Czuję się jak w wielkiej maszynowni, napędzanej przez parę (parę osób), która głównie idzie w gwizdek
Widmo walca z piosenki Wojciecha Młynarskiego o budowaniu drogi w przyszłość z refrenem "przyjdzie walec i wyrówna" wychynęło znowu
20 marca w czasie nadawania "Kropki nad i" Moniki Olejnik. Tematem dyskusji było nowe ustawodawstwo, promujące wyłącznie telewizję publiczną kosztem przewidywanego bankructwa kanałów prywatnych. Dwóch rzeczników prywatnej (komercyjnej) telewizji polemizowało z jednym rzecznikiem reformy, który był tak gadatliwy, że już to wzbudzało podejrzenia, że jego intencje nie są najlepsze. Śpiewał jak z nut przez jakiś Wysoki Urząd zapisanych.
Niewątpliwie ustawodawcom nie chodzi o oświaty kaganek, lecz o kaganiec nałożony na media. Trudno zgadnąć z kolei, co by ów kaganiec miał krępować, a co promować, bo rząd nie ma - jak tu już pisałem - żadnej ideologii. Ministrowie nieustannie tłumaczą narodowi, że uruchamiają jakieś "mechanizmy", przekształcają "struktury" i biegną szybkimi ścieżkami, aż w końcu człowiek się czuje jak w wielkiej maszynowni, napędzanej przez parę (parę osób), która głównie idzie w gwizdek. To Majakowski wymyślił parowóz dziejów. Znam historyjkę z dziejów literaturki ojczystej o pisarzu, który sławił przed wojną Piłsudskiego jako maszynistę parowozu historii. Po wojnie wydrukował ten sam wiersz ku czci Stalina, zmieniając parowóz na elektrowóz. Morał z tych uwag taki, że w tej chwili na nasz los mają znów wpływ urzędnicy o mentalności z czasów parowozowych.
Próby kontroli telewizji w obecnej sytuacji elektronicznej spełzną na niczym. Kiedy byłem w Syrii w czasie wizyty Jana Pawła II, ze zgrozą patrzyłem na ocenzurowaną przez prezydenta wizję papieskiej pielgrzymki, gdyż to, co niewygodne, zostało okrojone. Martwiłem się tym do chwili, gdy nagle zorientowałem się, że niemal na wszystkich domach, ba, nawet lepiankach Beduinów, są zamontowane anteny satelitarne. Pewnie zamiast pobożnych transmisji oglądano tam tańce brzucha nadawane drogą satelitarną z Las Vegas. W warunkach dławienia wolności wyboru programów kulturalnych taniec brzucha może się okazać Marsylianką.
Nie samą telewizją człowiek żyje, ale i słowem. Tego samego dnia, kiedy wieczorem oglądałem "Kropkę nad i" z urzędnikiem modlącym się na młynku modlitewnym z czasów nierealnego socjalizmu, byłem w południe na Wawelu. Prezentowano tam album "Serce Litwy", który powinien się nazywać "Wilno Miłosza". Poetę w Wilnie i samo miasto fotografował Adam Bujak. Teksty to fragmenty wierszy o rodzimym mieście Miłosza. Promocja książki na Wawelu to specjalność Krakowa. Gdy w jakimś życiu po życiu będzie się promować od nowa wiecznie żywego "Pana Tadeusza", odezwie się na pewno jeszcze dzwon Zygmunta. Tym razem było kameralnie i cicho. Nieporównywalna z Warszawą atmosfera grona starych znajomych skoligaconych rodzinnie. Imprezę zafundował wydawca Biały Kruk.
Dwa niewiele z sobą mające dziś wspólnego światy dwóch stolic: telewizyjnych Wiktorów i laureatów Nobla! Co prawda pod Wawelem ukazuje się już tylko jedno pismo tygodniowe (po wykupieniu "Przekroju" przez warszawskich Szwajcarów), ale jest to "Tygodnik Powszechny", salon wysokiej kultury warstwy klerykalno-szlacheckiej. Nową Hutę budowano, by pogrześć burżuazyjne miasto, tymczasem pismo założone w 1945 r. przez księcia kardynała Sapiehę przetrwało i ma się jako tako. Za mego żywota przetaczał się walec kilka razy przez Kraków - i nic nie wyrównał.
