O niezależności banku centralnego w cywilizowanym świecie się nie dyskutuje
Potem pójdziemy w rytm bajobongo i zdobędziemy całe górne Kongo" - śpiewano kiedyś w popularnej piosence biwakowej. Dlaczego przypomniały mi się te słowa? Przed paroma laty czytałem opis rewolucji kongijskiej. Po powstaniu Kongijskiej Republiki Rad lud robotniczy miast i wsi ruszył rabować odziedziczone po białych supermarkety. A następnego dnia wymordował personel za uprawianie czarów, supermarkety nie chciały się bowiem same zapełnić towarami. My do Sejmu RP wybraliśmy pokaźne grono egzorcystów. Dzisiaj chcą wypędzić diabła z Rady Polityki Pieniężnej, ponieważ w efekcie jego czarów nasze portfele nie chcą się zapełniać pieniędzmi, a dolar nie kosztuje 5 zł.
Czwórpodział władzy
Wszystkiemu winien Monteskiusz. To on w "Duchu praw" wymyślił koncepcję podziału władzy. W następstwie tej fałszywej teorii panujący nie może nakazać poddanym, aby wszyscy go miłowali, a niepokornych skazać na łamanie kołem. Co gorsza, owa koncepcja zaowocowała wyodrębnieniem czwartej, pieniężnej władzy oraz wprowadzaniem zasad, które ograniczają ustawodawstwo, takich jak prawa człowieka, poszanowanie mniejszości oraz - last but not least - zakaz "psucia monety" i drukowania pustego pieniądza. Zwłaszcza to ostanie ograniczenie jest dla władzy bolesne. Skoro bowiem władza nie może kazać się kochać, to przynajmniej chciałaby trochę tej miłości kupić. Choćby na chwilę i za fałszywe pieniądze.
Dwie koncepcje pieniądza i banku
W ekonomii funkcjonują dwie koncepcje roli pieniądza w gospodarce. Wedle pierwszej, która jest zarówno klasyczna, jak i ultranowoczesna, pieniądz pełni funkcję neutralną. Oznacza to, że sztuczne (nie powodowane suwerennymi decyzjami zaciągających kredyty podmiotów) zwiększenie ilości pieniądza nie powoduje zmiany wielkości realnych (wartości produkcji i poziomu bezrobocia). W drugiej koncepcji pojawia się pieniądz aktywistyczny. Doświadczenie wszystkich wysoko rozwiniętych krajów pokazało jednak, że pieniądz drukowany ponad miarę szczęścia nie daje. Przeciwnie - wysoka i uporczywa inflacja hamuje wzrost gospodarczy. Dlatego świat ponownie docenił wagę stabilnej wartości pieniądza i konieczność dławienia inflacji. Owym koncepcjom pieniądza odpowiada określenie roli i uprawnień banku centralnego. W czasach gdy wierzono w zbawczą moc maszyn drukarskich, powszechnie nacjonalizowano banki centralne oraz czyniono je wykonawcami poleceń władzy wykonawczej. Walka o samodzielność banku centralnego (a zawsze i wszędzie było paru mądrych, którzy jej bronili) sprowadzała się wówczas do zapobiegania powstaniu regulacji prawnych podporządkowujących bank rządowi. W niewielu krajach to się udało (Stany Zjednoczone, Szwecja, Dania, Finlandia), a i w nich wiele zależało od praktyki i pozycji szefa banku. Prawdziwymi wyjątkami były Bundesbank, Reserve Bank of New Zealand i South African Reserve Bank, których niezależność została prawnie zagwarantowana.
