Bodajby cię Niemcy okupowali, a Rosjanie wyzwolili - życzono w latach 1944-1945 największym wrogom
Ilekroć wojska sowieckie maszerowały przez Polskę, tylekroć zdarzały się gwałty, mordy, rabunki, a społeczeństwo paraliżował lęk. Zanim Armia Czerwona wkroczyła do Polski w 1944 r., ten lęk podsycała hitlerowska propaganda, przedstawiająca sowieckiego żołnierza jako prymitywnego, brudnego żołdaka z nożem w zębach.
Pochodnie zwycięstwa
Pierwsze kontakty z Armią Czerwoną w 1944 r. nie potwierdziły najgorszych obaw. Na Lubelszczyźnie żołnierze sowieccy uczestniczyli wprawdzie w likwidacji oddziałów AK, dochodziło tam również do rabunków i gwałtów, jednak patologie te miały w miarę ograniczone rozmiary. Wszelkie hamulce puściły dopiero w momencie rozpoczęcia wielkiej ofensywy w styczniu 1945 r., a zwłaszcza po przekroczeniu przedwojennej granicy polsko-niemieckiej. Ofiarami mordów padała przede wszystkim ludność niemiecka, choć nie tylko. Na Górnym Śląsku, Opolszczyźnie i Pomorzu ginęli również Polacy. Znane są też wypadki rozstrzeliwania wychodzących z ukrycia Żydów. Postępowano w myśl zasady, że skoro przeżyli, musieli być zdrajcami.Jedna z najokrutniejszych zbrodni zdarzyła się w styczniu 1945 r. w Miechowicach koło Bytomia, gdzie zabito ponad dwustu cywilów. W bezmyślnym szale niszczenia palono pałace, kościoły, a nawet całe miasta. Po kapitulacji Niemiec w wielu miastach zapłonęły "pochodnie zwycięstwa", czyli nie tylko pojedyncze obiekty, ale też całe dzielnice. Aby uczcić triumf nad III Rzeszą, spalono m.in. zabytkowe centrum Legnicy.
Dawaj zegarek!
Grabieże dokonywane przez Armię Czerwoną miały zarówno zorganizowany, jak
i "nieoficjalny" charakter. Z Polski - przede wszystkim z ziem zachodnich i północnych - wywożono całe fabryki. Demontowano mosty, linie kolejowe i energetyczne. Dużym wzięciem u zwycięzców cieszyły się dzieła sztuki, meble i inne elementy wyposażenia mieszkań. Żołnierze (z braku możliwości transportowych) preferowali rowery, drobne przedmioty i precjoza.
Do legendy przeszło szczególne zainteresowanie Rosjan zegarkami. W 1945 r., gdy w kinach wyświetlano kronikę filmową ze scenami z konferencji jałtańskiej, na widok Stalina wyciągającego rękę do Roosevelta rozbawiona publiczność reagowała okrzykiem bojowym "Dawaj czasy!". Jeszcze wiele lat po wojnie opowiadano sobie dowcipy na ten temat. Jeden z nich traktował o żołnierzu sowieckim, który napotkawszy rolnika grabiącego pole, zadał mu podchwytliwe pytanie: "Która godzina?". Rezolutny chłop wbił grabie w ziemię i odrzekł, że jest wpół do czwartej. Czerwonoarmista popatrzył na jeden zegarek, potem na drugi, po czym stwierdził, że godzina się zgadza, i... zabrał grabie.
Rabunki nieoficjalne przeważnie były dziełem pojedynczych żołnierzy lub doraźnie tworzonych grup. Niekiedy przybierały formę systematycznego łupienia domów, a nawet całych ulic czy małych miejscowości. Po zakończeniu działań wojennych jednostki wracające z Niemiec zajmowały dworce. Po przyjeździe pociągu przystępowano do metodycznej kontroli kieszeni i bagaży podróżnych i konfiskowano im cenniejsze przedmioty. Interwencje polskich władz na niewiele się zdawały.
Trup w spirytusie
Na grabieżach się jednak nie kończyło. Najgorsze były mordy i gwałty, na jakie narażona była ludność cywilna. Zgwałcone zostały tysiące kobiet: od kilkuletnich dziewczynek po osiemdziesięcioletnie staruszki. Efektem tych wydarzeń był odnotowany w drugiej połowie lat 40. gwałtowny wzrost liczby przypadków chorób wenerycznych. Morderstw dokonywano zarówno podczas rabunków, jak i przypadkowo - w trakcie pijackich libacji. Niektórzy sowieccy szoferzy upodobali sobie makabryczną rozrywkę polegającą na celowym potrącaniu pieszych. Pogrzeby ofiar niejednokrotnie stawały się wielotysięcznymi milczącymi demonstracjami protestu. Po zabójstwie w grudniu 1945 r. studentki Uniwersytetu Łódzkiego doszło nawet do strajków i zamieszek.
