Plaga nowelizacji to pochodna nieuctwa i prymitywnego pojmowania roli prawa w rządzeniu państwem
Gdy prawie sześćset lat przed Chrystusem Solon, wielki prawodawca, nadawał Ateńczykom prawa pisane (a więc pewien rodzaj konstytucji), odebrał od ludu ateńskiego przysięgę, że przez dziesięć lat żadne zmiany do praw tych nie będą wprowadzane. Szanowni parlamentarzyści i politycy: pamiętajcie o Solonie, bo jedną z najgorszych wad naszego, polskiego stylu rządzenia jest lekceważenie wielkiej wartości, jaką dla stabilizacji państwa i życia społecznego ma stałość, ciągłość, tradycja. Ledwie zdążymy się jako tako zapoznać z nową regulacją, a często zanim jeszcze zdołamy to zrobić, następuje nowelizacja mająca poprzednią regulację usprawnić. Skutkiem tej nawałnicy nowelizacji jest rosnąca niejasność i nieprzejrzystość wszystkiego, czyli coraz większy chaos. Coraz większe połacie życia państwa i społeczeństwa zanurzone są w mętnej wodzie.
Przeciętnemu polskiemu parlamentarzyście przez myśl nie przejdzie, że pospieszna nowelizacja nawet wadliwego przepisu może spowodować więcej szkód niż jego tolerowanie. Plaga nowelizacji to pochodna nieuctwa, bałaganiarstwa i prymitywnego pojmowania roli prawa w rządzeniu państwem,
a często także prywaty.
Popatrzmy, co przez lata takich usprawniających nowelizacji stało się na przykład z systemem podatkowym. Jest to dżungla, w której każdy krok grozi nadzianiem się na jedynego w niej drapieżnika - urząd podatkowy, mający swobodę w decydowaniu, kto popełnił przestępstwo, a kto nie. Taki stan demoralizuje wszystkich. Tych, którzy podlegają regulacjom, bo jawią się im one jako nieustające źródło niepewności i zagrożenia, oraz tych, którzy je stosują, bo szybko zauważają, że prawo to nie norma, ale jej interpretacja. U jednej strony rodzi się poczucie, że państwo to wróg, a u drugiej, że państwo to ja. Obie oczywiście świetnie się wzajemnie wzmacniają ku szkodzie Rzeczypospolitej.
Piszę o tym w związku z zamiarem SLD, by nowelizować konstytucję. Jest to pomysł nieodpowiedzialny i to z dwu powodów. Pierwszy, ważny, ale nie najważniejszy, wiąże się z tym, że uchwalenie konstytucji było wynikiem kompromisu między głównymi nurtami politycznymi i światopoglądowymi w Polsce. Nawet jeżeli nie wygasił on, to przerwał wiele bardzo ostrych sporów, które próba nowelizacji ożywi. Być może nie wpłyną one na treść noweli konstytucyjnej, ale na pewno wprowadzą - ze stratą dla dobra i spokoju publicznego - atmosferę konfliktów w sytuacji, gdy naprawdę ważne problemy wielkich grup społecznych wymagają klimatu zgody, a nie konfrontacji. Przed otwarciem puszki Pandory przestrzega prasa i konstytucjonaliści z prawa i lewa.
Powód drugi, najważniejszy, wiąże się z edukacyjną rolą konstytucji. Jesteśmy pierwszym od czasów konstytucji marcowej 1921 r. pokoleniem Polaków, którego życie polityczne reguluje i stabilizuje ustawa zasadnicza nie będąca mistyfikacją (jak ta z 1935 r.) czy propagandowym świstkiem, na domiar z obcego nadania (jak ta z roku 1952). Między rokiem 1926, gdy konstytucja przestała w istocie obowiązywać, a rokiem 1989, który wrócił nas do rządów konstytucyjnych, mamy ponad pół stulecia przerwy. Jej skutkiem musiał być zanik rozumienia w powszechnej świadomości tego, czym ma być ustawa zasadnicza w życiu publicznym. Jest zatem sprawą wielkiej wagi dla obywatelskiej edukacji, a więc i dla dalszych losów Rzeczypospolitej, by jak najszybciej taka świadomość się odrodziła. By Polacy zrozumieli, że rządzi nimi w ostatniej, najważniejszej instancji nie ten czy ów rząd i nie ten czy ów prezydent, lecz stabilna wola narodu wyrażona właśnie w konstytucji. By dostrzegli, że konstytucja jest rzeczywiście oparciem, a powołanie się na nią coś znaczy. Że nie jeszcze jedną ustawą podlegającą nieustannemu doskonaleniu przez kolejne większości parlamentarne i rządy.