Umarły przedmiot sporu
Dzisiaj, mimo że w wielu krajach formalnie istnieją owe historyczne regulacje, w cywilizowanym świecie o niezależności banku centralnego się nie dyskutuje. Jeśli nie wynika to z ukształtowanej i szanowanej tradycji, to dzieje się tak z dwóch powodów: zapachu i lenistwa. Sprawy nikomu nie chce się tykać, bo mogłaby rozsiać niemiłą woń - wszak każdy kraj ma swoje partie populistyczne, które chętnie zdobyłyby parę głosów, nawołując do drukowania i rozdawania pieniędzy. Ważniejszy jest jednak drugi powód. W Europie przedmiot sporu dożywa (dożył?) swego. Przyjęcie traktatu z Maastricht, powstanie Europejskiego Banku Centralnego, Europejskiej Unii Monetarnej oraz wprowadzenie euro zamiast walut krajowych sprawia, że ów dyskurs przypomina liczenie diabłów mieszczących się na koniuszku laski marszałkowskiej. Na pytanie, kto - bank czy rząd (parlament) - ma decydować o polityce pieniężnej, odpowiedź brzmi: ESBC, czyli Europejski System Banków Centralnych (składający się z EBC i narodowych banków centralnych). A z traktatu z Maastricht jasno wynika, jak ma decydować. Dokument jednoznacznie określa zadania ESBC i jego związki z władzami politycznymi. Artykuł 105 stanowi: "Głównym celem ESBC jest utrzymywanie stabilności cen. Nie naruszając tego celu, ESBC wspiera ogólną politykę gospodarczą wspólnoty". Z kolei artykuł 107 postanawia: "Wykonując swoje uprawnienia, zadania i obowiązki nałożone niniejszym traktatem i statutem, ESBC ani EBC, ani narodowe banki centralne i członkowie ich organów decyzyjnych nie będą żądać ani przyjmować instrukcji od instytucji czy organów wspólnoty, od jakiegokolwiek rządu państwa członkowskiego ani jakichkolwiek innych organów. Instytucje wspólnoty, organa i rządy państw członkowskich zobowiązują się do przestrzegania tej zasady i nie dążą do wywierania wpływu na członków organów decyzyjnych EBC lub narodowych banków centralnych przy wykonywaniu ich zadań". W 1998 r. wszystkie kraje Unii Europejskiej przyjęły nowe regulacje prawne (często wymagało to zmiany konstytucji) dekretujące, że bank centralny jest niezależny, a jego jedynym celem jest utrzymywanie stabilności cen (czyli inflacji mniejszej niż dwuprocentowa).
Ignorancja czy prowokacja?
Lektura traktatu i odrobina pracy intelektualnej powinna przekonać posłów RP o dwóch rzeczach. Primo, celem polityki pieniężnej jest utrzymywanie stabilności cen (i chwała twórcom naszej konstytucji, że tak określiły podstawowe zadanie NBP). Inne cele, na przykład wspieranie wzrostu gospodarczego czy walka z bezrobociem, mogą być wypełniane tylko pod warunkiem, że nie zagraża to utrzymaniu stabilności cen. Dodajmy, że w szczegółowych ustaleniach przyjęło, iż ceny są stabilne, gdy rosną wolniej niż 2 proc. w skali roku. Secundo, wolno psu na Pana Boga szczekać, ale nie wolno nikomu "wywierać wpływu na członków organów decyzyjnych banków narodowych". W tej sytuacji samo komentowanie decyzji RPP, nie mówiąc o zgłoszonych propozycjach ustaw ograniczających niezależność narodowego banku centralnego, o pytaniach o ich zgodność z normami europejskimi czy o podważaniu zasadności werdyktu sejmowej Komisji Europejskiej, a także - w co ostatnio włączył się prezydent Aleksander Kwaśniewski - nawoływanie do administracyjnego obniżenia wartości złotego, jest po prostu przejawem ignorancji. Albo prowokacją podobną do proponowania referendum w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom. Jak wiadomo, owo referendum, uwzględniające rozwiązanie skrajnie sprzeczne z normami unijnymi, byłoby po prostu plebiscytem dotyczącym przystąpienia Polski do UE. Podobnie rzecz ma się z inkryminowaną ustawą. Jej przyjęcie oznacza ustanowienie prawa, na mocy którego nie będziemy członkiem unii.
Ignorancja lub prowokacja - bardzo niemiła alternatywa. Co prawda, można by mówić jeszcze o głupocie. Ten wariant jednak odrzucam. Nasi posłowie, zwłaszcza z koalicji rządzącej, są bardzo mądrzy i po doświadczeniach sprzed czterdziestu lat już wiedzą, że bogactwo towarów w supermarketach, a także trwale niższa niż dziś wartość złotego nie zależy od zaklęć i czarów.
Czwórpodział władzy
Wszystkiemu winien Monteskiusz. To on w "Duchu praw" wymyślił koncepcję podziału władzy. W następstwie tej fałszywej teorii panujący nie może nakazać poddanym, aby wszyscy go miłowali, a niepokornych skazać na łamanie kołem. Co gorsza, owa koncepcja zaowocowała wyodrębnieniem czwartej, pieniężnej władzy oraz wprowadzaniem zasad, które ograniczają ustawodawstwo, takich jak prawa człowieka, poszanowanie mniejszości oraz - last but not least - zakaz "psucia monety" i drukowania pustego pieniądza. Zwłaszcza to ostanie ograniczenie jest dla władzy bolesne. Skoro bowiem władza nie może kazać się kochać, to przynajmniej chciałaby trochę tej miłości kupić. Choćby na chwilę i za fałszywe pieniądze.
