Rozmowa z Gerhardem SCHRÖDEREM, kanclerzem RFN
Piotr Cywiński: - Dla pańskiego poprzednika Europa była "kwestią wojny lub pokoju" z powodu obaw przed odrodzeniem się furor teutonicus. Jak zdefiniuje pan swoją tożsamość europejską?
Gerhard Schröder: - Naturalnie, czuję się Niemcem. I będąc Niemcem, jestem równocześnie Europejczykiem. Przy czym pojęcie Europejczyka jako przedstawiciela określonej narodowości jeszcze nie istnieje. Być może kiedyś, na końcu ciągle pogłębiającego się procesu integracji, tego rodzaju samookreślenie powstanie. W ostatnich latach zaszły w tym względzie wyraźne przeobrażenia. Obecnie myślimy i postępujemy w wymiarze europejskim, co w poprzednim pokoleniu było wręcz niewyobrażalne. Jak sądzę, tendencja ta będzie się jeszcze wzmacniać.
Wojna między państwami członkowskimi Unii Europejskiej jest dziś całkowicie nie do pomyślenia. To, że tak jest, zawdzięczamy przede wszystkim procesowi scalania naszego kontynentu. Ale to tylko jedna strona medalu. Integracja od samego początku zmierzała także do tego, by urzeczywistnić wspólne cele. Zaczęło się od wspólnoty węgla i stali, unii celnej, potem przyjęcia wspólnej polityki rolnej; dziś Unia Europejska jest największym rynkiem wewnętrznym na świecie, a euro - obok dolara i jena - współtworzy fundament światowego systemu walutowego. Pod koniec marca na posiedzeniu Rady Europejskiej w Lizbonie postawiliśmy sobie realistyczny cel: w ciągu najbliższych dziesięciu lat staniemy się najdynamiczniej rozwijającym się regionem świata. I nie tylko to. Ogromne postępy poczyniliśmy także w kształtowaniu europejskiej polityki bezpieczeństwa i obronnej. Do końca roku stworzymy instytucjonalne przesłanki dla członkostwa kandydatów do unii.
- Gdy był pan kandydatem na kanclerza, podkreślał pan konieczność ustanowienia dłuższej fazy przejściowej przed otwarciem niemieckiego rynku pracy dla Polaków. Dziś - zdaniem wielu ekspertów - chce pan "wyssać" informatyków z zagranicy, w tym z Polski. Czy pański stosunek do integracji Europy określany jest w kategorii interesów?
- Nikt nie będzie "wyssany". Nasza oferta skierowana jest do młodych specjalistów techniki komputerowej. Jeśli wśród nich znajdą się również zainteresowani z Polski, będą mogli - że tak powiem - przed czasem doświadczyć zalet swobodnego dostępu do rynku wewnętrznego. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej przywilej ten będzie dotyczyć wszystkich Polaków. Nie da się jednak przy tym obejść pewnych stosownych do sytuacji faz przejściowych. Zresztą w innych kwestiach Polska sama przewiduje taką ewentualność. Wstępowanie do unii musi być tak realizowane, by proces ten był znośny dla obu stron.
- Okazjonalnie mówi się w Niemczech o nowym wymiarze niemiecko-polskiego sąsiedztwa, ale opinia społeczna o Polakach nadal nie jest najlepsza. Równocześnie takie wydarzenia jak uroczystość w Gnieźnie z okazji milenium naszych stosunków przechodzą prawie nie zauważone. Czy nie są to zmarnowane okazje do pozytywnej zmiany wizerunku Polski w RFN?
- Obrazu innego kraju nie da się zmienić z dnia na dzień, poprzez imprezy wysokiej rangi. Ale polityka może pozytywnie wpływać na opinię publiczną nie tylko dzięki takim wielkim przedsięwzięciom, lecz przede wszystkim poprzez intensyfikację współpracy we wszystkich dziedzinach. Za sprawą naszych wytrwałych starań w ciągu ostatnich jedenastu lat stosunki niemiecko-polskie nabrały ogromnej dynamiki. Wymiana przez naszą wspólną granicę ciągle rośnie. Polska jest najważniejszym partnerem handlowym Niemiec na wschodzie, rozszerza się oparta na wzajemnym zaufaniu współpraca między przedsiębiorstwami i ich pracownikami, poznaje się coraz więcej Niemców i Polaków. Tylko w ubiegłym roku organizacja współpracy młodzieży niemiecko-polskiej pośredniczyła w spotkaniach ponad stu tysięcy młodych ludzi... Podobne przykłady można mnożyć. Chcemy dalszego pogłębiania naszych bilateralnych stosunków we wszystkich dziedzinach i - co najważniejsze - w realizacji tego dzieła znajdujemy w Polsce partnerów zdecydowanych i świadomych odpowiedzialności.
