Sławomir Mrożek sądzi obywateli globalnej wioski
Mrożek zawsze potrafił ukazać wilka w udających owieczki, wyśmiać słodką kokieterię jako obronny fałsz, odsłonić w milusińskich tchórzostwo, w razie potrzeby przemieniające się w agresję. Milusińscy w ostatnio wydanych sztukach Mrożka są nad wyraz tchórzliwi, łatwo i głupio poddają się innym, a w razie niebezpieczeństwa wybierają strusią politykę. Chcą trwać bezpiecznie i miło, choć jest to po prostu niemożliwe i śmieszne. Nowe "Utwory sceniczne" Sławomira Mrożka wydane zostały przez Noir sur Blanc (rok po opublikowaniu ich przez Diogenes Verlag w Zurychu). Pierwszy z nich, zatytułowany "Wielebni", powstał między 29 stycznia a 23 marca 1996 r. w Meksyku i napisany został w języku angielskim. W tym samym roku Mrożek przełożył go na język polski. Utwór drugi, pod prowokująco banalnym tytułem "Piękny widok", powstał w Nieborowie w roku 1998.
Obie sztuki dzieją się współcześnie, a ich bohaterami są ludzie pozornie wolni od przesądów, żyjący na pełnym luzie, ze wszystkiego zadowoleni, mądrzy i bardzo bezpieczni. Pozorność tych wszystkich dobrodziejstw staje się głównym motywem sztuk i z niej wynikają zarówno najbardziej komiczne, jak i najbardziej dramatyczne wydarzenia. Pozornie wszystko dzieje się jak najlepiej w tym nowoczesnym świecie zamienionym już jakoby w wymarzoną w utopijnych snach globalną wioskę. Bohaterowie tworzą swoje biografie stosownie do własnych potrzeb i wyobraźni. Niby są tolerancyjni wobec pragnień i fantazji innych, niby starają się porozumieć, załagodzić konflikty, chcą być uroczymi milusińskimi z globalnej wioski, którą skłonni są uważać za ósmy cud świata. Zdają się wierzyć, że wszystko da się ułożyć, starają się za wszelką cenę nie zauważać wielkich konfliktów i w miarę pogodnie rozwiązywać mniejsze. Są w tym zresztą równie naiwni i denerwująco niemądrzy jak milusińscy wszystkich epok, przekonani, że potrafią oswoić każde drapieżne zwierzę zarówno w świecie, w innych, jak i w sobie. Najniebezpieczniejsi są ci, którym się wydaje, że drapieżników w ogóle nie ma.
"Wielebni" to komiczna wersja swobody w wyborze oryginalnej drogi życia: tego samego dnia do małej parafii w Nowej Anglii w USA przybywają młody proboszcz oraz młoda kobieta skierowani na to samo stanowisko jako osoba duchowna. Pani Simpson, gospodyni byłego proboszcza, nazywająca siebie godnie i nowocześnie "przewodniczącą komitetu parafialnego", nie wie, co zrobić z nadmiarem wielebnych. Zwłaszcza że, ku jej zgrozie, ksiądz wyznaje, iż jest przechrzczonym żydem, i nie zrażony wyraźnym antysemityzmem, cierpliwie tłumaczy: "Pani ma przesądy, pani Simpson. W przeciwieństwie do judaizmu chrześcijaństwo nie jest religią plemienną, podobnie jak nie jest, raczej nie powinno być, męskoszowinistyczną. Jest to religia uniwersalna i dlatego nadaje się idealnie na religię wioski globalnej".
Wielebny Bloom miał wewnętrzne i społeczne kłopoty, jako niby tolerowana mniejszość w niby otwartej na wszystkich większości. Postanowił się przechrzcić i zostać księdzem, by przeciąć swoje i innych wątpliwości. Trudno to nazwać powołaniem, jest to raczej straceńczy ratunek za wszelką cenę (także za cenę utraty milusińskiej cioci, która jest wprawdzie dobra, ale przecież nie do tego stopnia, by mogła się zgodzić na straszne, według niej, odstępstwo kuzyna). Seria groteskowych sytuacji potęguje się, gdy pojawia się satanista Cziko dzierżący transparent: "Niech żyje piekło! ". Wprawdzie pani Simpson zapewnia, że jest on "poczciwy, tylko zbyt poważny jak na swój wiek", ale chłopak konstruuje pomysłowe bombki, które co rusz wybuchają w tle.
Parafialna zbiorowość jest karykaturą sensownego działania, potrafi całe piekło wybrukować dobrymi chęciami i zanudzić wszystkich frazesami. Posiedzenie Ludowego Komitetu Wolnej, Niezawisłej i Samorządnej Parafii jest groteskową wersją wszelkich ględzeń w różnych szacownych instytucjach. Paralela przeprowadzona przez wielebnego Blooma między duchem chrześcijańskim i duchem demokracji w praktyce sięgnęła bruku. Happy end załatwia w końcu zatroskana ciotka, która przylatuje z Nowego Jorku helikopterem - popularnym środkiem komunikacji w globalnej wiosce.
W obu sztukach obok zabawnych sytuacji, absurdalnych zachowań ludzkich, wielu odmian śmiesznej i groźnej głupoty mamy niezrównaną zręczność autora w tworzeniu krótkich i błyskotliwych dialogów. Bohaterowie Mrożka rozmawiają w taki sposób, że zaśmiewamy się, chociaż sens ich wypowiedzi jest smutny. Ułomność, stereotypowość, pozorność naszego porozumiewania się autor potrafi ukazać w błyskawicznych skrótach.
