Dołek Fąfary

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdyby redaktor "Życia" zastanowił się nad tym, co napisał, zjadłby maszynopis swego tekstu
Jeden z najprostszych chwytów stosowanych podczas prowadzenia polemik polega na ograniczeniu argumentacji do wygodnego dla siebie przykładu. Najlepiej takiego, który nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że racja jest po stronie przytaczającego tę właśnie konkretną sytuację.
Ostatnio zastosował tę metodę redaktor "Życia" Paweł Fąfara, polemizując z SLD-owską propozycją, by bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów odbywały się tylko w pierwszej turze, w drugiej zaś decydowali o tym wcześ-niej wybrani radni. "Absurdalność tego projektu - dowodzi Fąfara - łatwo pokazać na podstawie wyborów prezydenta państwa. Wyobraźmy sobie, że w 2000 r. Aleksander Kwaśniewski dostaje 49 proc. głosów, Andrzej Olechowski 32 proc., a Marian Krzaklewski - 16 proc. Kwaśniewski jest faworytem drugiej tury, a Olechowski ma szanse powalczyć. Ale prezydentem zostaje Krzaklewski, bo w drugiej turze głosują tylko posłowie, a w parlamencie rządzi AWS".
Naprawdę rzadko się zdarza, by w tak krótkim akapicie zawrzeć tyle głupstw. Gdyby redaktor Fąfara chwilę się zastanowił nad tym, co napisał, zjadłby maszynopis swego tekstu. Zrozumiałby bowiem, że wymyślił koronny dowód świadczący o słuszności zwalczanej przez niego SLD-owskiej propozycji. Jej autorzy namawiają do bezpośrednich wyborów tylko w pierwszej turze, bo ich zdaniem, dobrzy kandydaci wygrają od razu. Tak właśnie jak w przywołanej przez Fąfarę sytuacji, czyli jak Aleksander Kwaśniewski w wyborach 2000 r.
Nawet gdyby jednak zamknąć oczy na rzeczywistość i pozostać przy wydumanym przez redaktora Fąfarę wyniku głosowania, to i tak nie można mu przyznać racji. Zapomniał bowiem, że zgodnie z projektem SLD o wyborze szefa samorządowej władzy wykonawczej decyduje rada wybrana w tym samym co on momencie, a nie - jak w przytoczonym przykładzie - przed paroma laty.
Kiedy odłoży się na bok to - wydawałoby się - niewinne przekłamanie, nawet polityczne dziecko zrozumie, że także w sytuacji wymyślonej przez redaktora "Życia" nic nie odebrałoby zwycięstwa Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Śmiało przecież można założyć, że ludzie na niego głosujący w odbywających się równolegle wyborach do parlamentu wybraliby posłów i senatorów o podobnych jak on poglądach, a już na pewno będących jego zwolennikami. Nie ulega też wątpliwości, że przy założonym przez redaktora Fąfarę wyniku głosowania zwolennicy Kwaśniewskiego mieliby w parlamencie zdecydowaną większość. Nawet bowiem przy najmniej korzystnym mechanizmie przeliczania głosów na mandaty nic nie byłoby w stanie odebrać walnego zwycięstwa ugrupowaniu, któremu zaufałoby 49 proc. wyborców.
Myślał więc redaktor Fąfara, że trafił samorządowy projekt SLD, jak mówią myśliwi, w komorę. Tymczasem trafił, ale kulą w płot. Wydawało mu się, że wymyślił pomysł na najbardziej zjadliwą krytykę, a wyszedł mu panegiryk, jakiego nie powstydziłby się największy piewca SLD-owskiej koncepcji.
Raz jeszcze okazało się, jak łatwo może się sprawdzić przysłowie, że kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Zamiast dokonać rzeczowej, spokojnej analizy, redaktor "Życia" zdecydował się powalić na obie łopatki niemiły mu projekt SLD chytrym chwytem wymyślonego przez siebie jednostkowego przykładu. Tymczasem w świetle tego przykładu SLD-owska koncepcja nie brzydnie, lecz pięknieje i aspiruje do miana najlepszej. I wydawałoby się, że nie ma o czym dalej dyskutować. A przecież tak nie jest. Jeśli chce się dotrzymać obietnicy bezpośredniego wybierania wójtów, burmistrzów i prezydentów, w projekcie SLD trzeba dokonać poważnych korekt.
Więcej możesz przeczytać w 19/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.