Duch Fortuyna przeżyje - tak jak wiara wielu Europejczyków w proste odpowiedzi populistów na trudne pytania o przyszłość
Widmo krąży nad Europą, widmo populizmu. Wszystkie siły socjaldemokracji - starej, nowej i tej przechrzczonej z neokomunizmu - uznały, że groźny jest populizm prawicowy, i jednoczą się, by go zwalczyć. Zagrożenie dla ustabilizowanego porządku nie wynika jednak wcale z "prawicowości" czy "lewicowości" populistów. Po triumfach wyborczych Haidera w Austrii, Le Pena we Francji oraz Fortuyna w Holandii wiele pewników polityki umiarkowanego postępu w granicach unijnego porządku i prawa zaczyna się podawać w wątpliwość.
Sprawcami erozji stali się "jeźdźcy znikąd". Zbuntowani przeciwko europejskiemu status quo outsiderzy lewicowo-prawicowego porządku politycznego, którzy od kilku lat pojawiają się w państwach Europy. To oni stawiają establishmentowi niewygodne pytania, które podważają zasady poprawności politycznej. Ogólnoeuropejski ostracyzm zamknął - przynajmniej na jakiś czas - usta Jörgowi Haiderowi, podobnie jak francuska narodowa krucjata "obroniła republikę" przed Le Penem. Nikt się nie spodziewał, że prawdziwy wyłom może się pojawić w leżącej na uboczu wielkiej europejskiej polityki Holandii. Tragiczna śmierć Pima Fortuyna spowodowała, że ten człowiek nagle stał się ofiarą świata polityki, a głosowanie na jego partię przestanie być "niepoprawne". Co się stanie, jeśli co trzeci poseł wejdzie do haskiego parlamentu z Listy Pima Fortuyna?
Sztuka manewru politycznego
Na tydzień przed wyborami w Holandii (mimo zabójstwa Fortuyna odbędą się w przewidzianym terminie, czyli 15 maja) Hans F. Dijkstal, przywódca liberałów, powiedział, że jego partia jest przeciwna rozszerzaniu Unii Europejskiej o jakiekolwiek inne kraje dopóty, dopóki Holendrzy nie wytargują więcej pieniędzy na rolnictwo ze wspólnej europejskiej kasy. Można w tym dostrzec chęć przelicytowania Pima Fortuyna, który zapowiadał, że na żadne rozszerzenie się nie zgodzi bez powszechnego referendum. Fortuyn w tragicznych okolicznościach zniknął z europejskiej sceny politycznej, ale pozostaje faktem, że udało mu się zmienić krajobraz polityczny Holandii. Holenderscy liberałowie, do tej pory lojalnie trzymający się koalicyjnego porozumienia z Partią Pracy, doszli do wniosku, że powinni zadbać o samodzielność i skorzystać ze zwrotu opinii publicznej w prawo. Do tej pory byli za rozszerzeniem UE, aż nagle stwierdzili, iż są przeciw - w nadziei, że odbiorą zwolenników partii rodzimego "jeźdźca znikąd".
Najważniejszym argumentem, który wysuwa się, by wytłumaczyć popularność Fortuyna, Leppera czy Le Pena, jest zniechęcenie większości obywateli do zawodowych polityków, oskarżanych o korupcję, kastowość oraz nieliczenie się z wyborcami. Holenderski rząd premiera Wima Koka nie jest wyjątkiem. Minister Jorritsma przyznała firmie budowlanej swego męża subsydia rządowe. Minister Borst utrzymywała ścisłe kontakty z firmami farmaceutycznymi, a także nie liczyła się z opiniami dużych grup społeczeństwa (zwłaszcza chrześcijańskich) w sprawach związanych z eutanazją. Korupcja nie jest zresztą domeną obecnej koalicji. Ruud Lubbers, poprzedni premier z ramienia chadecji, pełniący obecnie urząd wysokiego komisarza ONZ do spraw uchodźców, wykorzystywał oficjalne wizyty w Kuwejcie do ściągania zaległych płatności na rzecz firmy brata. Przykłady można by mnożyć. Na domiar złego tuż przed wyborami premier Kok podał się symbolicznie do dymisji wraz z całym rządem na skutek skandalu, jaki wybuchł po opublikowaniu raportu holenderskiego instytutu pamięci narodowej (zwanego tutaj Narodowym Instytutem Dokumentacji Wojennej). Chodziło o rolę, jaką odegrali politycy oraz wyżsi wojskowi w dopuszczeniu do masakry w Srebrenicy podczas wojny domowej w Bośni. Holenderskie dowództwo oraz Ministerstwo Obrony zajęte było niszczeniem dokumentacji, z której wynikało, że dobrze wiedziano, czym grozi wysyłanie zbyt małej grupki słabo uzbrojonych żołnierzy. Na dodatek pułkownika dowodzącego batalionem (i zajętego głównie utrzymywaniem dobrych stosunków z Ratko Mladiciem)... awansowano.
