Senat jest ustrojowym reliktem umowy "okrągłego stołu"
Pięć lat, które upłynęły od uchwalenia naszej konstytucji, pozwala na spokojną i wyważoną jej ocenę. Gołym okiem widać, jak bardzo pomyliła się prawica, kiedy odsądzała od czci i wiary zapisy ustrojowe przegłosowane przez Zgromadzenie Narodowe 2 kwietnia 1997 r. Z wielkiej góry prawicowych proroctw, jak wielkie nieszczęścia ściągnie na Polskę nowa konstytucja, nie ostał się nawet mysi ogonek. Co więcej, właśnie ta poniewierana przez prawicowych polityków ustawa zasadnicza stała się najsolidniejszym zapleczem ich rządów.
Los sprawił, że ugrupowania, które uchwaliły konstytucję, przegrały jesienią 1997 r. wybory parlamentarne. Rządy objęli krytycy nowych rozwiązań. Nie dokonali oni, jak można by się było tego spodziewać, stosownej korekty konstytucji. Co więcej, nie uczynili najmniejszego kroku w tym kierunku. Szybko bowiem przekonali się o zaletach nowych mechanizmów ustrojowych. Dzięki nim państwo funkcjonowało o wiele sprawniej niż pod rządami poprzedniej, "małej konstytucji". Dla prawicy miało to trudne do przeceniania znaczenie. Rządziła bowiem bardzo nieudolnie i gdyby nie sprawność nowej, rządowej maszynerii, najpewniej nie dotrwałaby do końca kadencji parlamentu.
Największe nawet uznanie dla konstytucji kwietniowej nie może się jednak zamienić w pozbawioną refleksji adorację. Po paru latach funkcjonowania każdy mechanizm, także ustrojowy, wymaga przeglądu i zakonserwowania wszystkiego, co przetrwało trudną próbę czasu, oraz poprawienia tego, co nie działa najlepiej. Taka właśnie filozofia przyświecała autorom najbardziej demokratycznej i godnej naśladowania polskiej konstytucji, uchwalonej w marcu 1921 r. Zawarto w niej przepis, że po pięciu latach doświadczeń kolejny Sejm będzie mógł dokonać stosownych konstytucyjnych korekt łatwiejszą do uzyskania większością trzech piątych głosujących, podczas gdy do normalnej zmiany konstytucji trzeba było większości dwóch trzecich głosujących.
Między innymi do tego właśnie ustrojowego testamentu naszych pradziadów nawiązuje dzisiaj polska lewica, kiedy proponuje przeanalizowanie pięcioletniego funkcjonowania konstytucji kwietniowej i ewentualnego skorygowania tego, co nie działa najlepiej. Jedną z takich propozycji może być wpisanie do ustawy zasadniczej wiosennego terminu wyborów parlamentarnych i samorządowych. Tak się bowiem nieszczęśliwie ułożyło, że parlament i samorządy wybieramy jesienią, co bardzo komplikuje prace nad budżetem. Wybrani w tym terminie nowi mandatariusze mają do wyboru albo przyjąć budżet w kształcie przygotowanym przez starą ekipę, często w postaci kukułczego jaja, albo opracować go dosłownie z dnia na dzień, co też nie jest dobrym rozwiązaniem.
Kolejną kwestią może być zastanowienie się nad sensownością istnienia Senatu. Lewica zawsze była zwolenniczką parlamentu jednoizbowego, najbardziej naturalnego w wypadku państwa tak jednorodnego jak Polska. Dzisiaj dodatkowo utwierdza w tym przekonaniu pilna potrzeba zwalczania lawinowo rozrastającej się biurokracji. Naszemu krajowi poważnie zagraża coraz bardziej postępujący paraliż biurokratyczny. Jeśli nie chcemy mu ulec, musimy uczynić państwo sprawniejszym i oszczędniejszym. Ważnym sygnałem rozpoczynającym taką batalię może być zlikwidowanie Senatu, będącego ustrojowym reliktem umowy "okrągłego stołu". Najpoważniejsze uprawnienie Senatu, jakim jest korygowanie ustaw, z powodzeniem można powierzyć prezydentowi RP, mającemu, podobnie jak druga izba, bezpośredni mandat od narodu.