Dwie koncepcje pieniądza i banku
W ekonomii funkcjonują dwie koncepcje roli pieniądza w gospodarce. Wedle pierwszej, która jest zarówno klasyczna, jak i ultranowoczesna, pieniądz pełni funkcję neutralną. Oznacza to, że sztuczne (nie powodowane suwerennymi decyzjami zaciągających kredyty podmiotów) zwiększenie ilości pieniądza nie powoduje zmiany wielkości realnych (wartości produkcji i poziomu bezrobocia). W drugiej koncepcji pojawia się pieniądz aktywistyczny. Doświadczenie wszystkich wysoko rozwiniętych krajów pokazało jednak, że pieniądz drukowany ponad miarę szczęścia nie daje. Przeciwnie - wysoka i uporczywa inflacja hamuje wzrost gospodarczy. Dlatego świat ponownie docenił wagę stabilnej wartości pieniądza i konieczność dławienia inflacji. Owym koncepcjom pieniądza odpowiada określenie roli i uprawnień banku centralnego. W czasach gdy wierzono w zbawczą moc maszyn drukarskich, powszechnie nacjonalizowano banki centralne oraz czyniono je wykonawcami poleceń władzy wykonawczej. Walka o samodzielność banku centralnego (a zawsze i wszędzie było paru mądrych, którzy jej bronili) sprowadzała się wówczas do zapobiegania powstaniu regulacji prawnych podporządkowujących bank rządowi. W niewielu krajach to się udało (Stany Zjednoczone, Szwecja, Dania, Finlandia), a i w nich wiele zależało od praktyki i pozycji szefa banku. Prawdziwymi wyjątkami były Bundesbank, Reserve Bank of New Zealand i South African Reserve Bank, których niezależność została prawnie zagwarantowana.
Umarły przedmiot sporu
Dzisiaj, mimo że w wielu krajach formalnie istnieją owe historyczne regulacje, w cywilizowanym świecie o niezależności banku centralnego się nie dyskutuje. Jeśli nie wynika to z ukształtowanej i szanowanej tradycji, to dzieje się tak z dwóch powodów: zapachu i lenistwa. Sprawy nikomu nie chce się tykać, bo mogłaby rozsiać niemiłą woń - wszak każdy kraj ma swoje partie populistyczne, które chętnie zdobyłyby parę głosów, nawołując do drukowania i rozdawania pieniędzy. Ważniejszy jest jednak drugi powód. W Europie przedmiot sporu dożywa (dożył?) swego. Przyjęcie traktatu z Maastricht, powstanie Europejskiego Banku Centralnego, Europejskiej Unii Monetarnej oraz wprowadzenie euro zamiast walut krajowych sprawia, że ów dyskurs przypomina liczenie diabłów mieszczących się na koniuszku laski marszałkowskiej. Na pytanie, kto - bank czy rząd (parlament) - ma decydować o polityce pieniężnej, odpowiedź brzmi: ESBC, czyli Europejski System Banków Centralnych (składający się z EBC i narodowych banków centralnych). A z traktatu z Maastricht jasno wynika, jak ma decydować. Dokument jednoznacznie określa zadania ESBC i jego związki z władzami politycznymi. Artykuł 105 stanowi: "Głównym celem ESBC jest utrzymywanie stabilności cen. Nie naruszając tego celu, ESBC wspiera ogólną politykę gospodarczą wspólnoty". Z kolei artykuł 107 postanawia: "Wykonując swoje uprawnienia, zadania i obowiązki nałożone niniejszym traktatem i statutem, ESBC ani EBC, ani narodowe banki centralne i członkowie ich organów decyzyjnych nie będą żądać ani przyjmować instrukcji od instytucji czy organów wspólnoty, od jakiegokolwiek rządu państwa członkowskiego ani jakichkolwiek innych organów. Instytucje wspólnoty, organa i rządy państw członkowskich zobowiązują się do przestrzegania tej zasady i nie dążą do wywierania wpływu na członków organów decyzyjnych EBC lub narodowych banków centralnych przy wykonywaniu ich zadań". W 1998 r. wszystkie kraje Unii Europejskiej przyjęły nowe regulacje prawne (często wymagało to zmiany konstytucji) dekretujące, że bank centralny jest niezależny, a jego jedynym celem jest utrzymywanie stabilności cen (czyli inflacji mniejszej niż dwuprocentowa).
Ignorancja czy prowokacja?
