Ostatnio coraz więcej bywam. Bywam już tak często, że do normalnej roboty nie mam czasu się wziąć
Mówię wam, bankiet to fajna rzecz. Jak rany Julek! Człowiek czuje, że świat do niego należy. Lubię łazić se na te bankiety, bo co się tam napatrzę i zabawię - to moje. A teraz to mnie ciągle zapraszają. Nie tak jak dawniej. Kiedyś to ja byłem dla nich trędowaty. Ale teraz już nie. Teraz to ho, ho. Zapraszamy, a jakże. Same elyty zapraszają. Ja tam pamiętliwy nie jestem i grzeczności się też trzeba w życiu nauczyć. Ja nawet pytałem się takiego jednego od nas z ekipy, czy mi wypada tak chodzić. I ten młody, zdolny Michałek, co go dawno temu na przyuczenie wzięliśmy, a co teraz za rzecznika robi, powiedział, że nie tylko wypada, ale trzeba, że obowiązek i strategia i że ten... no... imicz jakiś tam muszę mieć czy wizerunek. Są już specjaliści, co dbają o takie tam blagierskie sztuczki. No cóż, jak ja lubię, a oni twierdzą, że trzeba, no to chodzę.
Bankiet to jest kosmos. To jest inny świat. Tu się wszystko kręci inaczej. To jest jak szynka na kanapce za Gomułki w Żyrardowie. Lepsze jedzonko na stole, eleganckie kobiety, czasem artysta trafi się taki bardziej znany. I to nie jakiś młody dupek z serialu, ale od razu taki, co to w stanie wojennym wiersze papieża po kościołach recytował. Czyli zasłużony. A kilku spotkałem takich już całkiem legendarnych. I wszyscy zagadują, uśmiechają się, chcą poznać. A wiem, że wcześniej to ni chuja by nie chcieli nawet ręki podać. Skurwysyny! Przewrotne żmije! Ale teraz tak. Teraz wszystko się zmieniło. Teraz proszę bardzo. Człowiek się może dużo dowiedzieć o naturze ludzkiej. Ja tam smutas nie jestem. Zabawić się i uśmiać po pachy potrafię. Jak gdzie dobra zabawa, to i ja tam mogę. Ja lubię się uczyć, a ambitny jestem, że hej. Angielski wkuwam, choć ryj od tego gadania boli. Taki bankiet to świetna nauka. Nazwy dziwnych win można przyswoić. I zawsze, korzystając z okazji, jeden doniesie na drugiego. Taka swołocz, choć to na ogół kulturalni ludzie. Po paru drinkach szepnie taki, że ten to świnia, że temu to idzie, a temu nie, a ta elegancka babka to żona kogoś tam, co związany jest z tymi, a ona to też lubi być związana, ale w łóżku. Ja tak tego sobie słucham i kiwam głową, i myślę. O barany wy jedne! Jak ja wami gardzę! Szmaciarze! Ale łaście się, zabiegajcie, podkopujcie kolegów. Co za ubaw. Nie ma co, lubię bankiety.
Ostatnio coraz więcej bywam. Bywam już tak często, że do normalnej roboty nie mam czasu się wziąć. Ciągle jakieś oficjalne popijawy, juble, konferencje, aż łeb i wątroba puchnie od tego wszystkiego. Czasem późno w nocy mam takie dziwne przeczucie. Taki niepokój się we mnie budzi. Coś się zakrada i drapie po plecach. To nie dreszczyk emocji. To świadomość, że ten przede mną też bywał. Bywał wszędzie, nagrody zbierał, mało co go Miss Polonia nie wybrali. A jak marnie skończył. A profesor przecież, to niby kumać bazę powinien. Najgorsze to te imprezy, na których jest telewizja. Trzeba jakoś na nich wyglądać. Zero luzu. Zresztą mało gdzie nie ma telewizji. Gdzie ja idę, tam oni za mną. Nawet jak nie miało ich być, a dowiedzieli się, że będę, to już dawaj, lecą z kamerami. Co oni, Fronczewskiego chcą ze mnie zrobić?! Dobrze, że Polański jeszcze nie dzwonił z propozycją, a to bym się uśmiał. Wręczali nagrody "Śpiwory 2002". Ja też dostałem "Śpiwora". Podobno jak ktoś ma taką pozycję jak ja, to zawsze dostaje "Śpiwora".
