Zwalczając nierówność materialną, na pewno nie zwalczymy biedy
Nie, proszę państwa! Nie zamierzam was nudzić powszechnie znaną właściwością, wskazującą na tak zwane spożycie. Każdy wie, że wystarczy się wybrać do Sejmu, by zobaczyć korzystających z immunitetu. Chodzi o stan nietrzeźwości dotykający nawet abstynentów, i to zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Głównym objawem tej nietrzeźwości jest niedostrzeganie i nieprzyjmowanie do wiadomości realiów gospodarczych, niezdolność do ich trafnej oceny i do wyciągania praktycznych wniosków. Cechuje to nie tylko maluczkich, ale także znakomitą część naszej klasy politycznej, nie wspominając o działaczach związków zawodowych.
Trzeba być zupełnie nietrzeźwym, by nie widzieć związku między poziomem płac w Polsce a niekonkurencyjnością naszej produkcji, ujemnym bilansem handlowym i wysokością bezrobocia, by nie dostrzegać skutków wywalczenia przez związki zawodowe płac i świadczeń zbyt wysokich jak na nasze kwalifikacje i wydajność, zwłaszcza w porównaniu z sąsiadami. Punktem odniesienia nie mogą być Niemcy (choćby w obliczu kontrastu między Wschodem a Zachodem oraz własnych kłopotów finansowych), lecz Czechy, gdzie przy znacznie większej wydajności i wyższych kwalifikacjach płace są nieco niższe od polskich. Trzeba być nietrzeźwym, by w tych warunkach walczyć przeciw zmianom w kodeksie pracy. W kraju, w którym płace i koszty zatrudnienia są za wysokie, a kwalifikacje pracowników niskie, produkcja po prostu się nie opłaca i jest przenoszona za granicę. Skutki obserwujemy gołym okiem. Z jednej strony - mamy wzrost bezrobocia, z drugiej - ujemny bilans handlowy w stosunkach z każdym z naszych sąsiadów. Nasze zbyt drogie i mało atrakcyjne wyroby nie znajdują u nich zbytu, a my kupujemy u nich coraz więcej, bo ich produkty są po prostu tańsze i nie gorsze. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że nawet w handlu ze Słowacją nasz niedobór wynosi 240 mln dolarów.
Nasi związkowcy nie chcą, a nasi politycy nie mają odwagi przyjąć do wiadomości tych faktów i powiedzieć ludziom prawdy. Nie mają odwagi przyznać, że trzymilionowe bezrobocie jest konsekwencją zbyt wysokich płac, świadczeń i podatków zniechęcających inwestorów. Nasi bezrobotni to w ogromnej większości ludzie bez kwalifikacji, z niepełnym podstawowym lub zawodowym wykształceniem, niezdolni do podjęcia pracy we współczesnym przedsiębiorstwie. Czas klasy robotniczej minął. Teraz trzeba coś umieć, zwłaszcza w Europie.
Można tylko podziwiać, jak bardzo wśród naszych polityków rozpowszechnione jest chowanie głowy w piasek, jak długo - mimo wielokrotnych ostrzeżeń - spychają oni Polskę na skraj katastrofy gospodarczej. Ile razy trzeba będzie jeszcze przypominać, że sytua-cja, w której przyrosty produktu krajowego są mniejsze od przyrostów długu publicznego i od ujemnych sald bilansu obrotów bieżących, rokuje katastrofę gospodarczą? Jak długo będziemy pozostawać na trzeciej drodze (nie tej Blaira i Schrödera), na którą daliśmy się zepchnąć w roku 1991?
Czas wreszcie otrzeźwieć i dostrzec, że dystans między Polską a jej sąsiadami zwiększa się na naszą niekorzyść nie z powodu złej koniunktury, lecz w wyniku błędnej polityki społeczno-gospodarczej. Ta polityka sprzyja bowiem kultywowaniu mentalności roszczeniowej, mentalności biernego pracownika najemnego, a nie świadomego, aktywnego obywatela. Widać to na przykładzie projektu zakładającego wzrost opodatkowania wysokich dochodów, od których zależy skłonność do inwestowania. Zwalczając nierówność materialną, na pewno nie zwalczymy biedy. Wywołamy jedynie powszechną stagnację. Niedawna zapowiedź wielomiliardowej emisji dwudziestoletnich obligacji oznacza również ograniczenie stopy inwestycji i wzrostu produkcji.