Rozlegające się apele o umożliwienie konstytucji kwietniowej wieloletniego okrzepnięcia warto zestawić z doświadczeniem najstarszych światowych konstytucji, które swoją długowieczność zawdzięczają właśnie systematycznie ponawianym nowelizacjom. Konstytucje nie nowelizowane prędzej czy później trafiają do lamusa historii.
Los sprawił, że ugrupowania, które uchwaliły konstytucję, przegrały jesienią 1997 r. wybory parlamentarne. Rządy objęli krytycy nowych rozwiązań. Nie dokonali oni, jak można by się było tego spodziewać, stosownej korekty konstytucji. Co więcej, nie uczynili najmniejszego kroku w tym kierunku. Szybko bowiem przekonali się o zaletach nowych mechanizmów ustrojowych. Dzięki nim państwo funkcjonowało o wiele sprawniej niż pod rządami poprzedniej, "małej konstytucji". Dla prawicy miało to trudne do przeceniania znaczenie. Rządziła bowiem bardzo nieudolnie i gdyby nie sprawność nowej, rządowej maszynerii, najpewniej nie dotrwałaby do końca kadencji parlamentu.
Największe nawet uznanie dla konstytucji kwietniowej nie może się jednak zamienić w pozbawioną refleksji adorację. Po paru latach funkcjonowania każdy mechanizm, także ustrojowy, wymaga przeglądu i zakonserwowania wszystkiego, co przetrwało trudną próbę czasu, oraz poprawienia tego, co nie działa najlepiej. Taka właśnie filozofia przyświecała autorom najbardziej demokratycznej i godnej naśladowania polskiej konstytucji, uchwalonej w marcu 1921 r. Zawarto w niej przepis, że po pięciu latach doświadczeń kolejny Sejm będzie mógł dokonać stosownych konstytucyjnych korekt łatwiejszą do uzyskania większością trzech piątych głosujących, podczas gdy do normalnej zmiany konstytucji trzeba było większości dwóch trzecich głosujących.
Między innymi do tego właśnie ustrojowego testamentu naszych pradziadów nawiązuje dzisiaj polska lewica, kiedy proponuje przeanalizowanie pięcioletniego funkcjonowania konstytucji kwietniowej i ewentualnego skorygowania tego, co nie działa najlepiej. Jedną z takich propozycji może być wpisanie do ustawy zasadniczej wiosennego terminu wyborów parlamentarnych i samorządowych. Tak się bowiem nieszczęśliwie ułożyło, że parlament i samorządy wybieramy jesienią, co bardzo komplikuje prace nad budżetem. Wybrani w tym terminie nowi mandatariusze mają do wyboru albo przyjąć budżet w kształcie przygotowanym przez starą ekipę, często w postaci kukułczego jaja, albo opracować go dosłownie z dnia na dzień, co też nie jest dobrym rozwiązaniem.
Kolejną kwestią może być zastanowienie się nad sensownością istnienia Senatu. Lewica zawsze była zwolenniczką parlamentu jednoizbowego, najbardziej naturalnego w wypadku państwa tak jednorodnego jak Polska. Dzisiaj dodatkowo utwierdza w tym przekonaniu pilna potrzeba zwalczania lawinowo rozrastającej się biurokracji. Naszemu krajowi poważnie zagraża coraz bardziej postępujący paraliż biurokratyczny. Jeśli nie chcemy mu ulec, musimy uczynić państwo sprawniejszym i oszczędniejszym. Ważnym sygnałem rozpoczynającym taką batalię może być zlikwidowanie Senatu, będącego ustrojowym reliktem umowy "okrągłego stołu". Najpoważniejsze uprawnienie Senatu, jakim jest korygowanie ustaw, z powodzeniem można powierzyć prezydentowi RP, mającemu, podobnie jak druga izba, bezpośredni mandat od narodu.
Rozlegające się apele o umożliwienie konstytucji kwietniowej wieloletniego okrzepnięcia warto zestawić z doświadczeniem najstarszych światowych konstytucji, które swoją długowieczność zawdzięczają właśnie systematycznie ponawianym nowelizacjom. Konstytucje nie nowelizowane prędzej czy później trafiają do lamusa historii.
Więcej możesz przeczytać w 15/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.