Mongolia stanęła na krawędzi bankructwa
Jeszcze nigdy w historii Mongolia nie doznała tak wielu i tak dotkliwych w skutkach klęsk żywiołowych. Najpierw, w lecie 1999 r., ten rozległy, stepowy kraj dotknęła długotrwała susza, jakiej nie było tam od dziesięcioleci. We wrześniu zaś ojczyznę Czyngis-chana doświadczyła nadspodziewanie wczesna, długotrwała i jednocześnie niezwykle ostra zima, najsurowsza od 30 lat. Rozpętały się wielkie zamiecie i zawieruchy, a mongolskie równiny pokrył gruby kożuch śniegu, uniemożliwiając zwierzętom dotarcie do pożywienia. Rzeki i strumienie skuł pancerz lodu. Padły dwa miliony zwierząt hodowlanych, głównie owiec i koni, stanowiących podstawę opartej na pasterstwie gospodarki. Skutki katastrofalnej pogody odczuło również pół miliona osób (ok. 20 proc. ludności republiki), żyjących w 13 ajmakach (prowincjach). Są też ofiary śmiertelne - ludzie umierali z zimna i niedożywienia, mimo że gwałtowne zjawiska meteorologiczne to nie pierwszyzna dla zahartowanych mongolskich pasterzy i hodowców.
Według prognoz, najgorsze ma jednak dopiero nadejść. Kwiecień i maj zawsze były najcięższymi miesiącami w lokalnym kalendarzu. Można się spodziewać, że do czerwca z głodu padną jeszcze 3 mln zwierząt hodowlanych. Na większości terytorium ma bowiem nadal padać śnieg, gdzie indziej będą szaleć wichury i burze piaskowe. Mongolia stanęła na krawędzi bankructwa, a śmierć głodowa zaczyna zaglądać ludziom w oczy. Premier Rinnchinnyam Amarjargal zaapelował do wspólnoty międzynarodowej o pomoc. - Mongolia jest za biedna, by samodzielnie zaradzić tej nadzwyczajnej sytuacji - powiedział. Organizacja Narodów Zjednoczonych wezwała kraje członkowskie do wyasygnowania 3 mln USD dla Ułan Bator. Ten skromny zastrzyk pieniędzy miałby przynajmniej chwilowo zapobiec katastrofie humanitarnej.
Ostatnie kataklizmy skomplikują procesy odnowy gospodarczej w Mongolii. Transformację ustrojową podjęto w tym kraju w 1990 r., po upadku komunizmu. Mongolscy politycy i ekonomiści nie mieli wyjścia. Gospodarka waliła się, inflacja sięgała 250 proc. rocznie. Na tym tle początki budowy wolnego rynku wydawały się zachęcające. Już rok później zaczęły się jednak pojawiać symptomy krachu. Przestał istnieć Związek Radziecki, główny partner ekonomiczny Mongołów. Pojawiła się Rosja, która sama zaczęła się pogrążać w kryzysie. Moskwa miała na głowie ważniejsze problemy niż zajmowanie się ubogimi krewnymi. Przestała nawet kupować u nich tradycyjne towary - m.in. wyroby mięsne, skóry i wełnę. Co gorsza, zaniechała dostaw własnych produktów, które "socjalistyczni bracia" najczęściej otrzymywali za pół ceny. Wcześniej aż 80 proc. wymiany handlowej Mongolii ze światem przypadało na ZSRR, a 15 proc. na dawne państwa socjalistyczne skupione w RWPG.
Bez pochodzącej od radzieckiego sąsiada dotowanej ropy, benzyny, lekarstw, mąki, części zamiennych do maszyn i urządzeń, dalsze przemiany stanęły pod znakiem zapytania, a później utknęły w miejscu. Produkt krajowy brutto na osobę sięga dziś ledwo tysiąc dolarów. Niska stopa życiowa sprawia, że młodzi, wykształceni Mongołowie myślą o emigracji. Pokolenie trzydziestolatków to aż trzy czwarte populacji kraju. Niektórzy z zazdrością słuchają opowieści o lepszym losie współbraci żyjących w Mongolii Wewnętrznej, jednej z prowincji północnych Chin. W tym autonomicznym regionie mieszka ponad 3,5 mln osób pochodzenia mongolskiego.
Niepowodzenia w dziedzinie ekonomii władze starają się rekompensować, poszerzając zakres wolności obywatelskich. Od ośmiu lat Mongołowie mogą swobodnie dysponować własnością prywatną. Mają również swobodę wyboru swych przedstawicieli do jednoizbowego parlamentu, składającego się z 76 posłów. Fala przeobrażeń zmiotła bowiem dwuizbowy, przeludniony Churał, w którym zasiadali deputowani wskazani palcem przez Mongolską Partię Ludowo-Rewolucyjną. Tych "wybrańców narodu" było aż czterystu.
Mongołowie tradycyjnie odnoszą się do Polski z sympatią, do której w ostatnich latach dołączył podziw dla radykalnych przemian politycznych i gospodarczych. Wielu przedstawicieli nowego mongolskiego establishmentu chciałoby, aby Warszawa stała się dla Ułan Bator mostem i odskocznią do Europy. Pewne nadzieje na rozwój kontaktów wiążą z wznowieniem - po kilku latach przerwy - działalności polskiej ambasady. Rząd Mongolii liczy m.in. na to, że Polacy zmodernizują dziesięć zakładów przemysłowych, które wybudowali w latach 70. i 80. W zamian oferują nam udział w poszukiwaniach i wydobyciu minerałów. Oferta jest ciekawa, bowiem Mongolia jest niewyczerpanym źródłem surowców - molibdenu, żelaza, aluminium, niklu, cynku, wolframu, złota, miedzi, uranu i węgla. Warte eksploatacji są również spore złoża ropy, od 1994 r. eksplorowane przez firmy amerykańskie. Dotychczas zainwestowały one 50 mln USD w badania pokładów brunatnego surowca. Wydobycie ma się rozpocząć już niedługo, przyczyniając się zapewne do poprawy sytuacji ekonomicznej kraju. Zastrzeżenia zgłaszają jedynie ekolodzy, ostrzegający, że masowa eksploatacja ropy może powodować nieodwracalne szkody dla środowiska. Poważnie zagrożony jest m.in. Wschodni Step, jedyny na świecie tak ogromny, nie skażony cywilizacją teren. Olbrzymie pola naftowe będą bowiem ogradzane, utrudniając stadom antylop sezonowe migracje. Do niedawna zwierzęta nie napotykały żadnych przeszkód w swych wędrówkach. - Gdy przebiegały w pobliżu miejsca mego postoju, to wydawało mi się, że widzę falujące morze - mówi Gombo (Mongołowie tradycyjnie używają tylko imion), od lat mieszkający w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.