Męczy mnie łażenie na jakieś jubileusze zasłużonych. Ostatnio babcia taka, co już sto lat na scenie opowiada te same dowcipy, miała taki pokaz. Wbiłem się w garniturek, żonka pod rączkę i jazda. Uśmiechałem się do kamery jak trzeba, ale więcej to ja takich knotów nie przetrzymam. W dawnych czasach to ja rozumiem. Był taki obowiązek. Rocznica rewolucji, pierwszy maja, czyny partyjne, zawsze jakaś to okazja do balangi. Co my z chłopakami w komitecie musieliśmy się min nastroić! Nie takie balety odchodziły jak teraz. No, ale nie ma w sumie co narzekać. Jeszcze trzy i pół roku balu mi zostało, a później znowu wskoczy ktoś od nich. Ale na razie to żyć na pełen gaz. A właśnie gaz! Tak sobie myślę, że w sumie dobrze być premierem w Gudzolandzie.
Bankiet to jest kosmos. To jest inny świat. Tu się wszystko kręci inaczej. To jest jak szynka na kanapce za Gomułki w Żyrardowie. Lepsze jedzonko na stole, eleganckie kobiety, czasem artysta trafi się taki bardziej znany. I to nie jakiś młody dupek z serialu, ale od razu taki, co to w stanie wojennym wiersze papieża po kościołach recytował. Czyli zasłużony. A kilku spotkałem takich już całkiem legendarnych. I wszyscy zagadują, uśmiechają się, chcą poznać. A wiem, że wcześniej to ni chuja by nie chcieli nawet ręki podać. Skurwysyny! Przewrotne żmije! Ale teraz tak. Teraz wszystko się zmieniło. Teraz proszę bardzo. Człowiek się może dużo dowiedzieć o naturze ludzkiej. Ja tam smutas nie jestem. Zabawić się i uśmiać po pachy potrafię. Jak gdzie dobra zabawa, to i ja tam mogę. Ja lubię się uczyć, a ambitny jestem, że hej. Angielski wkuwam, choć ryj od tego gadania boli. Taki bankiet to świetna nauka. Nazwy dziwnych win można przyswoić. I zawsze, korzystając z okazji, jeden doniesie na drugiego. Taka swołocz, choć to na ogół kulturalni ludzie. Po paru drinkach szepnie taki, że ten to świnia, że temu to idzie, a temu nie, a ta elegancka babka to żona kogoś tam, co związany jest z tymi, a ona to też lubi być związana, ale w łóżku. Ja tak tego sobie słucham i kiwam głową, i myślę. O barany wy jedne! Jak ja wami gardzę! Szmaciarze! Ale łaście się, zabiegajcie, podkopujcie kolegów. Co za ubaw. Nie ma co, lubię bankiety.
Ostatnio coraz więcej bywam. Bywam już tak często, że do normalnej roboty nie mam czasu się wziąć. Ciągle jakieś oficjalne popijawy, juble, konferencje, aż łeb i wątroba puchnie od tego wszystkiego. Czasem późno w nocy mam takie dziwne przeczucie. Taki niepokój się we mnie budzi. Coś się zakrada i drapie po plecach. To nie dreszczyk emocji. To świadomość, że ten przede mną też bywał. Bywał wszędzie, nagrody zbierał, mało co go Miss Polonia nie wybrali. A jak marnie skończył. A profesor przecież, to niby kumać bazę powinien. Najgorsze to te imprezy, na których jest telewizja. Trzeba jakoś na nich wyglądać. Zero luzu. Zresztą mało gdzie nie ma telewizji. Gdzie ja idę, tam oni za mną. Nawet jak nie miało ich być, a dowiedzieli się, że będę, to już dawaj, lecą z kamerami. Co oni, Fronczewskiego chcą ze mnie zrobić?! Dobrze, że Polański jeszcze nie dzwonił z propozycją, a to bym się uśmiał. Wręczali nagrody "Śpiwory 2002". Ja też dostałem "Śpiwora". Podobno jak ktoś ma taką pozycję jak ja, to zawsze dostaje "Śpiwora".
Męczy mnie łażenie na jakieś jubileusze zasłużonych. Ostatnio babcia taka, co już sto lat na scenie opowiada te same dowcipy, miała taki pokaz. Wbiłem się w garniturek, żonka pod rączkę i jazda. Uśmiechałem się do kamery jak trzeba, ale więcej to ja takich knotów nie przetrzymam. W dawnych czasach to ja rozumiem. Był taki obowiązek. Rocznica rewolucji, pierwszy maja, czyny partyjne, zawsze jakaś to okazja do balangi. Co my z chłopakami w komitecie musieliśmy się min nastroić! Nie takie balety odchodziły jak teraz. No, ale nie ma w sumie co narzekać. Jeszcze trzy i pół roku balu mi zostało, a później znowu wskoczy ktoś od nich. Ale na razie to żyć na pełen gaz. A właśnie gaz! Tak sobie myślę, że w sumie dobrze być premierem w Gudzolandzie.
Więcej możesz przeczytać w 15/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.