Czy trybunał w Hadze może się stać jugosłowiańską Norymbergą?
Gdy francuscy żołnierze z sił NATO po sforsowaniu za pomocą ładunków wybuchowych drzwi domu Momcilo Krajisnika w Pale aresztowali go, stało się jasne, że państwa sojuszu nie zamierzają wybaczyć politykom odpowiedzialnym za zbrodnie. Zrobią wszystko, by nie przegrać walki o pokój na Bałkanach po tym, jak wygrali tam wojnę. Oficjalna jugosłowiańska agencja Tanjug podała, że Krajisnika wywleczono bez butów i w piżamie, terroryzując też pozostałych domowników, by siłą zawieźć go przed haski trybunał do spraw zbrodni wojennych popełnionych w byłej Jugosławii. Władze w Belgradzie uznały to za cios zadany normalizacji sytuacji w Bośni.
Kiedy serbski watażka i zbrodniarz wojenny nazywany Arkanem mówił, że może stanąć przed trybunałem, ale tylko razem z serbskim prezydentem Slobodanem Miloseviciem, sądził zapewne, iż to przedni żart. Arkan nie zdążył trafić do Hagi - został zastrzelony przez "nieznanych sprawców" w Belgradzie. Milosević rządzi nadal - masowe protesty opozycji żądającej, by ustąpił, należą już do przeszłości. Powrócił do wypróbowanej polityki szantażu i wymachiwania szabelką - koncentruje wojska przy granicy z Kosowem i Czarnogórą, która chce wystąpić z Federacji Jugosłowiańskiej. Milosević nie może jednak spać spokojnie. Dotyczy to również przywódcy bośniackich Serbów Radovana Karadzicia, ukrywającego się nader skutecznie w Bośni, kontrolowanej przecież przez NATO, oraz rzeźnika w mundurze generalskim Ratko Mladicia, choć podobno ostatnio oglądał z trybun rozegrany w Belgradzie mecz piłki nożnej między drużyną chińską i jugosłowiańską.
NATO w końcu dało wyraźny sygnał, że nie zamierza dopuścić do tego, by sytuacja na Bałkanach ponownie wymknęła mu się spod kontroli. Po latach krytyki za nieskuteczność ścigania zbrodniarzy sojusz dostarczył trybunałowi na tacy jednego z najważniejszych przywódców serbskich podczas wojny w Bośni, zaliczanego do ścisłego grona strategów odpowiedzialnych za masakry bośniackich cywilów. Richard Holbrooke, amerykański ambasador w ONZ, a wcześniej kowal porozumienia pokojowego z Dayton, uznał, że od tamtego czasu jest to prawdopodobnie najważniejszy dzień dla Bośni. Krajisnik był wówczas szefem serbskiej delegacji, już wcześniej nadano mu bondowski przydomek Pan Nie (Mr. No) - za nieprzejednaną postawę w negocjacjach.
Krajisnik stał się niemal symbolem zbrodni uchodzących na sucho. "Był obecny na każdym spotkaniu, gdzie zapadały decyzje o politycznych i militarnych działaniach, których rezultatem były deportacje, bezprawne areszty, etniczne czystki i śmierć tysięcy Bośniaków" - stwierdził rzecznik głównego prokuratora trybunału. Sama Carla Del Ponte oznajmiła, że Karadzić powinien stanąć przed sądem wspólnie z Krajisnikiem. Według trybunału, są niezbite dowody na to, że obaj ponoszą odpowiedzialność za ludobójstwo. Podczas ich wspólnych rządów serbskie oddziały między innymi oblegały Sarajewo, zapełniając centrum miasta cmentarzami cywilów. Nie wahali się przed zaatakowaniem tzw. bezpiecznych stref znajdujących się pod opieką ONZ, dokonując egzekucji tysięcy nieuzbrojonych mężczyzn, którzy próbowali uciec ze Srebrenicy.
Jugosłowiańskie ministerstwo spraw zagranicznych i partie rządzące uznały aresztowanie Krajisnika za "akt przemocy" i otwarty atak na układ pokojowy z Dayton i na obecność serbskiej społeczności w Bośni. NATO - ich zdaniem - kontynuuje politykę "zorganizowanego ludobójstwa przeciwko serbskiej ludności". Wprawdzie Serbowie twierdzą, że trybunał stosuje podwójne standardy, a wszyscy Serbowie są dla niego podejrzani, ale wśród oskarżonych znaleźli się nie tylko przedstawiciele tej nacji. Przed trybunałem stanęli też na przykład Chorwaci, którym zarzuca się zabicie muzułmańskich cywilów w kwietniu 1993 r. w Ahmici.