- Wśród pańskich rodaków panuje przekonanie, że Polska jest reintegrowana ze strukturami europejskimi na ich koszt, choć to przecież Niemcy już dziś czerpią największe korzyści z rozszerzenia unii.
- W Niemczech wie się bardzo dobrze o korzyściach wynikających z rozszerzenia Unii Europejskiej. Poparcie dla tego procesu jest duże. Zgodnie z wynikami ostatnich badań opinii publicznej, jakie zostały mi przedłożone, jest ono większe niż w polskim społeczeństwie. W końcu całe to przedsięwzięcie nie jest "rachunkiem zerowym" i profity będą z niego czerpać obie strony. Niemcy należą do tych krajów, które w ogromnym stopniu przyczyniają się do rozszerzenia unii, że wspomnę tylko o decydujących postanowieniach Rady Europejskiej, przyjętych podczas niemieckiej prezydencji w 1994 r. w Essen. Również naszą ubiegłoroczną prezydencję wykorzystaliśmy na rzecz intensyfikacji procesu negocjacji z kandydatami i tworzenia wewnętrznych warunków w Unii Europejskiej, korzystnych dla jej nowych członków. Jako hasła niech posłużą choćby tylko Agenda 2000 i "rozkład jazdy" dotyczący realizacji reform instytucjonalnych w unii.
- Przed ostatnią prezydencją Niemiec w Radzie UE w 1999 r. postulował pan odstąpienie od zasady jednogłośnego podejmowania decyzji i harmonizację podatków. Bez instytucjonalnej przebudowy unii nie będzie przyjęcia nowych członków. Czy realizacja tych postulatów została odłożona na odleglejszy termin?
- Niemcy opowiadają się za szeroko zakrojonymi zmianami w kwestiach polityki podatkowej i podejmowania decyzji kwalifikowaną większością głosów. Co do tego nie pozostawiamy wątpliwości także podczas bieżącej konferencji rządowej. I to nie tylko w odniesieniu do polityki podatkowej. Kwalifikowaną większością chcemy też decydować w sprawach polityki zewnętrznej unii czy w zakresie ochrony środowiska. Spodziewamy się, że postanowienia o instytucjonalnej przebudowie Unii Europejskiej zapadną na konferencji rządowej do końca tego roku. Tym samym unia spełni ze swej strony wszystkie warunki przyjęcia nowych członków. Nie widzę więc żadnego powodu do obaw.
- Wyobraża pan sobie przyjęcie Polski do UE za trzy lata?
- Będziemy bardzo o to zabiegali, by spełniły się oczekiwania łączone z konferencją rządową pod francuską prezydencją w grudniu 2000 r. Prezydent Jacques Chirac i premier Lionel Jospin mają w tym względzie nasze zdecydowane poparcie. Tym samym Unia Europejska osiągnie cel wytyczony podczas niemieckiego przewodnictwa, a mianowicie gotowość do jej rozszerzenia na początku 2003 r. Reszta zależy od postawy państw kandydackich, których wysiłki, co oczywiste, będziemy wspierać.
- Niedawno Edith Heller, niemiecka korespondentka w Polsce, napisała: "Od czasu, gdy także Kohl potwierdził, że granicę na Odrze i Nysie uznał nie bez nacisku Amerykanów, w Warszawie ironizuje się, że 'najkrótsza droga do Bonn i Berlina wiedzie przez Waszyngton'. Czy nie nastał już czas, by Polskę - jako członka NATO, a wkrótce członka UE czy po prostu jako sąsiada - traktować bardziej po partnersku?". Jak odpowie pan na tak postawione pytanie?
- Niemcy traktują Polskę jako obecnego partnera w NATO, a wkrótce w Unii Europejskiej i jako przyjaciela, z którym utrzymujemy dobre i bliskie stosunki. W minionych latach Niemcy jak żaden inny kraj wspierały proces reform w Polsce. Nasze wielkie zaangażowanie na rzecz rozszerzenia Unii Europejskiej na wschód jest korzystne również dla Polski. Geografia i polityka pokrywają się: Berlin i Warszawa znajdują się bardzo blisko siebie.
- Hans-Dietrich Genscher, były minister spraw zagranicznych i architekt tzw. trójkąta weimarskiego, stwierdził w wywiadzie dla "Wprost", że jego "możliwości współpracy nie są wykorzystywane - Niemcy, Polacy i Francuzi powinni dostrzec i przejąć odpowiedzialność za przyszłość Europy". Jakie zadania widzi pan dla naszych krajów?
- Współpraca między Niemcami, Francją i Polską w trójkącie weimarskim sprawdziła się, w ramach tej inicjatywy urzeczywistniono wiele różnorakich przedsięwzięć. Dalsze rozwinięcie form tej współpracy jest możliwe. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i ścisłe powiązanie jej z UE jest celem naszych wspólnych wysiłków.