Bezlitosna analiza
Nic dziwnego, że nie tylko tzw. szary człowiek, ale także wykształceni oraz zamożni obywatele dochodzili coraz częściej do wniosku, iż warto spróbować czegoś innego, nowego. Skierowanie uwagi na Fortuyna to ilustracja starej zasady, że "źle czy dobrze, byle z nazwiskiem", a więc należało się liczyć z nie przemyślanymi, emocjonalnymi reakcjami. Najnowsza, opublikowana przed wyborami książka Fortuyna nosi tytuł "Ruiny ośmioletnich rządów fioletowej koalicji". Jeszcze bardziej wojowniczy i buńczuczny jest podtytuł: "Bezlitosna analiza sektora publicznego oraz wskazówki dotyczące jego radykalnej przebudowy".
Wiadomo, co prawda, że awans polityczny Fortuyna byłby wstępem do swarów. Na długo przed wyborami Fortuyn zdążył się pokłócić z przywódcami wszystkich innych partii oraz z większością dziennikarzy. Ale - zdawała się twierdzić opinia publiczna - większość pozostałych partii, zwłaszcza tych, które rządzą lub rządziły, prezentuje jedynie receptę na stagnację i zapewnia krążenie tych samych polityków wewnątrz elit (od posła do ministra, od burmistrza do komisarza królowej etc.), co tylko stagnację pogłębia. Tak więc Pim Fortuyn, swoista holenderska synteza Andrzeja Leppera oraz Janusza Korwin-Mikkego, znajdował posłuch zarówno wśród taksówkarzy (którzy mają dość marokańskich chuliganów oraz surinamskich dealerów), jak i yuppie z Kralingen, eleganckiej dzielnicy Rotterdamu (którzy mają dość kazirodczego tańca elit politycznych). I to właśnie okazuje się prostym patentem wszystkich populistów rozsadzających skostniałe układy polityczne od Skandynawii po Włochy: nazywać rzeczy po imieniu, mówić o tym, o czym mówić nie wypada, choć widać to gołym okiem. W Holandii naruszenie tabu nie jest trudne: za niepoprawne politycznie uchodzi choćby podanie informacji, że sprawca przestępstwa jest imigrantem.
Zakładnicy sukcesu
Na domiar złego partie rządzącej koalicji stały się w Holandii zakładniczkami sukcesu. Kończący obecnie drugą kadencję premier Kok był na początku lat osiemdziesiątych przewodniczącym konfederacji związków zawodowych - to on podpisał w Wassenaar słynną umowę z pracodawcami. Pracobiorcy zgadzali się nie przesadzać z żądaniami podwyżek, a pracodawcy zgadzali się nie przesadzać ze zwolnieniami. Wszystkie inne problemy załatwiano dzięki niezliczonym komisjom, radom, platformom, zebraniom, posiedzeniom oraz innym sposobom na budowanie demokratycznego konsensusu. Niestety, coraz wyraźniej widać autokratyczne formy dyktatury elit. Dla Holendra zatrudnienie nie jest bynajmniej pewne, a jeśli jest, to często w tymczasowej, okrojonej formie. Podwyżki mogą negocjować głównie wyższe kadry kierownicze oraz poszukiwani specjaliści. Platformy budowania demokratycznego porozumienia istnieją, ale coraz bardziej przypominają Sejm w PRL.
Postępujący uwiąd starczy form demokracji oddolnej, wprowadzonej do wielu instytucji i organizacji po fali demokratyzacji po roku 1968, stanowi jeden z najważniejszych powodów sukcesu Pima Fortuyna. Podobnie jak uwiąd form demokracji bezpośredniej, zrodzonych na fali "Solidarności" w roku 1980, jest jedną z najważniejszych przyczyn sukcesu Leppera.