Lektura traktatu i odrobina pracy intelektualnej powinna przekonać posłów RP o dwóch rzeczach. Primo, celem polityki pieniężnej jest utrzymywanie stabilności cen (i chwała twórcom naszej konstytucji, że tak określiły podstawowe zadanie NBP). Inne cele, na przykład wspieranie wzrostu gospodarczego czy walka z bezrobociem, mogą być wypełniane tylko pod warunkiem, że nie zagraża to utrzymaniu stabilności cen. Dodajmy, że w szczegółowych ustaleniach przyjęło, iż ceny są stabilne, gdy rosną wolniej niż 2 proc. w skali roku. Secundo, wolno psu na Pana Boga szczekać, ale nie wolno nikomu "wywierać wpływu na członków organów decyzyjnych banków narodowych". W tej sytuacji samo komentowanie decyzji RPP, nie mówiąc o zgłoszonych propozycjach ustaw ograniczających niezależność narodowego banku centralnego, o pytaniach o ich zgodność z normami europejskimi czy o podważaniu zasadności werdyktu sejmowej Komisji Europejskiej, a także - w co ostatnio włączył się prezydent Aleksander Kwaśniewski - nawoływanie do administracyjnego obniżenia wartości złotego, jest po prostu przejawem ignorancji. Albo prowokacją podobną do proponowania referendum w sprawie sprzedaży ziemi cudzoziemcom. Jak wiadomo, owo referendum, uwzględniające rozwiązanie skrajnie sprzeczne z normami unijnymi, byłoby po prostu plebiscytem dotyczącym przystąpienia Polski do UE. Podobnie rzecz ma się z inkryminowaną ustawą. Jej przyjęcie oznacza ustanowienie prawa, na mocy którego nie będziemy członkiem unii.
Ignorancja lub prowokacja - bardzo niemiła alternatywa. Co prawda, można by mówić jeszcze o głupocie. Ten wariant jednak odrzucam. Nasi posłowie, zwłaszcza z koalicji rządzącej, są bardzo mądrzy i po doświadczeniach sprzed czterdziestu lat już wiedzą, że bogactwo towarów w supermarketach, a także trwale niższa niż dziś wartość złotego nie zależy od zaklęć i czarów.
Do kosza! JANUSZ LEWANDOWSKI poseł PO Projekty PSL i UP oraz Samoobrony zostały negatywnie zaopiniowane przez Komisję Europejską jako sprzeczne z prawem Unii Europejskiej. Niezależność polityki pieniężnej jest fundamentalną zasadą europejskiego ładu gospodarczego i dorobkiem III Rzeczypospolitej. Marszałek powinien odesłać obie inicjatywy autorom. Kierunek: głupota CEZARY JÓZEFIAK członek Rady Polityki Pieniężnej Pomysł "uzupełnienia" składu rady - a do tego głównie sprowadza się projektowana nowelizacja - może prowadzić do tego, że znajdą się w niej ludzie wygadujący dziś głupstwa na temat polityki monetarnej. Efekt nie musi być przy tym zgodny z intencjami pomysłodawców nowelizacji. Przepaść WITOLD ORŁOWSKI doradca ekonomiczny prezydenta RP Zamykając jeden z rozdziałów negocjacyjnych przed wstąpieniem do UE, zobowiązaliśmy się do zachowania niezależności banku centralnego. Nie należę do entuzjastów polityki, jaką uprawia RPP. Między jej polityką a zgodą na ograniczenie niezależności tej instytucji jest jednak przepaść. Prezydent rozsądku? KRZYSZTOF RYBIŃSKI główny ekonomista BZ WBK Na rynkach finansowych panuje przekonanie, że nawet jeśli nieodpowiedzialni politycy doprowadzą do zmiany ustawy, na przykład zwiększając liczbę jej członków, to Trybunał Konstytucyjny lub prezydent nie dopuszczą, aby decyzja ta stała się prawem. Nowelizacja mogłaby nawet spowodować dewaluację złotego. Forum teoretyków i pragmatyków ZBIGNIEW KUŹMIUK poseł PSL Polska ciągle jest w pułapce wysokich stóp procentowych. W Radzie Polityki Pieniężnej brakuje autentycznej dyskusji na temat wpływu na gospodarkę tego, co robią bank centralny i rada. Poszerzenie listy celów działalności RPP mogłoby uczynić z rady forum, na którym starłyby się racje teoretyków z racjami ludzi mocno stąpających po ziemi. Banki niezależne
Banki formalnie zależne
Banki zależne Turkiye Cumhuriyet Merkez Bankasi (Turcja) Reserve Bank of India (Indie) Banco de Mexico (Meksyk) Banco Central de la Republica Argentina (Argentyna) Banco Central de Venezuela (Wenezuela) |
Więcej możesz przeczytać w 20/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.