Dotychczas do aresztu trafiło 41 osób, z czego 14 osądzono. Około 30 wskazanych z imienia i nazwiska nadal pozostaje na wolności, a reguły trybunału uniemożliwiają sądzenie nieobecnych. Trybunał został powołany w czasie wojny w Bośni w 1993 r., ale dopiero po jej zakończeniu stanęli przed nim pierwsi oskarżeni. Wszyscy - poza chorwackim generałem Tihomirem Blaskiciem (dostał najwyższy do tej pory wyrok - 45 lat pozbawienia wolności za krwawą czystkę etniczną Muzułmanów w kwietniu 1993 r. w Ahmici, gdzie zamordowano ponad sto osób) - dotychczas sądzeni byli raczej nisko postawieni w łańcuchu zbrodni.
Prawdziwe rekiny - generałowie i politycy - tu nie trafiły, choć Karadzić i Mladić zostali przez trybunał oskarżeni już pięć lat temu. Milosević - podczas wojny w Kosowie. Rządzona przez niego Serbia jest schronieniem dla zbrodniarzy z Bośni, Chorwacji i Kosowa, których dopiero czeka jugosłowiańska Norymberga. USA wyznaczyły nagrodę do 5 mln USD za informacje pomocne w schwytaniu i osądzeniu najważniejszych przywódców, którzy wydawali rozkazy mordów, czystek i gwałtów. Wielojęzyczne plakaty z napisem "Wanted" przeznaczono do rozlepienia w Bośni i Serbii. "Wydaje się, że bez Milosevicia, Karadzicia i Mladicia w areszcie trybunał poniósł fiasko w swej misji" - przyznał w marcu David Schaeffer, ambasador USA ds. zbrodni wojennych.
Zdaniem Jamesa Rubina, rzecznika Departamentu Stanu USA, tylko zdefiniowanie indywidualnej odpowiedzialności pozwoli znieść odpowiedzialność zbiorową. Dopiero wtedy - po rozliczeniu przeszłości - będzie można trwale eliminować mechanizmy grupowej nienawiści. Wspólnota międzynarodowa pokazała pazur - Krajisnika aresztowali francuscy żołnierze, których dotychczas atakowano za brak zainteresowania zatrzymywaniem Serbów podejrzanych o przestępstwa wojenne.
W Serbii panuje psychoza nowej wojny - na południu kraju zaczęła działać nowa partyzantka albańska. Wszystko to dzieje się blisko Macedonii, gdzie mieszka liczna mniejszość albańska, w tym radykałowie wcześniej związani z nie istniejącą już oficjalnie Armią Wyzwolenia Kosowa (UCK). Najbardziej napięta sytuacja jest w Czarnogórze. Prezydent Djukanović, odpierając zarzuty o "zdradę", mówi o "samobójczej" polityce Milosevicia. Obawia się ataku oddziałów jugosłowiańskich w odpowiedzi na próby uzyskania niepodległości. Sam Milosević musi się lękać groźby chaosu w Serbii po upadku Jugosławii - Czarnogóra jest ostatnią republiką, jaka pozostała z dawnej federacji. NATO może nie byłoby nieszczęśliwe - pojawiłaby się szansa na kres rządów Milosevicia. Z drugiej strony, sprawa Kosowa znów stałaby się otwarta. Zgodnie z rezolucją ONZ, ma ono pozostać częścią Jugosławii, a nie Serbii. Większość kosowskich Albańczyków głosowałaby za niepodległością. To jest kolejna groźba - utworzenia tzw. Wielkiej Albanii. Społeczność międzynarodowa próbuje odpowiadać na apel Kofi Annana, sekretarza generalnego ONZ, który wzywa do wysłania "więcej pieniędzy, policji i oddziałów", by przeciwstawić się rosnącym napięciom. Zachód podejmuje wysiłek, aby nie zmarnować pokoju po wygranej wojnie - Unia Europejska przeznaczy 500 mln USD na odbudowę zniszczonej infrastruktury na Bałkanach. NATO wysyła do Kosowa dodatkowo 200 tys. żołnierzy, w tym kolejny polski batalion. George Robertson, sekretarz generalny paktu, powiedział - głównie pod adresem Milosevicia - że sojusz gotowy jest przeciwstawić się tym, którzy szukają kłopotów. Prawdziwe problemy dopiero się zaczną. Główny - jak przetworzyć jugosłowiańską Norymbergę, gdy stanie się ona faktem, w sukces gospodarczy i polityczny na wzór Niemiec, a rozdarty konfliktami zakątek Europy uczynić jej prawdziwą częścią.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.