W "Pięknym widoku" w I akcie para turystów postanawia wierzyć w udaną wycieczkę, chociaż w bałkańskim kraju, do którego przybyli, toczy się wojna. Udają, że wszystko przebiega zgodnie z opłaconym programem pobytu, że nie widzą snajperów. Na końcu rozlega się jednak strzał i ginie człowiek. W akcie II wszystko zbija się w kłąb nie do rozplątania i nie wiadomo już, kto jest terrorystą, a kto antyterrorystą, kto kogo i dlaczego musi albo chce zabić. Już nie humor jest ważny, ale groza.
Obie sztuki dzieją się współcześnie, a ich bohaterami są ludzie pozornie wolni od przesądów, żyjący na pełnym luzie, ze wszystkiego zadowoleni, mądrzy i bardzo bezpieczni. Pozorność tych wszystkich dobrodziejstw staje się głównym motywem sztuk i z niej wynikają zarówno najbardziej komiczne, jak i najbardziej dramatyczne wydarzenia. Pozornie wszystko dzieje się jak najlepiej w tym nowoczesnym świecie zamienionym już jakoby w wymarzoną w utopijnych snach globalną wioskę. Bohaterowie tworzą swoje biografie stosownie do własnych potrzeb i wyobraźni. Niby są tolerancyjni wobec pragnień i fantazji innych, niby starają się porozumieć, załagodzić konflikty, chcą być uroczymi milusińskimi z globalnej wioski, którą skłonni są uważać za ósmy cud świata. Zdają się wierzyć, że wszystko da się ułożyć, starają się za wszelką cenę nie zauważać wielkich konfliktów i w miarę pogodnie rozwiązywać mniejsze. Są w tym zresztą równie naiwni i denerwująco niemądrzy jak milusińscy wszystkich epok, przekonani, że potrafią oswoić każde drapieżne zwierzę zarówno w świecie, w innych, jak i w sobie. Najniebezpieczniejsi są ci, którym się wydaje, że drapieżników w ogóle nie ma.
"Wielebni" to komiczna wersja swobody w wyborze oryginalnej drogi życia: tego samego dnia do małej parafii w Nowej Anglii w USA przybywają młody proboszcz oraz młoda kobieta skierowani na to samo stanowisko jako osoba duchowna. Pani Simpson, gospodyni byłego proboszcza, nazywająca siebie godnie i nowocześnie "przewodniczącą komitetu parafialnego", nie wie, co zrobić z nadmiarem wielebnych. Zwłaszcza że, ku jej zgrozie, ksiądz wyznaje, iż jest przechrzczonym żydem, i nie zrażony wyraźnym antysemityzmem, cierpliwie tłumaczy: "Pani ma przesądy, pani Simpson. W przeciwieństwie do judaizmu chrześcijaństwo nie jest religią plemienną, podobnie jak nie jest, raczej nie powinno być, męskoszowinistyczną. Jest to religia uniwersalna i dlatego nadaje się idealnie na religię wioski globalnej".
Wielebny Bloom miał wewnętrzne i społeczne kłopoty, jako niby tolerowana mniejszość w niby otwartej na wszystkich większości. Postanowił się przechrzcić i zostać księdzem, by przeciąć swoje i innych wątpliwości. Trudno to nazwać powołaniem, jest to raczej straceńczy ratunek za wszelką cenę (także za cenę utraty milusińskiej cioci, która jest wprawdzie dobra, ale przecież nie do tego stopnia, by mogła się zgodzić na straszne, według niej, odstępstwo kuzyna). Seria groteskowych sytuacji potęguje się, gdy pojawia się satanista Cziko dzierżący transparent: "Niech żyje piekło! ". Wprawdzie pani Simpson zapewnia, że jest on "poczciwy, tylko zbyt poważny jak na swój wiek", ale chłopak konstruuje pomysłowe bombki, które co rusz wybuchają w tle.
Parafialna zbiorowość jest karykaturą sensownego działania, potrafi całe piekło wybrukować dobrymi chęciami i zanudzić wszystkich frazesami. Posiedzenie Ludowego Komitetu Wolnej, Niezawisłej i Samorządnej Parafii jest groteskową wersją wszelkich ględzeń w różnych szacownych instytucjach. Paralela przeprowadzona przez wielebnego Blooma między duchem chrześcijańskim i duchem demokracji w praktyce sięgnęła bruku. Happy end załatwia w końcu zatroskana ciotka, która przylatuje z Nowego Jorku helikopterem - popularnym środkiem komunikacji w globalnej wiosce.
W obu sztukach obok zabawnych sytuacji, absurdalnych zachowań ludzkich, wielu odmian śmiesznej i groźnej głupoty mamy niezrównaną zręczność autora w tworzeniu krótkich i błyskotliwych dialogów. Bohaterowie Mrożka rozmawiają w taki sposób, że zaśmiewamy się, chociaż sens ich wypowiedzi jest smutny. Ułomność, stereotypowość, pozorność naszego porozumiewania się autor potrafi ukazać w błyskawicznych skrótach.
W "Pięknym widoku" w I akcie para turystów postanawia wierzyć w udaną wycieczkę, chociaż w bałkańskim kraju, do którego przybyli, toczy się wojna. Udają, że wszystko przebiega zgodnie z opłaconym programem pobytu, że nie widzą snajperów. Na końcu rozlega się jednak strzał i ginie człowiek. W akcie II wszystko zbija się w kłąb nie do rozplątania i nie wiadomo już, kto jest terrorystą, a kto antyterrorystą, kto kogo i dlaczego musi albo chce zabić. Już nie humor jest ważny, ale groza.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.