Kiedy po raz pierwszy w rubryce "narodowość" wpisałem "żydowska", drżały mi spocone palce.
Narodowość osadza mnie w porządku, w którym o tym, kim jestem, decyduję nie ja, ale krew i geny
Podałem kwestionariusz urzędniczce z niejasnym poczuciem, że "zaraz się zacznie". Co? - nie wiedziałem, ale przygotowany byłem na najgorsze. Urzędniczka rzuciła okiem na arkusz, podstemplowała datownikiem i kazała się dowiadywać za dwa tygodnie. Paszport dostałem. Był koniec lat 80. i reżim miał inne zmartwienia. A potem zmieniły się nawet kwestionariusze i nie miałem już okazji popisywać się odwagą i drażnić losu. Mało tego - nawet na mnie samym moja żydowskość przestała robić wrażenie. Kiedy więc dowiedziałem się, że Jerzy Kichler, poniekąd i w moim imieniu, domaga się od MSWiA, by w spisie powszechnym nie pytano o narodowość, zrazu trudno było mi zrozumieć dlaczego.
A potem przypomniałem sobie, że miesięcznik "Midrasz" ma wiernych czytelników (od pierwszego numeru), którzy nie chcą prenumeraty. Wolą ze swojego miasteczka dojeżdżać autobusem PKS do województwa, gdzie jest Empik, pieklić się, kiedy - jak zwykle - pismo się spóźnia, niż dostawać je wygodnie, pocztą do domu. Nie chcą prenumeraty nawet wówczas, gdy mają zagwarantowaną wysyłkę w zaklejonej kopercie. "Bo ja, panie redaktorze, nie chcę być na niczyjej żydowskiej liście. Skąd mam wiedzieć, w czyje ręce może ona trafić?" - wytłumaczył mi jeden z nich. Wizja ciemnych sił wykradających z redakcji spis prenumeratorów, by ich następnie ujawnić, nie wydaje się jednak zbyt prawdopodobna. A nawet jeśli, to czy naprawdę "zdemaskowanych" Żydów miałoby z tego powodu spotkać coś niedobrego? Pewnie nie. Może tak. Nie wiemy.
Widma antysemityzmu
Polska jest innym krajem niż kilkanaście lat temu. Tak naprawdę nikogo bym jednak nie przekonywał, że nie ma żadnego powodu nie ufać sąsiadowi, listonoszowi czy komisarzowi spisowemu. W końcu żyją wśród nas ludzie, którym antysemityzm przetrącił kariery i złamał życie. A i dziś nadal - nie tylko w Jedwabnem - Żydzi są wrogiem. Nie tylko w Łodzi kwitną antysemickie graffiti i nie jeden ksiądz Jankowski podsyca nienawiść i ją błogosławi. Wśród naszych obaw wiele jest niesprawiedliwych uogólnień i żydowskiej paranoi - to prawda, ale niecała. Nie zmieni się to tak długo, jak długo konieczność zamazywania antysemickich graffiti będzie się uzasadniało (w tych rzadkich wypadkach, gdy ktoś w ogóle taką inicjatywę podejmuje) tym, że źle to wygląda w oczach obcych turystów, nie zaś tym, jak to wygląda w oczach żydowskich współmieszkańców.
Istnieje, rzecz jasna, bardzo ważna przesłanka przemawiająca za tym, by każdy, kto czuje się osobą narodowości żydowskiej, tak właśnie rachmistrzowi odpowiedział: wreszcie będziemy mogli się policzyć. Organizacje żydowskie będą miały mocniejsze podstawy przy występowaniu do władz o dotacje, które się im nie z łaski, lecz z mocy prawa należą. Nie jest też rzeczą błahą to uczucie, którego się doznaje, gdy się mówi o sobie samym tak, jak się o sobie myśli, a nie tak, jak się myśli, że będzie bezpieczniej. Ci zaś, którzy mimo wszystko nie będą mieli do rachmistrzów zaufania (a w małych miejscowościach, gdzie rachmistrz i spisywany nie są dla siebie anonimowi, może to być rzeczywistym problemem), zawsze mogą kwestionariusz wypełnić sami i sami odnieść do urzędu. Nie trzeba się obawiać, że robiąc tak, sami siebie i tak identyfikujemy: kwestionariusz jest nieznośnie wścibski i wielu ludzi będzie z różnych powodów wolało go wypełnić samemu niż odpowiadać na pytania rachmistrza.
Przymusowa klasyfikacja
Na pytanie o narodowość wielu Żydów odpowie - polska. Niektórzy dlatego, że boją się kłopotów, inni dlatego, iż się poczuwają do polskiej, a nie żydowskiej narodowości. Tożsamość to rzecz skomplikowana i do statystycznych rubryczek przykroić ją trudno. Ja sam, choć wiem, jak odpowiem, uczynię to z pewnym wahaniem: nie dlatego, że nie "polska", tylko dlatego, że "narodowość". Wiem, jakiego jestem obywatelstwa i wyznania, bo są to kwestie, które własną decyzją mogę zmienić, jeśli zechcę. "Narodowość" jednak osadza mnie w porządku, w którym o tym, kim jestem, decyduję nie ja, ale krew i geny. A wówczas coś się we mnie burzy: nie chcę być tak klasyfikowany. Trzeba więc będzie pewnego wysiłku woli, by nie odpowiedzieć: narodowość eskimoska albo papuaska. Na przekór szufladkom i szufladkującym.