Nowelizowanie konstytucji już po pięciu latach od jej uchwalenia bez przyczyny wielkiej wagi - a żaden z podawanych powodów na takie miano nie zasługuje - to przerwanie trudnego i z natury długiego procesu kształtowania się konstytucyjnej świadomości społeczeństwa. To po prostu działanie na szkodę polskiej demokracji. Panie i panowie parlamentarzyści - Ręce Precz od Konstytucji!
Przeciętnemu polskiemu parlamentarzyście przez myśl nie przejdzie, że pospieszna nowelizacja nawet wadliwego przepisu może spowodować więcej szkód niż jego tolerowanie. Plaga nowelizacji to pochodna nieuctwa, bałaganiarstwa i prymitywnego pojmowania roli prawa w rządzeniu państwem,
a często także prywaty.
Popatrzmy, co przez lata takich usprawniających nowelizacji stało się na przykład z systemem podatkowym. Jest to dżungla, w której każdy krok grozi nadzianiem się na jedynego w niej drapieżnika - urząd podatkowy, mający swobodę w decydowaniu, kto popełnił przestępstwo, a kto nie. Taki stan demoralizuje wszystkich. Tych, którzy podlegają regulacjom, bo jawią się im one jako nieustające źródło niepewności i zagrożenia, oraz tych, którzy je stosują, bo szybko zauważają, że prawo to nie norma, ale jej interpretacja. U jednej strony rodzi się poczucie, że państwo to wróg, a u drugiej, że państwo to ja. Obie oczywiście świetnie się wzajemnie wzmacniają ku szkodzie Rzeczypospolitej.
Piszę o tym w związku z zamiarem SLD, by nowelizować konstytucję. Jest to pomysł nieodpowiedzialny i to z dwu powodów. Pierwszy, ważny, ale nie najważniejszy, wiąże się z tym, że uchwalenie konstytucji było wynikiem kompromisu między głównymi nurtami politycznymi i światopoglądowymi w Polsce. Nawet jeżeli nie wygasił on, to przerwał wiele bardzo ostrych sporów, które próba nowelizacji ożywi. Być może nie wpłyną one na treść noweli konstytucyjnej, ale na pewno wprowadzą - ze stratą dla dobra i spokoju publicznego - atmosferę konfliktów w sytuacji, gdy naprawdę ważne problemy wielkich grup społecznych wymagają klimatu zgody, a nie konfrontacji. Przed otwarciem puszki Pandory przestrzega prasa i konstytucjonaliści z prawa i lewa.
Powód drugi, najważniejszy, wiąże się z edukacyjną rolą konstytucji. Jesteśmy pierwszym od czasów konstytucji marcowej 1921 r. pokoleniem Polaków, którego życie polityczne reguluje i stabilizuje ustawa zasadnicza nie będąca mistyfikacją (jak ta z 1935 r.) czy propagandowym świstkiem, na domiar z obcego nadania (jak ta z roku 1952). Między rokiem 1926, gdy konstytucja przestała w istocie obowiązywać, a rokiem 1989, który wrócił nas do rządów konstytucyjnych, mamy ponad pół stulecia przerwy. Jej skutkiem musiał być zanik rozumienia w powszechnej świadomości tego, czym ma być ustawa zasadnicza w życiu publicznym. Jest zatem sprawą wielkiej wagi dla obywatelskiej edukacji, a więc i dla dalszych losów Rzeczypospolitej, by jak najszybciej taka świadomość się odrodziła. By Polacy zrozumieli, że rządzi nimi w ostatniej, najważniejszej instancji nie ten czy ów rząd i nie ten czy ów prezydent, lecz stabilna wola narodu wyrażona właśnie w konstytucji. By dostrzegli, że konstytucja jest rzeczywiście oparciem, a powołanie się na nią coś znaczy. Że nie jeszcze jedną ustawą podlegającą nieustannemu doskonaleniu przez kolejne większości parlamentarne i rządy.
Nowelizowanie konstytucji już po pięciu latach od jej uchwalenia bez przyczyny wielkiej wagi - a żaden z podawanych powodów na takie miano nie zasługuje - to przerwanie trudnego i z natury długiego procesu kształtowania się konstytucyjnej świadomości społeczeństwa. To po prostu działanie na szkodę polskiej demokracji. Panie i panowie parlamentarzyści - Ręce Precz od Konstytucji!
Więcej możesz przeczytać w 14/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.