrotnie. Czy to jest racjonalne? Oczywiście, że nie, bo racjonalne jest tanie i oszczędne. Tak jak nieracjonalne są sięgające nawet kilkuset procent różnice cen w strefie euro. Ale konsumenci nie są w ciemię bici - po prostu jadą tam, gdzie jest taniej (na przykład volkswagen golf kosztuje w Portugalii aż 6 tys. euro mniej niż w Belgii), wymuszając w ten sposób obniżanie kosztów u rodzimych producentów i dystrybutorów (vide: "Eurookazja").
Weźmy teraz polskie sądy. Byłoby racjonalnie, prosto i opłacalnie, gdyby sądy pracowały na dwie zmiany, gdyby zarządzali nimi menedżerowie, wokandy ustalano z dnia na dzień, sędziów rozliczano z efektywności, a immunitet nie chronił nieudolnych (vide: "Gdzie się sądzić"). Ale to by oznaczało przejrzystość systemu, czyli premiowanie najlepszych i racjonalizację kosztów. A zgodnie z koncepcją Friedmana większość zatrudnionych nie zarobiłaby wówczas na suchy chleb. To dlatego to, co nieracjonalne i skomplikowane, jest uznawane za konieczne, czyli niereformowalne. Jeden z moich licealnych kolegów został sędzią sądu okręgowego. Ilekroć do niego dzwoniłem, nigdy nie udawało mi się zastać go w sądzie po czternastej. Wyjaśnił to w prosty sposób: kiedy pracował nad aktami do wieczora, inni sędziowie uznawali to za głupią demonstrację, bo przecież w historii tego sądu nikt nie zostawał po czternastej i nic się z tego powodu nie działo. A zatem swego rodzaju demonstracyjne nieróbstwo stało się normą. Sędzia pracujący dłużej uchodzi za kogoś, kto się zwyczajnie nie szanuje albo - co gorsza - coś knuje.
Na tej samej zasadzie, na jakiej skomplikowane zastępuje proste, głupie wypiera mądre. Prawie od pół roku słyszeliśmy, że kontyngent naszych żołnierzy wybiera się do Afganistanu, żeby pomagać sojusznikom. I prawie pół roku trwało rozwiązywanie problemów transportu naszych żołnierzy i szukanie dla nich zadań. W końcu nie wytrzymali amerykańscy sojusznicy i zaproponowali: róbcie cokolwiek i jedźcie gdziekolwiek, ale przestańcie o tym gadać. Gdy jednak zaprosili naszych oficerów do Tampy na Florydzie, żeby ustalić konkrety, okazało się, że nasza pomoc jest dla nich bardziej kłopotliwa niż jej brak. Dlatego że nasze wojsko nigdy nie musiało się zachowywać racjonalnie, a zachowania głupie po prostu nikomu nie szkodziły. Mieliśmy więc popis niekompetencji, głupoty i łamanie dyscypliny (vide: "Katastrofa w Tampie"). Gdy żołnierz postępuje głupio w bazie wojskowej, tylko się kompromituje. Gdy tak postępuje na polu walki, siebie i innych naraża na śmierć lub kalectwo. Nasza sojusznicza pomoc nie tylko staje się zbędna, ale wręcz niebezpieczna. Nasza nieracjonalność skonfrontowana z racjonalnością innych jest już jedynie kosztowną głupotą.
Proste i racjonalne byłoby budowanie autostrad, bo to oznacza boom inwestycyjny, popyt na setki tysięcy ton asfaltu i betonu, tysiące kilometrów kabli, tysiące ton wyrobów stalowych - innymi słowy: unowocześnienie kraju, tysiące nowych miejsc pracy, zarobek dla co trzeciej polskiej firmy (vide: "Arteria Rzeczypospolitej"). Cóż z tego, że to jest racjonalne, skoro dotychczas najlepiej zarabiało się na niebudowaniu autostrad. I dopóty, dopóki to jest możliwe, żadne autostrady nie powstaną.
"Wolne jednostki na wolnym rynku to system zniewalająco prosty. Ale gdzie tu miejsce dla państwa, ideologii, religii, światopoglądów, systemów? Dlatego to, co proste, jest natychmiast komplikowane. Potem wydajemy miliardy, żeby te komplikacje omijać i jakoś żyć. Lewica, dla której ten system jest naturalnym środowiskiem, nazywa to postępem" - powiada sarkastycznie Milton Friedman. Czy taki postęp nie jest jednak dla nas za drogi, czy nie jest swoistą niewolą?
