Pogrzebowi królowej matki towarzyszyła świadomość schyłku imperialnej epoki w historii Wielkiej Brytanii
Nie ma wątpliwości - pogrzeb królowej matki stał się największym od wielu lat wydarzeniem medialnym w Wielkiej Brytanii, a także atrakcją turystyczną, która ściągnęła do Londynu tłumy, jakich angielska stolica dawno nie widziała. W każdym razie nie było ich w mieście po 11 września ubiegłego roku. Komentatorzy podkreślają jednak, że tym razem żałobnicy nie przynosili masowo kwiatów pod bramy pałacu Buckingham, jak to było po śmierci księżnej Diany. Temu pogrzebowi nie towarzyszyły bowiem osobiste emocje tysięcy ludzi, lecz raczej zbiorowa świadomość schyłku imperialnej, królewskiej epoki w historii kraju. Tym razem w Londynie nie płynęły łzy, lecz panowało pełne powagi milczenie.
Ta nieoczywista w pierwszej chwili różnica stała się powodem groteskowego zamieszania w angielskich mediach, a nawet wściekłego ataku na telewizję BBC za nie dość uroczyste potraktowanie informacji o śmierci ponadstuletniej monarchini. Wiadomość tę podał w dzienniku BBC Peter Sissons, siwowłosy szef prezenterów. Udało mu się także połączyć telefonicznie z Margaret Rhodes, siostrzenicą królowej matki.
- Kiedy ostatnio widziała pani królową matkę?
- O 3.30 po południu.
Wtedy prezenter uświadomił sobie, że była ona obecna przy łożu umierającej. Zapytał więc niepewnie:
- To musiał być bardzo osobisty moment?
- Tak, to był taki moment.
- A kto jeszcze był wtedy przy królowej matce?
- Proszę wybaczyć, ale nie mogę udzielić panu odpowiedzi na to pytanie.
W BBC wstrzymano już wtedy normalny program i cały czas poświęcono zmarłej. Podobnie postąpiła konkurencyjna telewizja komercyjna ITV. Następnego dnia prasa brytyjska zaatakowała BBC i osobiście Petera Sissonsa za brak taktu oraz uchybienie rodzinie królewskiej. Dziennik "Daily Mail" oskarżył sławnego prezentera o brak profesjonalizmu. Dlaczego? Bo podając wiadomość o śmierci królowej matki, miał zawiązany ciemnoczerwony krawat zamiast czarnego! No i nietaktownie wypytywał siostrzenicę zmarłej o szczegóły dotyczące momentu zgonu. Fala krytyki ruszyła niczym lawina: z potępieniem publicznej telewizji wystąpił konserwatywny dziennik "Daily Telegraph", a książę Karol manifestacyjnie poprosił konkurencyjną ITV o transmitowanie jego wystąpienia poświęconego zmarłej babce. Sissons w ułamku sekundy znalazł się w niełasce.
Na ratunek pospieszył mu najpierw Roger Mosey, szef telewizyjnych newsów BBC, ogłaszając, że zgodnie z wewnętrznymi przepisami firmy czarny krawat jest konieczny przy podawaniu informacji o śmierci monarchini, a nie jej matki. Stało się też jasne, że Sissons miał w szufladzie czarny krawat i był gotów założyć go w każdej chwili, ale dostał od swoich przełożonych polecenie, aby tego nie robił. Simon Walker, sekretarz królowej Elżbiety ds. komunikacji, wystosował w końcu oficjalne pismo, w którym zapewnił, że rodzina królewska nie ma nic do zarzucenia BBC, a wybór ITV do transmitowania przemówienia księcia Karola nie był podyktowany złą oceną pracy BBC.
Urażony Sissons nazwał nazajutrz sprawę po imieniu: mamy do czynienia z antyliberalną histerią w mediach. I oddał sprawę do sądu, oskarżając krytyków o dezawuowanie jego dorobku zawodowego. Wraz z nim podnieśli głowy ci z żałobników, którzy nie uronili ani jednej łzy po śmierci królowej matki. Kwaśno zauważyli, że być może narodowi angielskiemu czarny krawat Sissonsa wcale nie był potrzebny, skoro tego dnia aż tysiąc telewidzów dzwoniło, domagając się powrotu do normalnej ramówki BBC i skrócenia relacji o śmierci monarchini, a tylko 537 osób telefonowało, narzekając na brak taktu prezentera. Przypomnieli też, że jeśli idzie o kolory, to odważniejsza okazała się baronessa (tak, tak!) Margaret Thatcher, która na posiedzenie Izby Lordów poświęcone zmarłej przyszła w cytrynowym (tak, tak!) płaszczyku, a oburzony kolorem krawata Sissonsa "Daily Mail" w tym samym wydaniu przypomniał historię pozamałżeńskiego romansu królowej matki z oficerem gwardii w czasie II wojny światowej. Przy okazji zwrócili też uwagę na niezbyt chwalebne cechy zmarłej: ksenofobię, antysemityzm, rozrzutność (6 mln dolarów długu), a także pociąg do alkoholu. Są i tacy, którzy jej ponadstuletni żywot w luksusie, z dala od prawdziwego życia podsumowują złośliwie "pół życia w pampersach", a 437 tytułów, jakie otrzymała w ciągu minionego wieku (łącznie z tytułem ostatniej cesarzowej Indii), skłonni są traktować już tylko jako groteskowy relikt dawnej epoki.