Testament Pima Fortuyna
Reszta jest demagogią, w wypadku Fortuyna związaną na przykład z islamem. Niedawno wybuchł w Holandii skandal, gdy imam jednego z meczetów ogłosił, że "homoseksualiści żyją gorzej i niżej niż świnie", a inny poradził, by systematycznie bijać kobiety. Ostatecznie przeprosili, sprostowali i wycofali się ze swych stwierdzeń. Fortuyn jednak stał się rzecznikiem mas, gdy powiedział na głos to, czego tolerancyjni politycy rządzący nie chcieli powiedzieć: "Jeśli do nas przyjeżdżacie, to dostosujcie się do naszych praw, czyli wara wam od bicia kobiet, nawet jeśli są waszymi żonami. I wara od nawoływania do nienawiści wobec przedstawicieli mniejszości seksualnej". To jedna strona medalu. Druga jest - niestety - trudniejsza do zaakceptowania: jeśli chcemy, by Europa była konkurencyjna we współzawodnictwie gospodarczym z USA oraz Chinami, by zagospodarowała obszar Morza Śródziemnego, musimy być tolerancyjni i dbać o to, by emigrantów było więcej, a nie mniej. Jak to jednak wytłumaczyć starszemu mieszkańcowi południowej części Rotterdamu, którego ulicą rządzą marokańskie gangi bezrobotnej, nie wykwalifikowanej młodzieży?
Demagogia Fortuyna trafiła na podatny grunt, a przy okazji nie tylko staruszek uwierzył, że rozszerzenie UE na wschód jego ogołoci, a wzbogaci nie wiadomo kogo. Właśnie dlatego duch Pima Fortuyna przeżyje. Po nim przyjdą następni, którzy pokażą zdezorientowanym Europejczykom, że odważają się nazywać rzeczy po imieniu i mają proste recepty na ich najtrudniejsze problemy. A przede wszystkim wiedzą, jak przeżyć jeszcze kilka lat w błogim dobrobycie.
Sprawcami erozji stali się "jeźdźcy znikąd". Zbuntowani przeciwko europejskiemu status quo outsiderzy lewicowo-prawicowego porządku politycznego, którzy od kilku lat pojawiają się w państwach Europy. To oni stawiają establishmentowi niewygodne pytania, które podważają zasady poprawności politycznej. Ogólnoeuropejski ostracyzm zamknął - przynajmniej na jakiś czas - usta Jörgowi Haiderowi, podobnie jak francuska narodowa krucjata "obroniła republikę" przed Le Penem. Nikt się nie spodziewał, że prawdziwy wyłom może się pojawić w leżącej na uboczu wielkiej europejskiej polityki Holandii. Tragiczna śmierć Pima Fortuyna spowodowała, że ten człowiek nagle stał się ofiarą świata polityki, a głosowanie na jego partię przestanie być "niepoprawne". Co się stanie, jeśli co trzeci poseł wejdzie do haskiego parlamentu z Listy Pima Fortuyna?
Sztuka manewru politycznego
Na tydzień przed wyborami w Holandii (mimo zabójstwa Fortuyna odbędą się w przewidzianym terminie, czyli 15 maja) Hans F. Dijkstal, przywódca liberałów, powiedział, że jego partia jest przeciwna rozszerzaniu Unii Europejskiej o jakiekolwiek inne kraje dopóty, dopóki Holendrzy nie wytargują więcej pieniędzy na rolnictwo ze wspólnej europejskiej kasy. Można w tym dostrzec chęć przelicytowania Pima Fortuyna, który zapowiadał, że na żadne rozszerzenie się nie zgodzi bez powszechnego referendum. Fortuyn w tragicznych okolicznościach zniknął z europejskiej sceny politycznej, ale pozostaje faktem, że udało mu się zmienić krajobraz polityczny Holandii. Holenderscy liberałowie, do tej pory lojalnie trzymający się koalicyjnego porozumienia z Partią Pracy, doszli do wniosku, że powinni zadbać o samodzielność i skorzystać ze zwrotu opinii publicznej w prawo. Do tej pory byli za rozszerzeniem UE, aż nagle stwierdzili, iż są przeciw - w nadziei, że odbiorą zwolenników partii rodzimego "jeźdźca znikąd".