20 marca w czasie nadawania "Kropki nad i" Moniki Olejnik. Tematem dyskusji było nowe ustawodawstwo, promujące wyłącznie telewizję publiczną kosztem przewidywanego bankructwa kanałów prywatnych. Dwóch rzeczników prywatnej (komercyjnej) telewizji polemizowało z jednym rzecznikiem reformy, który był tak gadatliwy, że już to wzbudzało podejrzenia, że jego intencje nie są najlepsze. Śpiewał jak z nut przez jakiś Wysoki Urząd zapisanych.
Niewątpliwie ustawodawcom nie chodzi o oświaty kaganek, lecz o kaganiec nałożony na media. Trudno zgadnąć z kolei, co by ów kaganiec miał krępować, a co promować, bo rząd nie ma - jak tu już pisałem - żadnej ideologii. Ministrowie nieustannie tłumaczą narodowi, że uruchamiają jakieś "mechanizmy", przekształcają "struktury" i biegną szybkimi ścieżkami, aż w końcu człowiek się czuje jak w wielkiej maszynowni, napędzanej przez parę (parę osób), która głównie idzie w gwizdek. To Majakowski wymyślił parowóz dziejów. Znam historyjkę z dziejów literaturki ojczystej o pisarzu, który sławił przed wojną Piłsudskiego jako maszynistę parowozu historii. Po wojnie wydrukował ten sam wiersz ku czci Stalina, zmieniając parowóz na elektrowóz. Morał z tych uwag taki, że w tej chwili na nasz los mają znów wpływ urzędnicy o mentalności z czasów parowozowych.
Próby kontroli telewizji w obecnej sytuacji elektronicznej spełzną na niczym. Kiedy byłem w Syrii w czasie wizyty Jana Pawła II, ze zgrozą patrzyłem na ocenzurowaną przez prezydenta wizję papieskiej pielgrzymki, gdyż to, co niewygodne, zostało okrojone. Martwiłem się tym do chwili, gdy nagle zorientowałem się, że niemal na wszystkich domach, ba, nawet lepiankach Beduinów, są zamontowane anteny satelitarne. Pewnie zamiast pobożnych transmisji oglądano tam tańce brzucha nadawane drogą satelitarną z Las Vegas. W warunkach dławienia wolności wyboru programów kulturalnych taniec brzucha może się okazać Marsylianką.
Nie samą telewizją człowiek żyje, ale i słowem. Tego samego dnia, kiedy wieczorem oglądałem "Kropkę nad i" z urzędnikiem modlącym się na młynku modlitewnym z czasów nierealnego socjalizmu, byłem w południe na Wawelu. Prezentowano tam album "Serce Litwy", który powinien się nazywać "Wilno Miłosza". Poetę w Wilnie i samo miasto fotografował Adam Bujak. Teksty to fragmenty wierszy o rodzimym mieście Miłosza. Promocja książki na Wawelu to specjalność Krakowa. Gdy w jakimś życiu po życiu będzie się promować od nowa wiecznie żywego "Pana Tadeusza", odezwie się na pewno jeszcze dzwon Zygmunta. Tym razem było kameralnie i cicho. Nieporównywalna z Warszawą atmosfera grona starych znajomych skoligaconych rodzinnie. Imprezę zafundował wydawca Biały Kruk.
Dwa niewiele z sobą mające dziś wspólnego światy dwóch stolic: telewizyjnych Wiktorów i laureatów Nobla! Co prawda pod Wawelem ukazuje się już tylko jedno pismo tygodniowe (po wykupieniu "Przekroju" przez warszawskich Szwajcarów), ale jest to "Tygodnik Powszechny", salon wysokiej kultury warstwy klerykalno-szlacheckiej. Nową Hutę budowano, by pogrześć burżuazyjne miasto, tymczasem pismo założone w 1945 r. przez księcia kardynała Sapiehę przetrwało i ma się jako tako. Za mego żywota przetaczał się walec kilka razy przez Kraków - i nic nie wyrównał.
Więcej możesz przeczytać w 14/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.