Nowa władza może sobie przypisać, co chce, a jeszcze ma cudowną umiejętność przywracania dziewictwa
Mówi się po to, żeby mówić, a nie żeby coś powiedzieć – głosi jedna z tzw. ludowych mądrości. Na tej samej zasadzie pije się po to, by pić, a nie się napić. Wreszcie, żyje się po to, żeby żyć, a nie coś przeżyć. Kłopot jest tylko z tym, po co się umiera. Żeby nie żyć, czy wręcz przeciwnie – żeby żyć? A po co się rządzi?
Jeden z wybitnych klasyków, Nikodem Dyzma, gdy został administratorem dóbr Kunickich w Koborowie, miał minimalistyczne marzenie: przetrwać na posadzie tak długo, aż nie wyrzucą. W to, że obecnie rządzący tak myślą, nie wierzę, mimo że na przykład działacze PSL sprawiają wrażenie, iż tak myślą. Ale to musi być jakaś postmodernistyczna wolta z ich strony. Wedle zasady: wydaje się wam, że robimy skok na posady i kasę, że jesteśmy pazerni i mamy w tyle interes narodu, a tu nic podobnego – zdają się nam mówić PSL-owcy. My po prostu sprawiamy, że tych posad nie obejmą gorsi od nas. Przebiegły krytyk chciałby ich wtedy przygwoździć i stwierdziłby, że przecież nikt nie może być od nich gorszy. A PSL-owcy inteligentnie odpowiedzą: a właśnie, że może być, ale lepiej tego nie sprawdzać. Dla dobra ogółu oczywiście. Z tego można wyprowadzić pierwsze prawo rządzenia, nazwijmy je pierwszym prawem Tuska – Pawlaka: może nie jesteśmy idealni, ale i tak jesteśmy lepsi od tych, którzy dybią na nasze stanowiska. I lepiej dla was, wyborców, abyście się nie przekonywali, jak źli mogliby oni być, gdyby nas zastąpili.
Gdy po wielu perypetiach Nikodem Dyzma został uznany za męża stanu, bał się jednak wcielić w rolę polskiego Cyncynatusa, co to oderwany od pługa staje na czele wojsk i wygrywa – jak legendarny rzymski oryginał z V wieku p.n.e. Dyzma zachował się inteligentnie, przebiegle i przewidująco. Lepiej przecież, żeby wszyscy myśleli, iż ma pomysł na dobre rządzenie, ale żeby nie musiał tego dowodzić w praktyce. Malkontenci będą oczywiście biadolić, że nie można być Cyncynatusem, nic nie robiąc, bo on akurat coś zrobił. Ale przecież tym bardziej nie można nim być, gdyby się okazało, że wszyscy nań liczyli, a jemu się nie udało. Lepiej zatem być Cyncynatusem z bronią u nogi niż z przetrąconą nogą. Z tego można wyprowadzić drugie prawo Tuska – Pawlaka: lepiej nic nie robić, ale stwarzać nadzieję, że już za chwilę coś się zrobi, niż zrobić coś, co mogłoby się okazać klapą.
Wybitny klasyk Nikodem Dyzma nie tylko odebrał majątek swojemu chlebodawcy Kunickiemu, ale zabrał mu też żonę. Osiągnął to, dowodząc, że skoro Kunicki to przestępca, nie ma żadnych praw do majątku i żony. Tym bardziej że żonę zdobył za majątek. A skoro była to tylko transakcja handlowa, można było udowodnić, że małżeństwo nie zostało skonsumowane, z czym nawet sceptycy musieli się zgodzić, mimo takiej drobnostki jak fakty, które mogły temu przeczyć. Na dzisiejszą sytuację można to przełożyć tak, że skoro obecna władza uznała, iż poprzednia władza okazała się właściwie przestępcza, wszelkie jej osiągnięcia automatycznie stają się własnością nowej. Tak jak wyborcy poprzedniej władzy, czyli żona. I oczywiste jest, że ich małżeństwo z poprzednią władzą nie zostało skonsumowane, dlatego wciąż pozostają cnotliwi (skoro certyfikat dziewictwa uzyskali Radosław Sikorski i Kazimierz Marcinkiewicz – swego czasu filary poprzedniej władzy, to co mówić o zwykłym wyborcy). Z tego wyłania się trzecie prawo Tuska – Pawlaka: nowa władza może sobie przypisać, co tylko chce, a jeszcze ma cudowną umiejętność wirginalizacji, czyli przywracania politycznego dziewictwa nawet największym niedziewicom (żeby się wyrazić eufemistycznie).