Cóż dodać: tym razem awantura nas ominęła, choć przez chwilę zadrżałem, gdy w dniu pogrzebu królowej matki zobaczyłem Tomasza Lisa prowadzącego "Fakty" w burgundowym krawacie. Ale szybko się uspokoiłem: miał czarną koszulę! Wygląda na to, że w Londynie nikt "Faktów" nie oglądał, bo do tej pory nic złego o Lisie nie napisano. A w ogóle to przecież nasza chata z kraja (Europy).
Ta nieoczywista w pierwszej chwili różnica stała się powodem groteskowego zamieszania w angielskich mediach, a nawet wściekłego ataku na telewizję BBC za nie dość uroczyste potraktowanie informacji o śmierci ponadstuletniej monarchini. Wiadomość tę podał w dzienniku BBC Peter Sissons, siwowłosy szef prezenterów. Udało mu się także połączyć telefonicznie z Margaret Rhodes, siostrzenicą królowej matki.
- Kiedy ostatnio widziała pani królową matkę?
- O 3.30 po południu.
Wtedy prezenter uświadomił sobie, że była ona obecna przy łożu umierającej. Zapytał więc niepewnie:
- To musiał być bardzo osobisty moment?
- Tak, to był taki moment.
- A kto jeszcze był wtedy przy królowej matce?
- Proszę wybaczyć, ale nie mogę udzielić panu odpowiedzi na to pytanie.
W BBC wstrzymano już wtedy normalny program i cały czas poświęcono zmarłej. Podobnie postąpiła konkurencyjna telewizja komercyjna ITV. Następnego dnia prasa brytyjska zaatakowała BBC i osobiście Petera Sissonsa za brak taktu oraz uchybienie rodzinie królewskiej. Dziennik "Daily Mail" oskarżył sławnego prezentera o brak profesjonalizmu. Dlaczego? Bo podając wiadomość o śmierci królowej matki, miał zawiązany ciemnoczerwony krawat zamiast czarnego! No i nietaktownie wypytywał siostrzenicę zmarłej o szczegóły dotyczące momentu zgonu. Fala krytyki ruszyła niczym lawina: z potępieniem publicznej telewizji wystąpił konserwatywny dziennik "Daily Telegraph", a książę Karol manifestacyjnie poprosił konkurencyjną ITV o transmitowanie jego wystąpienia poświęconego zmarłej babce. Sissons w ułamku sekundy znalazł się w niełasce.
Na ratunek pospieszył mu najpierw Roger Mosey, szef telewizyjnych newsów BBC, ogłaszając, że zgodnie z wewnętrznymi przepisami firmy czarny krawat jest konieczny przy podawaniu informacji o śmierci monarchini, a nie jej matki. Stało się też jasne, że Sissons miał w szufladzie czarny krawat i był gotów założyć go w każdej chwili, ale dostał od swoich przełożonych polecenie, aby tego nie robił. Simon Walker, sekretarz królowej Elżbiety ds. komunikacji, wystosował w końcu oficjalne pismo, w którym zapewnił, że rodzina królewska nie ma nic do zarzucenia BBC, a wybór ITV do transmitowania przemówienia księcia Karola nie był podyktowany złą oceną pracy BBC.
Urażony Sissons nazwał nazajutrz sprawę po imieniu: mamy do czynienia z antyliberalną histerią w mediach. I oddał sprawę do sądu, oskarżając krytyków o dezawuowanie jego dorobku zawodowego. Wraz z nim podnieśli głowy ci z żałobników, którzy nie uronili ani jednej łzy po śmierci królowej matki. Kwaśno zauważyli, że być może narodowi angielskiemu czarny krawat Sissonsa wcale nie był potrzebny, skoro tego dnia aż tysiąc telewidzów dzwoniło, domagając się powrotu do normalnej ramówki BBC i skrócenia relacji o śmierci monarchini, a tylko 537 osób telefonowało, narzekając na brak taktu prezentera. Przypomnieli też, że jeśli idzie o kolory, to odważniejsza okazała się baronessa (tak, tak!) Margaret Thatcher, która na posiedzenie Izby Lordów poświęcone zmarłej przyszła w cytrynowym (tak, tak!) płaszczyku, a oburzony kolorem krawata Sissonsa "Daily Mail" w tym samym wydaniu przypomniał historię pozamałżeńskiego romansu królowej matki z oficerem gwardii w czasie II wojny światowej. Przy okazji zwrócili też uwagę na niezbyt chwalebne cechy zmarłej: ksenofobię, antysemityzm, rozrzutność (6 mln dolarów długu), a także pociąg do alkoholu. Są i tacy, którzy jej ponadstuletni żywot w luksusie, z dala od prawdziwego życia podsumowują złośliwie "pół życia w pampersach", a 437 tytułów, jakie otrzymała w ciągu minionego wieku (łącznie z tytułem ostatniej cesarzowej Indii), skłonni są traktować już tylko jako groteskowy relikt dawnej epoki.
Cóż dodać: tym razem awantura nas ominęła, choć przez chwilę zadrżałem, gdy w dniu pogrzebu królowej matki zobaczyłem Tomasza Lisa prowadzącego "Fakty" w burgundowym krawacie. Ale szybko się uspokoiłem: miał czarną koszulę! Wygląda na to, że w Londynie nikt "Faktów" nie oglądał, bo do tej pory nic złego o Lisie nie napisano. A w ogóle to przecież nasza chata z kraja (Europy).
Więcej możesz przeczytać w 16/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.