Ten kraj mógłby się nazywać Insurekcja zamiast Kolumbia
60 procent terytorium Kolumbii opanowali partyzanci
Cała jego historia to seria powstań i wojen domowych. Konfliktów z zewnętrznym nieprzyjacielem nie było (nic dziwnego, że obowiązująca doktryna państwa zajmuje się wyłącznie sprawami wewnętrznymi, nie wspominając w ogóle o obronie granic). Do końca ubiegłego wieku doliczono się w Kolumbii ośmiu wojen domowych i pięćdziesięciu powstań. Najkrwawszą wojnę domową, która przeszła do historii jako La Violencia, stoczono w roku 1948. Zginęło wówczas trzysta tysięcy osób. Tylko rewolucja meksykańska i amerykańska wojna Północy z Południem mogą się poszczycić większymi "osiągnięciami". 13 kwietnia Kolumbię odwiedzi prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Partyzanckie państwo
W Kolumbii nadal działa wiele organizacji zbrojnych: od tak potężnych, jak lewackie FARC (Kolumbijskie Rewolucyjne Siły Zbrojne), oddziały paramilitarne AUC (Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii) czy komuniści z ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego), po małe grupy lokalne. Formacje te - w większości podpierające się ideo-logią bandy zbirów - od lat 60. XX wieku nakręcają spiralę zbrodni. Zabijają, rabują, porywają ludzi dla okupu. Zginęły już setki tysięcy ludzi, tysiące domów i gospodarstw poszło z dymem. Wewnętrznych uchodźców jest w Kolumbii od miliona do dwóch milionów (nikt nie zna dokładnych liczb).
Prezydent Andrés Pastrana powiedział "dość". Zawiesił ciągnące się od lat i nie dające żadnego efektu negocjacje z FARC i jego przywódcą Manuelem Marulandą. Rozkazał też wojsku uderzyć na utworzoną trzy lata wcześniej tzw. strefę zdemilitaryzowaną (to 42 tys. km2, czyli obszar Szwajcarii) i zlikwidować to państwo w państwie. Na zaminowane i ufortyfikowane "partyzanckie państwo" spad-ły bomby, weszło tam wojsko. Rząd może liczyć na aktywne wsparcie USA. Amerykanie mają już dość kolumbijskich karteli narkotykowych (współpracujących z terrorystami). Kokaina przemycana w ciągu jednego roku z Kolumbii do USA jest warta 50 mld dolarów.
Pomysł utworzenia partyzanckiej strefy nie mieścił się w kanonie demokratycznych rozwiązań. Osobiste spotkania prezydenta państwa i herszta guerilleros wzbudzały zdziwienie za granicą, podobnie jak ich wspólna fotografia. Dlatego likwidację strefy przyjęto z uznaniem. Obecnie 140-tysięczna armia kolumbijska walczy z 30 tys. partyzantów FARC. Walczy też z ugrupowaniami paramilitarnymi, powołanymi niegdyś w celu ochrony ludzi i obiektów, a obecnie niczym się nie różniącymi od terrorystów. To wojna o tyle trudna, że prawie 60 proc. terytorium Kolumbii jest opanowane przez partyzantów.
Narkodemokracja
O co walczy FARC? Przywódcy twierdzą, że o "obalenie establishmentu". Jeżeli nawet można było w to wierzyć w 1964 r., gdy pojawił się organizujący oddziały zbrojne Marulanda, któremu podobno wymordowano rodzinę, to obecnie wiadomo, że chodzi o coś zupełnie innego. Po likwidacji króla narkobiznesu Pablo Escobara powstała luka, którą zapełniło kilka gangów. Następnie do intratnych ciemnych interesów przystąpił FARC. Według amerykańskich źródeł, w "strefie zdemilitaryzowanej" uprawia się teraz kokę. W całej Kolumbii, która jest największym producentem kokainy na świecie (stąd pochodzi 60 proc. tego narkotyku), uprawy koki zajmują 70-150 tys. ha. Duże są też uprawy maku, wykorzystywanego do produkcji heroiny.