Najważniejszym argumentem, który wysuwa się, by wytłumaczyć popularność Fortuyna, Leppera czy Le Pena, jest zniechęcenie większości obywateli do zawodowych polityków, oskarżanych o korupcję, kastowość oraz nieliczenie się z wyborcami. Holenderski rząd premiera Wima Koka nie jest wyjątkiem. Minister Jorritsma przyznała firmie budowlanej swego męża subsydia rządowe. Minister Borst utrzymywała ścisłe kontakty z firmami farmaceutycznymi, a także nie liczyła się z opiniami dużych grup społeczeństwa (zwłaszcza chrześcijańskich) w sprawach związanych z eutanazją. Korupcja nie jest zresztą domeną obecnej koalicji. Ruud Lubbers, poprzedni premier z ramienia chadecji, pełniący obecnie urząd wysokiego komisarza ONZ do spraw uchodźców, wykorzystywał oficjalne wizyty w Kuwejcie do ściągania zaległych płatności na rzecz firmy brata. Przykłady można by mnożyć. Na domiar złego tuż przed wyborami premier Kok podał się symbolicznie do dymisji wraz z całym rządem na skutek skandalu, jaki wybuchł po opublikowaniu raportu holenderskiego instytutu pamięci narodowej (zwanego tutaj Narodowym Instytutem Dokumentacji Wojennej). Chodziło o rolę, jaką odegrali politycy oraz wyżsi wojskowi w dopuszczeniu do masakry w Srebrenicy podczas wojny domowej w Bośni. Holenderskie dowództwo oraz Ministerstwo Obrony zajęte było niszczeniem dokumentacji, z której wynikało, że dobrze wiedziano, czym grozi wysyłanie zbyt małej grupki słabo uzbrojonych żołnierzy. Na dodatek pułkownika dowodzącego batalionem (i zajętego głównie utrzymywaniem dobrych stosunków z Ratko Mladiciem)... awansowano.
Bezlitosna analiza
Nic dziwnego, że nie tylko tzw. szary człowiek, ale także wykształceni oraz zamożni obywatele dochodzili coraz częściej do wniosku, iż warto spróbować czegoś innego, nowego. Skierowanie uwagi na Fortuyna to ilustracja starej zasady, że "źle czy dobrze, byle z nazwiskiem", a więc należało się liczyć z nie przemyślanymi, emocjonalnymi reakcjami. Najnowsza, opublikowana przed wyborami książka Fortuyna nosi tytuł "Ruiny ośmioletnich rządów fioletowej koalicji". Jeszcze bardziej wojowniczy i buńczuczny jest podtytuł: "Bezlitosna analiza sektora publicznego oraz wskazówki dotyczące jego radykalnej przebudowy".
Wiadomo, co prawda, że awans polityczny Fortuyna byłby wstępem do swarów. Na długo przed wyborami Fortuyn zdążył się pokłócić z przywódcami wszystkich innych partii oraz z większością dziennikarzy. Ale - zdawała się twierdzić opinia publiczna - większość pozostałych partii, zwłaszcza tych, które rządzą lub rządziły, prezentuje jedynie receptę na stagnację i zapewnia krążenie tych samych polityków wewnątrz elit (od posła do ministra, od burmistrza do komisarza królowej etc.), co tylko stagnację pogłębia. Tak więc Pim Fortuyn, swoista holenderska synteza Andrzeja Leppera oraz Janusza Korwin-Mikkego, znajdował posłuch zarówno wśród taksówkarzy (którzy mają dość marokańskich chuliganów oraz surinamskich dealerów), jak i yuppie z Kralingen, eleganckiej dzielnicy Rotterdamu (którzy mają dość kazirodczego tańca elit politycznych). I to właśnie okazuje się prostym patentem wszystkich populistów rozsadzających skostniałe układy polityczne od Skandynawii po Włochy: nazywać rzeczy po imieniu, mówić o tym, o czym mówić nie wypada, choć widać to gołym okiem. W Holandii naruszenie tabu nie jest trudne: za niepoprawne politycznie uchodzi choćby podanie informacji, że sprawca przestępstwa jest imigrantem.
Zakładnicy sukcesu
Na domiar złego partie rządzącej koalicji stały się w Holandii zakładniczkami sukcesu. Kończący obecnie drugą kadencję premier Kok był na początku lat osiemdziesiątych przewodniczącym konfederacji związków zawodowych - to on podpisał w Wassenaar słynną umowę z pracodawcami. Pracobiorcy zgadzali się nie przesadzać z żądaniami podwyżek, a pracodawcy zgadzali się nie przesadzać ze zwolnieniami. Wszystkie inne problemy załatwiano dzięki niezliczonym komisjom, radom, platformom, zebraniom, posiedzeniom oraz innym sposobom na budowanie demokratycznego konsensusu. Niestety, coraz wyraźniej widać autokratyczne formy dyktatury elit. Dla Holendra zatrudnienie nie jest bynajmniej pewne, a jeśli jest, to często w tymczasowej, okrojonej formie. Podwyżki mogą negocjować głównie wyższe kadry kierownicze oraz poszukiwani specjaliści. Platformy budowania demokratycznego porozumienia istnieją, ale coraz bardziej przypominają Sejm w PRL.