Podałem kwestionariusz urzędniczce z niejasnym poczuciem, że "zaraz się zacznie". Co? - nie wiedziałem, ale przygotowany byłem na najgorsze. Urzędniczka rzuciła okiem na arkusz, podstemplowała datownikiem i kazała się dowiadywać za dwa tygodnie. Paszport dostałem. Był koniec lat 80. i reżim miał inne zmartwienia. A potem zmieniły się nawet kwestionariusze i nie miałem już okazji popisywać się odwagą i drażnić losu. Mało tego - nawet na mnie samym moja żydowskość przestała robić wrażenie. Kiedy więc dowiedziałem się, że Jerzy Kichler, poniekąd i w moim imieniu, domaga się od MSWiA, by w spisie powszechnym nie pytano o narodowość, zrazu trudno było mi zrozumieć dlaczego.
A potem przypomniałem sobie, że miesięcznik "Midrasz" ma wiernych czytelników (od pierwszego numeru), którzy nie chcą prenumeraty. Wolą ze swojego miasteczka dojeżdżać autobusem PKS do województwa, gdzie jest Empik, pieklić się, kiedy - jak zwykle - pismo się spóźnia, niż dostawać je wygodnie, pocztą do domu. Nie chcą prenumeraty nawet wówczas, gdy mają zagwarantowaną wysyłkę w zaklejonej kopercie. "Bo ja, panie redaktorze, nie chcę być na niczyjej żydowskiej liście. Skąd mam wiedzieć, w czyje ręce może ona trafić?" - wytłumaczył mi jeden z nich. Wizja ciemnych sił wykradających z redakcji spis prenumeratorów, by ich następnie ujawnić, nie wydaje się jednak zbyt prawdopodobna. A nawet jeśli, to czy naprawdę "zdemaskowanych" Żydów miałoby z tego powodu spotkać coś niedobrego? Pewnie nie. Może tak. Nie wiemy.
Widma antysemityzmu
Polska jest innym krajem niż kilkanaście lat temu. Tak naprawdę nikogo bym jednak nie przekonywał, że nie ma żadnego powodu nie ufać sąsiadowi, listonoszowi czy komisarzowi spisowemu. W końcu żyją wśród nas ludzie, którym antysemityzm przetrącił kariery i złamał życie. A i dziś nadal - nie tylko w Jedwabnem - Żydzi są wrogiem. Nie tylko w Łodzi kwitną antysemickie graffiti i nie jeden ksiądz Jankowski podsyca nienawiść i ją błogosławi. Wśród naszych obaw wiele jest niesprawiedliwych uogólnień i żydowskiej paranoi - to prawda, ale niecała. Nie zmieni się to tak długo, jak długo konieczność zamazywania antysemickich graffiti będzie się uzasadniało (w tych rzadkich wypadkach, gdy ktoś w ogóle taką inicjatywę podejmuje) tym, że źle to wygląda w oczach obcych turystów, nie zaś tym, jak to wygląda w oczach żydowskich współmieszkańców.
Istnieje, rzecz jasna, bardzo ważna przesłanka przemawiająca za tym, by każdy, kto czuje się osobą narodowości żydowskiej, tak właśnie rachmistrzowi odpowiedział: wreszcie będziemy mogli się policzyć. Organizacje żydowskie będą miały mocniejsze podstawy przy występowaniu do władz o dotacje, które się im nie z łaski, lecz z mocy prawa należą. Nie jest też rzeczą błahą to uczucie, którego się doznaje, gdy się mówi o sobie samym tak, jak się o sobie myśli, a nie tak, jak się myśli, że będzie bezpieczniej. Ci zaś, którzy mimo wszystko nie będą mieli do rachmistrzów zaufania (a w małych miejscowościach, gdzie rachmistrz i spisywany nie są dla siebie anonimowi, może to być rzeczywistym problemem), zawsze mogą kwestionariusz wypełnić sami i sami odnieść do urzędu. Nie trzeba się obawiać, że robiąc tak, sami siebie i tak identyfikujemy: kwestionariusz jest nieznośnie wścibski i wielu ludzi będzie z różnych powodów wolało go wypełnić samemu niż odpowiadać na pytania rachmistrza.
Przymusowa klasyfikacja
Na pytanie o narodowość wielu Żydów odpowie - polska. Niektórzy dlatego, że boją się kłopotów, inni dlatego, iż się poczuwają do polskiej, a nie żydowskiej narodowości. Tożsamość to rzecz skomplikowana i do statystycznych rubryczek przykroić ją trudno. Ja sam, choć wiem, jak odpowiem, uczynię to z pewnym wahaniem: nie dlatego, że nie "polska", tylko dlatego, że "narodowość". Wiem, jakiego jestem obywatelstwa i wyznania, bo są to kwestie, które własną decyzją mogę zmienić, jeśli zechcę. "Narodowość" jednak osadza mnie w porządku, w którym o tym, kim jestem, decyduję nie ja, ale krew i geny. A wówczas coś się we mnie burzy: nie chcę być tak klasyfikowany. Trzeba więc będzie pewnego wysiłku woli, by nie odpowiedzieć: narodowość eskimoska albo papuaska. Na przekór szufladkom i szufladkującym.
Więcej możesz przeczytać w 22/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.