Stolica kraju Bogota wygląda jak miasto frontowe. Dobrze uzbrojona 13. brygada piechoty kontroluje duży obszar w śródmieściu; posterunki są bardzo liczne, w niewielkich odległościach parkują wozy pancerne z armatkami i uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Na ulicach widać tysiące policjantów i ochroniarzy. Przejeżdżam samochodem przez Circum Balarum, malowniczą arterię u stóp gór - niedaleko stąd znajdują się oddziały partyzantów. Na jednym ze szczytów, pod figurą Matki Boskiej z Gwadelupy, obserwują oni miasto. Robią wypady do niektórych dzielnic.
FARC zapowiadał frontalny atak na Bogotę, ale zamiast tego rozpoczął akcje dywersyjne: próbowano wysadzić zaporę, a następnie grożono zatruciem zbiorników wody pitnej. W jednej z restauracji wybuchła bomba - zginęło czterech mężczyzn i dziecko. Giną też osoby ze świecznika. Wielkie poruszenie wywołała śmierć popularnej i lubianej minister kultury Consueli Aranjo. Na schodach przed kościołem zastrzelono arcybiskupa Cali, Isaiasa Duarte, który nieostrożnie powiedział, że zna wybranych do parlamentu członków mafii.
Samochody pułapki wybuchają w garażach supermarketów. Ostrzeliwane są zdążające ku stolicy tiry z zaopatrzeniem, wysadzane słupy wysokiego napięcia. Doszło też do serii porwań - uprowadzono m.in. kandydatkę na prezydenta Ingrid Betancourt. Antanas Mockus, burmistrz Bogoty, zaapelował do organizacji międzynarodowych i rządów o potępienie ataków na infrastrukturę miasta. Mockus stwierdził, że "nawet Hitler do tego się nie posuwał".
Zmęczeni spiralą terroru mieszkańcy stolicy coraz częś-ciej organizują protesty: ulicami maszerują pochody, których uczestnicy domagają się prawa do spokojnego życia. Przestali ufać partyzantom, zwłaszcza z ELN, udającym przez lata dobrych Robin Hoodów (porywali tiry z zaopatrzeniem oraz cysterny mleka, a następnie produkty te rozdawali najbiedniejszym).
Nic nie jest bezpieczne
Jadę samochodem do Valle del Toquedama, miejscowości położonej 35 kilometrów od stolicy, do domku letniskowego Zbigniewa Zająca, dyrygenta bogotańskiej orkiestry symfonicznej. Pytam, czy to bezpieczne. W odpowiedzi słyszę: "Nic w tym kraju nie jest bezpieczne, ale przecież musimy jakoś żyć". Po drodze mijamy miejscowość, w której przed rokiem odkryto łódź podwodną budowaną dla baronów narkobiznesu. Właściciel przydrożnego zajazdu opowiada, że przed kilkoma dniami gościł partyzantów. "Nawet zapłacili" - chwali się.
Gdy wieczorem wracam do hotelu, radio informuje, że do Ameryki Północnej odleciał bliski współpracownik Marulandy. W telewizji trwa debata przed wyborami prezydenckimi. Coraz większe poparcie zdobywa Alvaro Uribe, były gubernator prowincji Antioquia, występujący pod hasłem "Wielkie serce - twarda ręka". Uribe jest oskarżany, jak zresztą większość polityków, o rozmaite nadużycia, ale nie powinno mu to przeszkodzić w wyborze na stanowisko głowy państwa. Czy zmiana prezydenta coś jednak zmieni?