Nie można kontynuować polityki, która doprowadzi do bolesnego zderzenia z Unią Europejską, ewoluującą w kierunku gospodarki rynkowej. Czas najwyższy przeczytać manifest Blaira i Schrödera, panowie politycy!
Trzeba być zupełnie nietrzeźwym, by nie widzieć związku między poziomem płac w Polsce a niekonkurencyjnością naszej produkcji, ujemnym bilansem handlowym i wysokością bezrobocia, by nie dostrzegać skutków wywalczenia przez związki zawodowe płac i świadczeń zbyt wysokich jak na nasze kwalifikacje i wydajność, zwłaszcza w porównaniu z sąsiadami. Punktem odniesienia nie mogą być Niemcy (choćby w obliczu kontrastu między Wschodem a Zachodem oraz własnych kłopotów finansowych), lecz Czechy, gdzie przy znacznie większej wydajności i wyższych kwalifikacjach płace są nieco niższe od polskich. Trzeba być nietrzeźwym, by w tych warunkach walczyć przeciw zmianom w kodeksie pracy. W kraju, w którym płace i koszty zatrudnienia są za wysokie, a kwalifikacje pracowników niskie, produkcja po prostu się nie opłaca i jest przenoszona za granicę. Skutki obserwujemy gołym okiem. Z jednej strony - mamy wzrost bezrobocia, z drugiej - ujemny bilans handlowy w stosunkach z każdym z naszych sąsiadów. Nasze zbyt drogie i mało atrakcyjne wyroby nie znajdują u nich zbytu, a my kupujemy u nich coraz więcej, bo ich produkty są po prostu tańsze i nie gorsze. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że nawet w handlu ze Słowacją nasz niedobór wynosi 240 mln dolarów.
Nasi związkowcy nie chcą, a nasi politycy nie mają odwagi przyjąć do wiadomości tych faktów i powiedzieć ludziom prawdy. Nie mają odwagi przyznać, że trzymilionowe bezrobocie jest konsekwencją zbyt wysokich płac, świadczeń i podatków zniechęcających inwestorów. Nasi bezrobotni to w ogromnej większości ludzie bez kwalifikacji, z niepełnym podstawowym lub zawodowym wykształceniem, niezdolni do podjęcia pracy we współczesnym przedsiębiorstwie. Czas klasy robotniczej minął. Teraz trzeba coś umieć, zwłaszcza w Europie.
Można tylko podziwiać, jak bardzo wśród naszych polityków rozpowszechnione jest chowanie głowy w piasek, jak długo - mimo wielokrotnych ostrzeżeń - spychają oni Polskę na skraj katastrofy gospodarczej. Ile razy trzeba będzie jeszcze przypominać, że sytua-cja, w której przyrosty produktu krajowego są mniejsze od przyrostów długu publicznego i od ujemnych sald bilansu obrotów bieżących, rokuje katastrofę gospodarczą? Jak długo będziemy pozostawać na trzeciej drodze (nie tej Blaira i Schrödera), na którą daliśmy się zepchnąć w roku 1991?
Czas wreszcie otrzeźwieć i dostrzec, że dystans między Polską a jej sąsiadami zwiększa się na naszą niekorzyść nie z powodu złej koniunktury, lecz w wyniku błędnej polityki społeczno-gospodarczej. Ta polityka sprzyja bowiem kultywowaniu mentalności roszczeniowej, mentalności biernego pracownika najemnego, a nie świadomego, aktywnego obywatela. Widać to na przykładzie projektu zakładającego wzrost opodatkowania wysokich dochodów, od których zależy skłonność do inwestowania. Zwalczając nierówność materialną, na pewno nie zwalczymy biedy. Wywołamy jedynie powszechną stagnację. Niedawna zapowiedź wielomiliardowej emisji dwudziestoletnich obligacji oznacza również ograniczenie stopy inwestycji i wzrostu produkcji.
Nie można kontynuować polityki, która doprowadzi do bolesnego zderzenia z Unią Europejską, ewoluującą w kierunku gospodarki rynkowej. Czas najwyższy przeczytać manifest Blaira i Schrödera, panowie politycy!
Więcej możesz przeczytać w 17/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.