Incydent wyborczy z Le Penem każe się domagać odpowiedzi na pytanie: co dalej z integracją ludności napływowej?
Prasa odnotowała pojawienie się we francuskim rządzie pierwszej przedstawicielki społeczności arabskiej - Tokii Saifi, córki algierskiego hutnika. Saifi została sekretarzem stanu w resorcie ochrony środowiska. Wszyscy się jej przyglądają jak ciekawostce przyrodniczej: jaka nieśmiała, jaka przejęta, jaka dumna. Ukazują się reportaże z matką i braćmi, którzy też są przejęci i dumni. Najśmielszy komentarz polityczny, jaki w tej sprawie słyszałem, sugerował, że nominacja Saifi to rodzaj fajerwerku, który ma zadowolić gawiedź z ubogich przedmieść, w dużej mierze pochodzącą z Maghrebu, i że ten gest ma dodatkowe znaczenie po incydencie wyborczym z Le Penem.
Symbolika bardzo się liczy w polityce, ale jeszcze bardziej liczą się konkrety. Incydent z Le Penem każe się domagać konkretnej odpowiedzi na pytanie: co dalej z integracją ludności napływowej? To pytanie, jak łatwo ostatnio zauważyć, dotyczy nie tylko Francji. W Europie wyczerpuje się postkolonialny model integracyjny, który przyjezdnym z dawnych kolonii proponował współżycie na zasadzie: "Ciesz się, że pozwalamy ci tu być, pracuj, ile możesz, kupuj, ile możesz, i milcz". Napięcia z tego powodu stają się nieznośne - prowadzą część populacji po obu stronach do skrajności wynikających z przekonania, że integracja nie jest możliwa. Zwolennicy Le Pena chcą odesłać imigrantów do krajów pochodzenia, a podmiejskie gangi młodych Arabów, nie mówiąc już o fundamentalistach podkładających bomby, by dać nauczkę niewiernym, nie wpuszczają na swój teren nikogo, nawet policji.
Czy naprawdę przed Francją stoi alternatywa: wyrzucać albo się bić? Nie. Oczywiście, że nie. Nominacja Tokii Saifi jest z tego punktu widzenia wydarzeniem o wiele donioślejszym, niż wydaje się większości tych, którzy traktują to wydarzenie jak przelotny kaprys. Przypomnijmy sobie konwulsje, jakie przeżywały Stany Zjednoczone, kiedy ludność murzyńska podjęła próbę przełamania starego modelu współżycia. Obecne kłopoty przedmieść francuskich to pestka - tam płonęły całe dzielnice. Co prawda, trudno powiedzieć, że problemy integracyjne zostały już w USA rozwiązane i nie spotyka się białych Amerykanów przekonanych, iż "czarnuch jest inny i koniec", ale skala i rodzaj tych problemów są tam zupełnie inne niż w Europie.
Jak Amerykanie poradzili sobie z integracją? Jak zwykle z przeraźliwą trzeźwością. Zaczęli sprzyjać tworzeniu się murzyńskiej burżuazji i murzyńskich elit. Pokazali, że bycie czarnoskórym nie musi skazywać na tkwienie na bocznym torze. Oczywiście, Condoleezza Rice czy Colin Powell pojawili się na szczytach władzy niedawno i można utyskiwać, że od czasów Martina Luthera Kinga trzeba było na to czekać aż 40 lat. Tyle widocznie potrzeba na ewolucję postaw, na pokolenie, które nową mentalność będzie traktować jak coś naturalnego. Najpierw musieli się pojawić czarnoskórzy oficerowie, agenci ubezpieczeniowi, finansiści, sędziowie, lekarze, nauczyciele, profesorowie?
Francja ma już Tokię Saifi, czyli prawie Colina Powella w spódnicy. Różnica polega na tym, że Tokia Saifi jest rozpaczliwie samotna. Jej nominacja zamiast wieńczyć i wzmacniać wieloletni proces, dopiero go inicjuje - i to, jak często w naszej tradycji, inicjuje go z centrum, od góry. We Francji mieszka kilka milionów Arabów, ale nie ma ani jednego kuratora oświaty czy mera pochodzenia arabskiego. Ani jedna osoba z tego środowiska nie zajmuje wysokiego stanowiska kierowniczego w administracji publicznej. Ani jeden Arab nie jest deputowanym do parlamentu (jedynym deputowanym wywodzącym się z imigracji afrykańskiej jest Kofi Yamgnage pochodzący z Togo, który w 1991 r. był nawet ministrem). Skąd więc arabska młodzież we Francji ma czerpać wzorce sukcesu, powodzenia, cierpliwego dochodzenia do satysfakcjonującej pozycji społecznej? A nade wszystko - skąd ma czerpać przekonanie, że to w ogóle możliwe? Nie jest to pros-te, kiedy zewsząd dostaje się syg-nały: "To nie dla ciebie". Myśmy nie wytrzymali "lizania witryny", siedząc w Polsce, oglądając zachodnie filmy i wyskakując czasami na Zachód, to dlaczego oni mieliby to wytrzymać?