Cała jego historia to seria powstań i wojen domowych. Konfliktów z zewnętrznym nieprzyjacielem nie było (nic dziwnego, że obowiązująca doktryna państwa zajmuje się wyłącznie sprawami wewnętrznymi, nie wspominając w ogóle o obronie granic). Do końca ubiegłego wieku doliczono się w Kolumbii ośmiu wojen domowych i pięćdziesięciu powstań. Najkrwawszą wojnę domową, która przeszła do historii jako La Violencia, stoczono w roku 1948. Zginęło wówczas trzysta tysięcy osób. Tylko rewolucja meksykańska i amerykańska wojna Północy z Południem mogą się poszczycić większymi "osiągnięciami". 13 kwietnia Kolumbię odwiedzi prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Partyzanckie państwo
W Kolumbii nadal działa wiele organizacji zbrojnych: od tak potężnych, jak lewackie FARC (Kolumbijskie Rewolucyjne Siły Zbrojne), oddziały paramilitarne AUC (Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii) czy komuniści z ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego), po małe grupy lokalne. Formacje te - w większości podpierające się ideo-logią bandy zbirów - od lat 60. XX wieku nakręcają spiralę zbrodni. Zabijają, rabują, porywają ludzi dla okupu. Zginęły już setki tysięcy ludzi, tysiące domów i gospodarstw poszło z dymem. Wewnętrznych uchodźców jest w Kolumbii od miliona do dwóch milionów (nikt nie zna dokładnych liczb).
Prezydent Andrés Pastrana powiedział "dość". Zawiesił ciągnące się od lat i nie dające żadnego efektu negocjacje z FARC i jego przywódcą Manuelem Marulandą. Rozkazał też wojsku uderzyć na utworzoną trzy lata wcześniej tzw. strefę zdemilitaryzowaną (to 42 tys. km2, czyli obszar Szwajcarii) i zlikwidować to państwo w państwie. Na zaminowane i ufortyfikowane "partyzanckie państwo" spad-ły bomby, weszło tam wojsko. Rząd może liczyć na aktywne wsparcie USA. Amerykanie mają już dość kolumbijskich karteli narkotykowych (współpracujących z terrorystami). Kokaina przemycana w ciągu jednego roku z Kolumbii do USA jest warta 50 mld dolarów.
Pomysł utworzenia partyzanckiej strefy nie mieścił się w kanonie demokratycznych rozwiązań. Osobiste spotkania prezydenta państwa i herszta guerilleros wzbudzały zdziwienie za granicą, podobnie jak ich wspólna fotografia. Dlatego likwidację strefy przyjęto z uznaniem. Obecnie 140-tysięczna armia kolumbijska walczy z 30 tys. partyzantów FARC. Walczy też z ugrupowaniami paramilitarnymi, powołanymi niegdyś w celu ochrony ludzi i obiektów, a obecnie niczym się nie różniącymi od terrorystów. To wojna o tyle trudna, że prawie 60 proc. terytorium Kolumbii jest opanowane przez partyzantów.
Narkodemokracja
O co walczy FARC? Przywódcy twierdzą, że o "obalenie establishmentu". Jeżeli nawet można było w to wierzyć w 1964 r., gdy pojawił się organizujący oddziały zbrojne Marulanda, któremu podobno wymordowano rodzinę, to obecnie wiadomo, że chodzi o coś zupełnie innego. Po likwidacji króla narkobiznesu Pablo Escobara powstała luka, którą zapełniło kilka gangów. Następnie do intratnych ciemnych interesów przystąpił FARC. Według amerykańskich źródeł, w "strefie zdemilitaryzowanej" uprawia się teraz kokę. W całej Kolumbii, która jest największym producentem kokainy na świecie (stąd pochodzi 60 proc. tego narkotyku), uprawy koki zajmują 70-150 tys. ha. Duże są też uprawy maku, wykorzystywanego do produkcji heroiny.
Stolica kraju Bogota wygląda jak miasto frontowe. Dobrze uzbrojona 13. brygada piechoty kontroluje duży obszar w śródmieściu; posterunki są bardzo liczne, w niewielkich odległościach parkują wozy pancerne z armatkami i uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Na ulicach widać tysiące policjantów i ochroniarzy. Przejeżdżam samochodem przez Circum Balarum, malowniczą arterię u stóp gór - niedaleko stąd znajdują się oddziały partyzantów. Na jednym ze szczytów, pod figurą Matki Boskiej z Gwadelupy, obserwują oni miasto. Robią wypady do niektórych dzielnic.