Wielu przestępstw dokonywano pod wpływem alkoholu lub podczas jego poszukiwania. W Świdnicy w 1946 r. miejscową gorzelnię musiała ochraniać kompania wojska, która kilkakrotnie odpierała prawdziwe szturmy sowieckich żołnierzy. W niejednej miejscowości, na przykład w Mosinie koło Poznania, jeszcze kilka lat po wojnie odkrywano w zbiornikach ze spirytusem doskonale zakonserwowane ciała czerwonoarmistów, którzy nie zachowali ostrożności.
Milicja kontra Armia Czerwona
Większość Polaków nie miała możliwości obrony przed Sowietami. Ograniczano się do ukrywania kobiet i zakopywania precjozów. Żołnierzy starano się też szybko upijać, żeby nie mieli sił na grabieże. Zdarzało się też, że na wieść o zbliżających się jednostkach radzieckich całe wsie uciekały z dobytkiem do lasu. Bardzo rzadko Polacy czynnie bronili się przed "wyzwolicielami" - zdarzyło się tak w październiku 1945 r. w Jeżowie (województwo łódzkie). Gdy przybyli do miasteczka żołnierze wszczęli awanturę, niespodziewanie zaatakował ich tłum mieszkańców. Posypały się kamienie, w odpowiedzi padły strzały i rzucono granat. Jeden z rannych Rosjan, porzucony przez kolegów, został zlinczowany przez rozwścieczonych Polaków.
Niekiedy pokrzywdzonych rodaków bronili milicjanci lub żołnierze. W takich wypadkach często dochodziło do wymiany ognia - byli ranni i zabici. Aresztowanych czerwonoarmistów oddawano władzom sowieckim. Rzadko jednak stawali przed sądem.
Partnerstwo po sowiecku
Szokiem dla wielu Polaków były codzienne zachowania Sowietów. W większości nie mieli oni pojęcia o higienie, nie potrafili korzystać z muszli klozetowych i innych urządzeń sanitarnych. Kraj obiegały opowieści o żonach radzieckich oficerów, które na przyjęcie przychodziły w zrabowanych przez mężów halkach, traktując je jako wytworne suknie. Polaków raził również lekceważący stosunek Rosjan do ludzkiego życia. Jeden z pamiętnikarzy opisywał scenę rozgrywającą się na brzegu jeziorka, w którym topił się sowiecki żołnierz. Na brzegu stało grono jego kolegów. Na pytanie, dlaczego mu nie pomagają, padła odpowiedź: "Nas mnogo".Pobyt wojsk radzieckich na terytorium Polski był bardzo dużym obciążeniem dla gospodarki. Nie chodziło tylko o zdemontowanie kilkuset mniejszych i większych zakładów i wywiezienie ich na wschód. Do połowy 1945 r. na wyżywienie Sowietów przeznaczano nawet do 90 proc. zbieranych dostaw obowiązkowych. Kilka łódzkich fabryk szyło mundury dla Armii Czerwonej, ale zapłata nie pokrywała nawet kosztów transportu. Pod sowiecką kontrolą na ziemiach zachodnich i północnych znalazło się w 1945 r. prawie cztery tysiące majątków rolnych o łącznej powierzchni kilkuset tysięcy hektarów. Po 1948 r. w rękach Armii Radzieckiej pozostało ponad 100 tys. hektarów. Rosjanie nie płacili za transport kolejowy, usługi telekomunikacyjne czy prąd. Ich długi z tego tytułu sięgały wielu miliardów złotych i większości z nich nigdy nie uregulowano. Dla wojsk sowieckich przeznaczono tysiące budynków, a nawet całe dzielnice. W latach 90. odzyskano je w fatalnym stanie.
Strona polska dwukrotnie (w 1957 r. i 1993 r.) próbowała rozliczyć koszty pobytu wojsk radzieckich w kraju. Zarówno politycy sowieccy, jak i rosyjscy w odpowiedzi przedstawiali wyliczenia strat poniesionych w trakcie wyzwalania ziem polskich. Nie przyjmowali do wiadomości, że nawet największe ofiary podczas walk ze wspólnym wrogiem nie mogą być usprawiedliwieniem grabieży, mordów i gwałtów.
Więcej możesz przeczytać w 14/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.