Cokolwiek powiedziałoby się o naszym ustawodawstwie, prawo bywa krojone u nas pod osoby i okoliczności. Kompetencje prezydenta ograniczano, bojąc się Lecha Wałęsy. Kolejne ordynacje wyborcze wymyślano, aby utrzymać przy władzy istniejący układ, co dotychczas żadnej ekipie nie pomogło. Ustawę o mediach struga się dziś przeciw Adamowi Michnikowi, którego Andrzej Lepper publicznie nazywa wiceprezydentem (co zresztą w jego ustach brzmi jak komplement). Przez ostatnie dziesięć lat Michnikiem straszyły swoje dzieci matki z prawicy, teraz historia zatoczyła koło i znaleźliśmy się gdzieś na jesieni 1988 r., kiedy partia i rząd zapierały się nóżkami, aby nie dopuścić Michnika z Kuroniem do "okrągłego stołu". Oj, ładnie byście towarzysze wyglądali, gdybyście wówczas "KOR-owskiej ekstremy" nie dopuścili.
Oczywiście rząd twierdzi, że nie ma mowy o uprzedzeniach personalnych, chodzi o zasady. "Nie można pozwolić na monopol w mediach" - mówi premier. Znaczy zły monopol, bo jeśli rząd ma monopol na rząd dusz za pośrednictwem telewizji posłuszniejszej niż za Macieja Szczepańskiego, to wszystko w porządku. Tyle że każdy patrzący z boku widzi, iż planowana ustawa to nie żadna walka z monopolem, tylko niedopuszczenie do potencjalnej konkurencji. Nawiasem mówiąc, chciałbym zobaczyć, jak wyglądałby Polsat według Agory. Pewnie "Świat według Kiepskich" zostałby zastąpiony przez serial "Wybitniaki" (scenariusz Jerzy Pilch, reżyseria Krzysztof Zanussi), "Trzynasty posterunek" przez "Gawędy o etosie profesora Bronisława". "Różową landrynkę" wyparłyby "Reportaże o mniejszościach (seksualnych)", a "Bar" - "Pieronek talk show".
Być może więc Miller boi się precedensu. Oczyma wyobraźni widzi już dalszy proces monopolizacji: TVN wykupuje "Politykę", Telewizja Puls - "Trybunę", a Radio Maryja - tygodnik "Nie".
Wytłumaczenia owych emocjonalnych działań upatrywałbym w sferze uczuć. Premier jest po prostu zazdrosny, czując, że Aleksander Wszystkich Rodaków coraz bardziej woli koniak z Adasiem niż siwuchę z Lesiem. Czuje się jak niedopieszczona konkubina, która widzi, że dotychczasowy partner poszukuje alternatywnego układu. Zresztą prezydent zachowuje się racjonalnie. Wie, że jeśli spadek notowań i błędy obecnej ekipy będą się kumulować w dotychczasowym tempie, to w dającym się przewidzieć czasie władza może legnąć na ulicy. I kto ją podniesie? Sieroty po AWS? Duo Kaczyńskich? Coraz cieniej śpiewający "tenorzy"?
Powiecie, że byłby to cud. Ale cuda się zdarzają, nawet w polityce. Na przykład w Indiach pewien Hindus ślubował odcięcie sobie języka, jeśli do władzy wróci jego faworytka, usunięta za korupcję. Wygrała, wróciła, słowo się rzekło - Hindus język sobie obciął. Potem mu go przyszyli, a od pani premier dostał nagrodę i honorowego członka (partii). I jest to wzór godny naśladowania. Zastanówmy się jednak, co musiałby sobie obciąć Polak sympatyk, żeby do steru powróciła droga nieobecna Unia Wolności? Bo wymuszenie na Opatrzności powrotu AWS chyba nie obyłoby się bez amputacji głowy.
Więc czego się nasz kanclerz boi? Że władzę sierotkę podniosą prezydent i "wiceprezydent", ojcowie przyszłego Sojuszu Prawicy Demokratycznej? Przecież krzywdy mu nie zrobią.
Więcej możesz przeczytać w 16/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.