Nikodem Dyzma nie jest żadnym matołem, któremu udało się dzięki zbiegowi okoliczności. Dyzmizm jest rewelacyjną, inteligentną i bardzo skuteczną filozofią sprawowania władzy. Zatem: Dyzma na premiera, Dyzma na prezydenta!
Jeden z wybitnych klasyków, Nikodem Dyzma, gdy został administratorem dóbr Kunickich w Koborowie, miał minimalistyczne marzenie: przetrwać na posadzie tak długo, aż nie wyrzucą. W to, że obecnie rządzący tak myślą, nie wierzę, mimo że na przykład działacze PSL sprawiają wrażenie, iż tak myślą. Ale to musi być jakaś postmodernistyczna wolta z ich strony. Wedle zasady: wydaje się wam, że robimy skok na posady i kasę, że jesteśmy pazerni i mamy w tyle interes narodu, a tu nic podobnego – zdają się nam mówić PSL-owcy. My po prostu sprawiamy, że tych posad nie obejmą gorsi od nas. Przebiegły krytyk chciałby ich wtedy przygwoździć i stwierdziłby, że przecież nikt nie może być od nich gorszy. A PSL-owcy inteligentnie odpowiedzą: a właśnie, że może być, ale lepiej tego nie sprawdzać. Dla dobra ogółu oczywiście. Z tego można wyprowadzić pierwsze prawo rządzenia, nazwijmy je pierwszym prawem Tuska – Pawlaka: może nie jesteśmy idealni, ale i tak jesteśmy lepsi od tych, którzy dybią na nasze stanowiska. I lepiej dla was, wyborców, abyście się nie przekonywali, jak źli mogliby oni być, gdyby nas zastąpili.
Gdy po wielu perypetiach Nikodem Dyzma został uznany za męża stanu, bał się jednak wcielić w rolę polskiego Cyncynatusa, co to oderwany od pługa staje na czele wojsk i wygrywa – jak legendarny rzymski oryginał z V wieku p.n.e. Dyzma zachował się inteligentnie, przebiegle i przewidująco. Lepiej przecież, żeby wszyscy myśleli, iż ma pomysł na dobre rządzenie, ale żeby nie musiał tego dowodzić w praktyce. Malkontenci będą oczywiście biadolić, że nie można być Cyncynatusem, nic nie robiąc, bo on akurat coś zrobił. Ale przecież tym bardziej nie można nim być, gdyby się okazało, że wszyscy nań liczyli, a jemu się nie udało. Lepiej zatem być Cyncynatusem z bronią u nogi niż z przetrąconą nogą. Z tego można wyprowadzić drugie prawo Tuska – Pawlaka: lepiej nic nie robić, ale stwarzać nadzieję, że już za chwilę coś się zrobi, niż zrobić coś, co mogłoby się okazać klapą.
Wybitny klasyk Nikodem Dyzma nie tylko odebrał majątek swojemu chlebodawcy Kunickiemu, ale zabrał mu też żonę. Osiągnął to, dowodząc, że skoro Kunicki to przestępca, nie ma żadnych praw do majątku i żony. Tym bardziej że żonę zdobył za majątek. A skoro była to tylko transakcja handlowa, można było udowodnić, że małżeństwo nie zostało skonsumowane, z czym nawet sceptycy musieli się zgodzić, mimo takiej drobnostki jak fakty, które mogły temu przeczyć. Na dzisiejszą sytuację można to przełożyć tak, że skoro obecna władza uznała, iż poprzednia władza okazała się właściwie przestępcza, wszelkie jej osiągnięcia automatycznie stają się własnością nowej. Tak jak wyborcy poprzedniej władzy, czyli żona. I oczywiste jest, że ich małżeństwo z poprzednią władzą nie zostało skonsumowane, dlatego wciąż pozostają cnotliwi (skoro certyfikat dziewictwa uzyskali Radosław Sikorski i Kazimierz Marcinkiewicz – swego czasu filary poprzedniej władzy, to co mówić o zwykłym wyborcy). Z tego wyłania się trzecie prawo Tuska – Pawlaka: nowa władza może sobie przypisać, co tylko chce, a jeszcze ma cudowną umiejętność wirginalizacji, czyli przywracania politycznego dziewictwa nawet największym niedziewicom (żeby się wyrazić eufemistycznie).
Nikodem Dyzma nie jest żadnym matołem, któremu udało się dzięki zbiegowi okoliczności. Dyzmizm jest rewelacyjną, inteligentną i bardzo skuteczną filozofią sprawowania władzy. Zatem: Dyzma na premiera, Dyzma na prezydenta!
Więcej możesz przeczytać w 18/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.