Apetyt na wartości

Apetyt na wartości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dawniej mistrz pędzla rzucał zarys na płótno i uczniom pozostawiał wypełnienie go, by na koniec kłaść swoją sygnaturę
W pracowni teatralnej Lupy dzieje się podobnie, tyle że na odwrót. Lupa nie każe powielać własnej maniery, wymaga tylko zawieszenia poprzeczki odpowiednio wysoko, po czym bierze odpowiedzialność za przedstawienie. Dwa spektakle "Letników" Maksyma Gorkiego - z podtytułami "opowieść" i "wariacje" - to dyplom aktorski i reżyserski kolejnego rocznika krakowskiej szkoły teatralnej. Krystian Lupa zdążył już nas przekonać, że do szkolnych spektakli przygotowanych pod jego kierunkiem nie trzeba przykładać miary teatru uczniowskiego. Przeciwnie, można się spodziewać artyzmu i profesjonalizmu.
Mimo że całość zrealizowali studenci, pod pierwszą wersją "Letników" (nie pod drugą, uwspółcześnioną, gdzie soczyste przekleństwa i zagłuszająca wszechobecna muzyka nie wnoszą niczego poza chamską manierą) mógłby się podpisać Lupa - nie tylko pod scenografią, którą sam przygotował. Dowodzi to, jak wiele swoim wychowankom przekazał ze swego stylu i swych umiejętności. Reżyserię zbiorową z jej rozwiązaniami międzyosobowymi i przestrzennymi trudno odróżnić od dokonań nauczyciela. Aktorzy grają tak jak w "dorosłych" spektaklach Lupy, wypowiadają tekst w ten sam sposób - specyficznie udający życie. Takie były dwa wcześniejsze spektakle "Płatonowa", w których po raz pierwszy zajaśniał talent Mai Ostaszewskiej na tle wyrównanej gry całego zespołu. Następnie ze studentami - aktorami i młodymi reżyserami - Lupa przygotował "Trzy siostry" Czechowa, ostatnio zaś właśnie dwie wersje "Letników" Gorkiego. Znamienne i godne uwagi jest to, że za każdym razem wybór Lupy pada na sztukę dawnego autora rosyjskiego. Gorki w "Letnikach" jest blisko spokrewniony z Czechowem, zarówno w zainteresowaniu inteligencką problematyką, jak i w sferze realistycznego kształtowania postaci. Daje to studentom okazję do wykazania się umiejętnością budowania zróżnicowanych osobowości scenicznych i złożonych relacji między nimi. Jednocześnie jednak sztuki te stawiają trudne zadanie nadania dramatowi aktualności, wlania życia w dawne inteligenckie problemy. Zarówno Czechowowi, jak i Gorkiemu chodzi o złe sumienie w tej ważnej sferze społecznej przedrewolucyjnej Rosji, sferze trwającej w przeczuciu nadciągającej rewolucji.
Jedna z postaci Gorkiego powtarza: "Ewolucja, tylko ewolucja! ". Inna mówi: "Mieliśmy ciężkie, trudne życie, a teraz chcemy odpocząć". Na tych dwóch bliskich w treści wypowiedziach opiera się całość krakowskich "Letników". Mówią oni o rejteradzie z pola walki życiowej i społecznej, o szarpaninie moralnej i kompromisie, słowem - o kryzysie wieku średniego. Młodzi aktorzy dostali zadanie: zagrać ludzi dojrzałych, zmęczonych już i rozczarowanych życiem. I wywiązali się z niego znakomicie. Odegrali sprawy i problemy wewnętrzne swoich postaci, a to wystarczyło, by stworzyć na scenie także ich wiek metrykalny - bez żadnej charakteryzacji. W "Letnikach" studenci pokazali zbiorowisko bezczynnych ludzi, którzy głęboką nudę zagłuszają ruchliwością, a wewnętrzną pustkę wczepianiem się jeden w drugiego, swoistym wampiryzmem. Co i rusz ktoś kogoś ciągnie na spacer, zmusza do rozmowy, uwodzi, wymyśla, obraża, jakby ludzie obcowali z sobą tylko po to, żeby nie pozostawać sami.
Spektakl trwa pięć godzin, które przebiegają w powolnym rytmie. Przypomina zatęchły staw, nad którym krąży brzęczący rój stworzeń wykonujących ruchy Browna: jałowe, dające tylko pozór działania. Niewiele tu akcji, jednak wiele dzieje się między ludźmi. To w uczuciach - a zwłaszcza ich braku - skupiają się jak w soczewce wszystkie ważne sprawy. Kobiety nie kochają mężczyzn, bo ujrzały w nich ludzi bezwartościowych. Nikt tutaj nie kocha namiętnie, każdy pożąda czegoś dla swojej duszy. Piękna, wielkoduszna, dobra, dumna i prawa Waria Michajłowna jest pełna goryczy, widząc swoją i innych bezpożyteczność. Sandra Korzeniak, młoda osoba o niemodnych dziś, w dobie anorektyczek, pięknie bujnych kształtach, gra olśniewającą, głęboko czującą kobietę, kobietę dojrzałą. To najlepsza kreacja przedstawienia. Obok niej zupełnie inna postać, Maria Lwowna, kobieta wybitna, niekobieca, surowa i odrobinę histeryczna. W grze Iwony Wszołek dokonuje się cud aktorskiego wiekowego przeistoczenia. Aktorka (o warunkach w teatrze zwanych charakterystycznymi) gra podstarzałą, sfrustrowaną emancypantkę, która wie, czego chce, ale nie znajduje w tym szczęścia. Jest poważna i komiczna, gdy wygłasza swoje pozytywistyczne credo: pracować trzeba dla innych. Gdy skręcając się z bólu, odpiera zaloty o wiele od niej młodszego Własa, jest w tym prawdziwie dramatyczna, bo zdaje sobie sprawę, że Włas nie tyle szuka w niej kobiety, ile wartości ludzkiej. W tym spektaklu wspaniale uwydatniony został głód wartości - głód, którego przyjemności zmysłowe ani dobra materialne nie mogą zaspokoić.

Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.