Postępujący uwiąd starczy form demokracji oddolnej, wprowadzonej do wielu instytucji i organizacji po fali demokratyzacji po roku 1968, stanowi jeden z najważniejszych powodów sukcesu Pima Fortuyna. Podobnie jak uwiąd form demokracji bezpośredniej, zrodzonych na fali "Solidarności" w roku 1980, jest jedną z najważniejszych przyczyn sukcesu Leppera.
Testament Pima Fortuyna
Reszta jest demagogią, w wypadku Fortuyna związaną na przykład z islamem. Niedawno wybuchł w Holandii skandal, gdy imam jednego z meczetów ogłosił, że "homoseksualiści żyją gorzej i niżej niż świnie", a inny poradził, by systematycznie bijać kobiety. Ostatecznie przeprosili, sprostowali i wycofali się ze swych stwierdzeń. Fortuyn jednak stał się rzecznikiem mas, gdy powiedział na głos to, czego tolerancyjni politycy rządzący nie chcieli powiedzieć: "Jeśli do nas przyjeżdżacie, to dostosujcie się do naszych praw, czyli wara wam od bicia kobiet, nawet jeśli są waszymi żonami. I wara od nawoływania do nienawiści wobec przedstawicieli mniejszości seksualnej". To jedna strona medalu. Druga jest - niestety - trudniejsza do zaakceptowania: jeśli chcemy, by Europa była konkurencyjna we współzawodnictwie gospodarczym z USA oraz Chinami, by zagospodarowała obszar Morza Śródziemnego, musimy być tolerancyjni i dbać o to, by emigrantów było więcej, a nie mniej. Jak to jednak wytłumaczyć starszemu mieszkańcowi południowej części Rotterdamu, którego ulicą rządzą marokańskie gangi bezrobotnej, nie wykwalifikowanej młodzieży?
Demagogia Fortuyna trafiła na podatny grunt, a przy okazji nie tylko staruszek uwierzył, że rozszerzenie UE na wschód jego ogołoci, a wzbogaci nie wiadomo kogo. Właśnie dlatego duch Pima Fortuyna przeżyje. Po nim przyjdą następni, którzy pokażą zdezorientowanym Europejczykom, że odważają się nazywać rzeczy po imieniu i mają proste recepty na ich najtrudniejsze problemy. A przede wszystkim wiedzą, jak przeżyć jeszcze kilka lat w błogim dobrobycie.
Marksista konserwatysta Wykształcony i błyskotliwy Pim Fortuyn był wyjątkowo barwną postacią, odróżniającą się od innych europejskich prawicowych populistów. Pochodził z katolickiej klasy średniej. Jako nastolatek włączył się w nurt społecznej działalności katolików po II soborze watykańskim. Jako lewak otrzymał posadę na uniwersytecie w Groningen, gdzie zaczął karierę naukową. W życiu prywatnym powodziło mu się gorzej, a ujawnienie homoseksualnych skłonności nie sprzyjało stabilizacji. Od 1990 r. pracował jako profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie, objąwszy fundowaną na Wydziale Socjologii katedrę, ale w 1995 r. uniwersytet nie odnowił mu kontraktu. Fortuyn oświadczył więc, że woli swobodę, i zajął się pisywaniem felietonów oraz wygłaszaniem przemówień. O kandydowanie w wyborach lokalnych i krajowych poprosiła go partia Holandia na rzecz Życia. Kiedy jednak zaczął wygłaszać filipiki pod adresem emigrantów, partia zrezygnowała z jego usług. Większość zwolenników przeszła do nowego ugrupowania o nazwie Lista Pima Fortuyna. Odniosło ono sukces, choć w jego programie aż roi się od sprzeczności. Fortuyn proponował przywrócenie powszechnej służby wojskowej i bataliony karne dla młodocianych przestępców. Na rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód godził się tylko pod warunkiem, że opowie się za nim cała ludność UE w referendum. Test populistów Najwyższe notowania wyborcze europejskich przywódców ugrupowań populistycznych
|
Więcej możesz przeczytać w 20/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.