Jeśli w Europie, szczególnie we Francji, nie zacznie powstawać muzułmańska burżuazja z prawdziwego zdarzenia, to rzeczywiście pozostanie jedynie wybór między płonącymi przedmieściami a szykowaniem obozów przejściowych i pociągów specjalnych, o jakich mówił w kampanii wyborczej Jean-Marie Le Pen.
Symbolika bardzo się liczy w polityce, ale jeszcze bardziej liczą się konkrety. Incydent z Le Penem każe się domagać konkretnej odpowiedzi na pytanie: co dalej z integracją ludności napływowej? To pytanie, jak łatwo ostatnio zauważyć, dotyczy nie tylko Francji. W Europie wyczerpuje się postkolonialny model integracyjny, który przyjezdnym z dawnych kolonii proponował współżycie na zasadzie: "Ciesz się, że pozwalamy ci tu być, pracuj, ile możesz, kupuj, ile możesz, i milcz". Napięcia z tego powodu stają się nieznośne - prowadzą część populacji po obu stronach do skrajności wynikających z przekonania, że integracja nie jest możliwa. Zwolennicy Le Pena chcą odesłać imigrantów do krajów pochodzenia, a podmiejskie gangi młodych Arabów, nie mówiąc już o fundamentalistach podkładających bomby, by dać nauczkę niewiernym, nie wpuszczają na swój teren nikogo, nawet policji.
Czy naprawdę przed Francją stoi alternatywa: wyrzucać albo się bić? Nie. Oczywiście, że nie. Nominacja Tokii Saifi jest z tego punktu widzenia wydarzeniem o wiele donioślejszym, niż wydaje się większości tych, którzy traktują to wydarzenie jak przelotny kaprys. Przypomnijmy sobie konwulsje, jakie przeżywały Stany Zjednoczone, kiedy ludność murzyńska podjęła próbę przełamania starego modelu współżycia. Obecne kłopoty przedmieść francuskich to pestka - tam płonęły całe dzielnice. Co prawda, trudno powiedzieć, że problemy integracyjne zostały już w USA rozwiązane i nie spotyka się białych Amerykanów przekonanych, iż "czarnuch jest inny i koniec", ale skala i rodzaj tych problemów są tam zupełnie inne niż w Europie.
Jak Amerykanie poradzili sobie z integracją? Jak zwykle z przeraźliwą trzeźwością. Zaczęli sprzyjać tworzeniu się murzyńskiej burżuazji i murzyńskich elit. Pokazali, że bycie czarnoskórym nie musi skazywać na tkwienie na bocznym torze. Oczywiście, Condoleezza Rice czy Colin Powell pojawili się na szczytach władzy niedawno i można utyskiwać, że od czasów Martina Luthera Kinga trzeba było na to czekać aż 40 lat. Tyle widocznie potrzeba na ewolucję postaw, na pokolenie, które nową mentalność będzie traktować jak coś naturalnego. Najpierw musieli się pojawić czarnoskórzy oficerowie, agenci ubezpieczeniowi, finansiści, sędziowie, lekarze, nauczyciele, profesorowie?
Francja ma już Tokię Saifi, czyli prawie Colina Powella w spódnicy. Różnica polega na tym, że Tokia Saifi jest rozpaczliwie samotna. Jej nominacja zamiast wieńczyć i wzmacniać wieloletni proces, dopiero go inicjuje - i to, jak często w naszej tradycji, inicjuje go z centrum, od góry. We Francji mieszka kilka milionów Arabów, ale nie ma ani jednego kuratora oświaty czy mera pochodzenia arabskiego. Ani jedna osoba z tego środowiska nie zajmuje wysokiego stanowiska kierowniczego w administracji publicznej. Ani jeden Arab nie jest deputowanym do parlamentu (jedynym deputowanym wywodzącym się z imigracji afrykańskiej jest Kofi Yamgnage pochodzący z Togo, który w 1991 r. był nawet ministrem). Skąd więc arabska młodzież we Francji ma czerpać wzorce sukcesu, powodzenia, cierpliwego dochodzenia do satysfakcjonującej pozycji społecznej? A nade wszystko - skąd ma czerpać przekonanie, że to w ogóle możliwe? Nie jest to pros-te, kiedy zewsząd dostaje się syg-nały: "To nie dla ciebie". Myśmy nie wytrzymali "lizania witryny", siedząc w Polsce, oglądając zachodnie filmy i wyskakując czasami na Zachód, to dlaczego oni mieliby to wytrzymać?
Jeśli w Europie, szczególnie we Francji, nie zacznie powstawać muzułmańska burżuazja z prawdziwego zdarzenia, to rzeczywiście pozostanie jedynie wybór między płonącymi przedmieściami a szykowaniem obozów przejściowych i pociągów specjalnych, o jakich mówił w kampanii wyborczej Jean-Marie Le Pen.
Więcej możesz przeczytać w 21/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.