FARC zapowiadał frontalny atak na Bogotę, ale zamiast tego rozpoczął akcje dywersyjne: próbowano wysadzić zaporę, a następnie grożono zatruciem zbiorników wody pitnej. W jednej z restauracji wybuchła bomba - zginęło czterech mężczyzn i dziecko. Giną też osoby ze świecznika. Wielkie poruszenie wywołała śmierć popularnej i lubianej minister kultury Consueli Aranjo. Na schodach przed kościołem zastrzelono arcybiskupa Cali, Isaiasa Duarte, który nieostrożnie powiedział, że zna wybranych do parlamentu członków mafii.
Samochody pułapki wybuchają w garażach supermarketów. Ostrzeliwane są zdążające ku stolicy tiry z zaopatrzeniem, wysadzane słupy wysokiego napięcia. Doszło też do serii porwań - uprowadzono m.in. kandydatkę na prezydenta Ingrid Betancourt. Antanas Mockus, burmistrz Bogoty, zaapelował do organizacji międzynarodowych i rządów o potępienie ataków na infrastrukturę miasta. Mockus stwierdził, że "nawet Hitler do tego się nie posuwał".
Zmęczeni spiralą terroru mieszkańcy stolicy coraz częś-ciej organizują protesty: ulicami maszerują pochody, których uczestnicy domagają się prawa do spokojnego życia. Przestali ufać partyzantom, zwłaszcza z ELN, udającym przez lata dobrych Robin Hoodów (porywali tiry z zaopatrzeniem oraz cysterny mleka, a następnie produkty te rozdawali najbiedniejszym).
Nic nie jest bezpieczne
Jadę samochodem do Valle del Toquedama, miejscowości położonej 35 kilometrów od stolicy, do domku letniskowego Zbigniewa Zająca, dyrygenta bogotańskiej orkiestry symfonicznej. Pytam, czy to bezpieczne. W odpowiedzi słyszę: "Nic w tym kraju nie jest bezpieczne, ale przecież musimy jakoś żyć". Po drodze mijamy miejscowość, w której przed rokiem odkryto łódź podwodną budowaną dla baronów narkobiznesu. Właściciel przydrożnego zajazdu opowiada, że przed kilkoma dniami gościł partyzantów. "Nawet zapłacili" - chwali się.
Gdy wieczorem wracam do hotelu, radio informuje, że do Ameryki Północnej odleciał bliski współpracownik Marulandy. W telewizji trwa debata przed wyborami prezydenckimi. Coraz większe poparcie zdobywa Alvaro Uribe, były gubernator prowincji Antioquia, występujący pod hasłem "Wielkie serce - twarda ręka". Uribe jest oskarżany, jak zresztą większość polityków, o rozmaite nadużycia, ale nie powinno mu to przeszkodzić w wyborze na stanowisko głowy państwa. Czy zmiana prezydenta coś jednak zmieni?
Kolumbijskie Rewolucyjne Siły Zbrojne (FARC). Organizacja powstała w 1966 r. z połączenia lewackich grup bojowych jest zbrojnym ramieniem partii komunistycznej. FARC to najsilniejsza, licząca 15 tys. ludzi, partyzancka armia w Kolumbii. Jej komendantem jest Manuel Marulanda. Tylko podczas jednego miesiąca FARC zorganizowały 117 zamachów, napadów i porwań. Zginęło w nich dwadzieścia osób. |
Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN). Organizacja popierana przez komunistyczną Kubę ma pod bronią ok. 5 tys. ludzi. Na początku lat 90. współpracowała z mafią narkotykową i szantażowała firmy naftowe. |
Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii (AUC). Organizacja powstała w latach 70., by zwalczać lewicowych partyzantów i ich sympatyków. Aby poprawić skuteczność swoich działań, stworzyła partię Ruch Demokratyczny i Narodowy. Ugrupowanie dowodzone przez Carlosa Castańo, syna farmera zabitego przez FARC, domaga się uznania ze strony rządu kolumbijskiego i dopuszczenia do rozmów prowadzonych dotychczas tylko z lewicową partyzantką. |
Więcej możesz przeczytać w 15/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.