Weźmy rynek leków. Na pierwszy rzut oka widać absurdalność systemu, w którym nikomu nie opłaca się obniżać cen (vide: "Kosy chorych"). Absurd staje się zrozumiały, jeśli wziąć pod uwagę, że istnieje tzw. system refundacji, w którym tysiące pośredników mogą zarobić na umieszczeniu konkretnego leku na liście, bo to oznacza gwarantowany popyt. Tymczasem wolny rynek nie zna pojęcia gwarantowanego popytu. Efekt: przez dziesięć lat wydatki Polaków na leki wzrosły siedemnastokrotnie. Czy to jest racjonalne? Oczywiście, że nie, bo racjonalne jest tanie i oszczędne. Tak jak nieracjonalne są sięgające nawet kilkuset procent różnice cen w strefie euro. Ale konsumenci nie są w ciemię bici - po prostu jadą tam, gdzie jest taniej (na przykład volkswagen golf kosztuje w Portugalii aż 6 tys. euro mniej niż w Belgii), wymuszając w ten sposób obniżanie kosztów u rodzimych producentów i dystrybutorów (vide: "Eurookazja").
Weźmy teraz polskie sądy. Byłoby racjonalnie, prosto i opłacalnie, gdyby sądy pracowały na dwie zmiany, gdyby zarządzali nimi menedżerowie, wokandy ustalano z dnia na dzień, sędziów rozliczano z efektywności, a immunitet nie chronił nieudolnych (vide: "Gdzie się sądzić"). Ale to by oznaczało przejrzystość systemu, czyli premiowanie najlepszych i racjonalizację kosztów. A zgodnie z koncepcją Friedmana większość zatrudnionych nie zarobiłaby wówczas na suchy chleb. To dlatego to, co nieracjonalne i skomplikowane, jest uznawane za konieczne, czyli niereformowalne. Jeden z moich licealnych kolegów został sędzią sądu okręgowego. Ilekroć do niego dzwoniłem, nigdy nie udawało mi się zastać go w sądzie po czternastej. Wyjaśnił to w prosty sposób: kiedy pracował nad aktami do wieczora, inni sędziowie uznawali to za głupią demonstrację, bo przecież w historii tego sądu nikt nie zostawał po czternastej i nic się z tego powodu nie działo. A zatem swego rodzaju demonstracyjne nieróbstwo stało się normą. Sędzia pracujący dłużej uchodzi za kogoś, kto się zwyczajnie nie szanuje albo - co gorsza - coś knuje.
Na tej samej zasadzie, na jakiej skomplikowane zastępuje proste, głupie wypiera mądre. Prawie od pół roku słyszeliśmy, że kontyngent naszych żołnierzy wybiera się do Afganistanu, żeby pomagać sojusznikom. I prawie pół roku trwało rozwiązywanie problemów transportu naszych żołnierzy i szukanie dla nich zadań. W końcu nie wytrzymali amerykańscy sojusznicy i zaproponowali: róbcie cokolwiek i jedźcie gdziekolwiek, ale przestańcie o tym gadać. Gdy jednak zaprosili naszych oficerów do Tampy na Florydzie, żeby ustalić konkrety, okazało się, że nasza pomoc jest dla nich bardziej kłopotliwa niż jej brak. Dlatego że nasze wojsko nigdy nie musiało się zachowywać racjonalnie, a zachowania głupie po prostu nikomu nie szkodziły. Mieliśmy więc popis niekompetencji, głupoty i łamanie dyscypliny (vide: "Katastrofa w Tampie"). Gdy żołnierz postępuje głupio w bazie wojskowej, tylko się kompromituje. Gdy tak postępuje na polu walki, siebie i innych naraża na śmierć lub kalectwo. Nasza sojusznicza pomoc nie tylko staje się zbędna, ale wręcz niebezpieczna. Nasza nieracjonalność skonfrontowana z racjonalnością innych jest już jedynie kosztowną głupotą.
Proste i racjonalne byłoby budowanie autostrad, bo to oznacza boom inwestycyjny, popyt na setki tysięcy ton asfaltu i betonu, tysiące kilometrów kabli, tysiące ton wyrobów stalowych - innymi słowy: unowocześnienie kraju, tysiące nowych miejsc pracy, zarobek dla co trzeciej polskiej firmy (vide: "Arteria Rzeczypospolitej"). Cóż z tego, że to jest racjonalne, skoro dotychczas najlepiej zarabiało się na niebudowaniu autostrad. I dopóty, dopóki to jest możliwe, żadne autostrady nie powstaną.
"Wolne jednostki na wolnym rynku to system zniewalająco prosty. Ale gdzie tu miejsce dla państwa, ideologii, religii, światopoglądów, systemów? Dlatego to, co proste, jest natychmiast komplikowane. Potem wydajemy miliardy, żeby te komplikacje omijać i jakoś żyć. Lewica, dla której ten system jest naturalnym środowiskiem, nazywa to postępem" - powiada sarkastycznie Milton Friedman. Czy taki postęp nie jest jednak dla nas za drogi, czy nie jest swoistą niewolą?
Więcej możesz przeczytać w 12/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.