Gerhard Schröder: - Naturalnie, czuję się Niemcem. I będąc Niemcem, jestem równocześnie Europejczykiem. Przy czym pojęcie Europejczyka jako przedstawiciela określonej narodowości jeszcze nie istnieje. Być może kiedyś, na końcu ciągle pogłębiającego się procesu integracji, tego rodzaju samookreślenie powstanie. W ostatnich latach zaszły w tym względzie wyraźne przeobrażenia. Obecnie myślimy i postępujemy w wymiarze europejskim, co w poprzednim pokoleniu było wręcz niewyobrażalne. Jak sądzę, tendencja ta będzie się jeszcze wzmacniać.
Wojna między państwami członkowskimi Unii Europejskiej jest dziś całkowicie nie do pomyślenia. To, że tak jest, zawdzięczamy przede wszystkim procesowi scalania naszego kontynentu. Ale to tylko jedna strona medalu. Integracja od samego początku zmierzała także do tego, by urzeczywistnić wspólne cele. Zaczęło się od wspólnoty węgla i stali, unii celnej, potem przyjęcia wspólnej polityki rolnej; dziś Unia Europejska jest największym rynkiem wewnętrznym na świecie, a euro - obok dolara i jena - współtworzy fundament światowego systemu walutowego. Pod koniec marca na posiedzeniu Rady Europejskiej w Lizbonie postawiliśmy sobie realistyczny cel: w ciągu najbliższych dziesięciu lat staniemy się najdynamiczniej rozwijającym się regionem świata. I nie tylko to. Ogromne postępy poczyniliśmy także w kształtowaniu europejskiej polityki bezpieczeństwa i obronnej. Do końca roku stworzymy instytucjonalne przesłanki dla członkostwa kandydatów do unii.
- Gdy był pan kandydatem na kanclerza, podkreślał pan konieczność ustanowienia dłuższej fazy przejściowej przed otwarciem niemieckiego rynku pracy dla Polaków. Dziś - zdaniem wielu ekspertów - chce pan "wyssać" informatyków z zagranicy, w tym z Polski. Czy pański stosunek do integracji Europy określany jest w kategorii interesów?
- Nikt nie będzie "wyssany". Nasza oferta skierowana jest do młodych specjalistów techniki komputerowej. Jeśli wśród nich znajdą się również zainteresowani z Polski, będą mogli - że tak powiem - przed czasem doświadczyć zalet swobodnego dostępu do rynku wewnętrznego. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej przywilej ten będzie dotyczyć wszystkich Polaków. Nie da się jednak przy tym obejść pewnych stosownych do sytuacji faz przejściowych. Zresztą w innych kwestiach Polska sama przewiduje taką ewentualność. Wstępowanie do unii musi być tak realizowane, by proces ten był znośny dla obu stron.
- Okazjonalnie mówi się w Niemczech o nowym wymiarze niemiecko-polskiego sąsiedztwa, ale opinia społeczna o Polakach nadal nie jest najlepsza. Równocześnie takie wydarzenia jak uroczystość w Gnieźnie z okazji milenium naszych stosunków przechodzą prawie nie zauważone. Czy nie są to zmarnowane okazje do pozytywnej zmiany wizerunku Polski w RFN?
- Obrazu innego kraju nie da się zmienić z dnia na dzień, poprzez imprezy wysokiej rangi. Ale polityka może pozytywnie wpływać na opinię publiczną nie tylko dzięki takim wielkim przedsięwzięciom, lecz przede wszystkim poprzez intensyfikację współpracy we wszystkich dziedzinach. Za sprawą naszych wytrwałych starań w ciągu ostatnich jedenastu lat stosunki niemiecko-polskie nabrały ogromnej dynamiki. Wymiana przez naszą wspólną granicę ciągle rośnie. Polska jest najważniejszym partnerem handlowym Niemiec na wschodzie, rozszerza się oparta na wzajemnym zaufaniu współpraca między przedsiębiorstwami i ich pracownikami, poznaje się coraz więcej Niemców i Polaków. Tylko w ubiegłym roku organizacja współpracy młodzieży niemiecko-polskiej pośredniczyła w spotkaniach ponad stu tysięcy młodych ludzi... Podobne przykłady można mnożyć. Chcemy dalszego pogłębiania naszych bilateralnych stosunków we wszystkich dziedzinach i - co najważniejsze - w realizacji tego dzieła znajdujemy w Polsce partnerów zdecydowanych i świadomych odpowiedzialności.
- Wśród pańskich rodaków panuje przekonanie, że Polska jest reintegrowana ze strukturami europejskimi na ich koszt, choć to przecież Niemcy już dziś czerpią największe korzyści z rozszerzenia unii.
- W Niemczech wie się bardzo dobrze o korzyściach wynikających z rozszerzenia Unii Europejskiej. Poparcie dla tego procesu jest duże. Zgodnie z wynikami ostatnich badań opinii publicznej, jakie zostały mi przedłożone, jest ono większe niż w polskim społeczeństwie. W końcu całe to przedsięwzięcie nie jest "rachunkiem zerowym" i profity będą z niego czerpać obie strony. Niemcy należą do tych krajów, które w ogromnym stopniu przyczyniają się do rozszerzenia unii, że wspomnę tylko o decydujących postanowieniach Rady Europejskiej, przyjętych podczas niemieckiej prezydencji w 1994 r. w Essen. Również naszą ubiegłoroczną prezydencję wykorzystaliśmy na rzecz intensyfikacji procesu negocjacji z kandydatami i tworzenia wewnętrznych warunków w Unii Europejskiej, korzystnych dla jej nowych członków. Jako hasła niech posłużą choćby tylko Agenda 2000 i "rozkład jazdy" dotyczący realizacji reform instytucjonalnych w unii.
- Przed ostatnią prezydencją Niemiec w Radzie UE w 1999 r. postulował pan odstąpienie od zasady jednogłośnego podejmowania decyzji i harmonizację podatków. Bez instytucjonalnej przebudowy unii nie będzie przyjęcia nowych członków. Czy realizacja tych postulatów została odłożona na odleglejszy termin?
- Niemcy opowiadają się za szeroko zakrojonymi zmianami w kwestiach polityki podatkowej i podejmowania decyzji kwalifikowaną większością głosów. Co do tego nie pozostawiamy wątpliwości także podczas bieżącej konferencji rządowej. I to nie tylko w odniesieniu do polityki podatkowej. Kwalifikowaną większością chcemy też decydować w sprawach polityki zewnętrznej unii czy w zakresie ochrony środowiska. Spodziewamy się, że postanowienia o instytucjonalnej przebudowie Unii Europejskiej zapadną na konferencji rządowej do końca tego roku. Tym samym unia spełni ze swej strony wszystkie warunki przyjęcia nowych członków. Nie widzę więc żadnego powodu do obaw.
- Wyobraża pan sobie przyjęcie Polski do UE za trzy lata?
- Będziemy bardzo o to zabiegali, by spełniły się oczekiwania łączone z konferencją rządową pod francuską prezydencją w grudniu 2000 r. Prezydent Jacques Chirac i premier Lionel Jospin mają w tym względzie nasze zdecydowane poparcie. Tym samym Unia Europejska osiągnie cel wytyczony podczas niemieckiego przewodnictwa, a mianowicie gotowość do jej rozszerzenia na początku 2003 r. Reszta zależy od postawy państw kandydackich, których wysiłki, co oczywiste, będziemy wspierać.
- Niedawno Edith Heller, niemiecka korespondentka w Polsce, napisała: "Od czasu, gdy także Kohl potwierdził, że granicę na Odrze i Nysie uznał nie bez nacisku Amerykanów, w Warszawie ironizuje się, że 'najkrótsza droga do Bonn i Berlina wiedzie przez Waszyngton'. Czy nie nastał już czas, by Polskę - jako członka NATO, a wkrótce członka UE czy po prostu jako sąsiada - traktować bardziej po partnersku?". Jak odpowie pan na tak postawione pytanie?
- Niemcy traktują Polskę jako obecnego partnera w NATO, a wkrótce w Unii Europejskiej i jako przyjaciela, z którym utrzymujemy dobre i bliskie stosunki. W minionych latach Niemcy jak żaden inny kraj wspierały proces reform w Polsce. Nasze wielkie zaangażowanie na rzecz rozszerzenia Unii Europejskiej na wschód jest korzystne również dla Polski. Geografia i polityka pokrywają się: Berlin i Warszawa znajdują się bardzo blisko siebie.
- Hans-Dietrich Genscher, były minister spraw zagranicznych i architekt tzw. trójkąta weimarskiego, stwierdził w wywiadzie dla "Wprost", że jego "możliwości współpracy nie są wykorzystywane - Niemcy, Polacy i Francuzi powinni dostrzec i przejąć odpowiedzialność za przyszłość Europy". Jakie zadania widzi pan dla naszych krajów?
- Współpraca między Niemcami, Francją i Polską w trójkącie weimarskim sprawdziła się, w ramach tej inicjatywy urzeczywistniono wiele różnorakich przedsięwzięć. Dalsze rozwinięcie form tej współpracy jest możliwe. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i ścisłe powiązanie jej z UE jest celem naszych wspólnych wysiłków.
Więcej możesz przeczytać w 17/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.