Kto następny w kolejce do NATO?
NATO globalnym klubem dyskusyjnym?
Chiny? Japonia? Korea Północna? W Europie prawie wszyscy zainteresowani złożyli już swoje deklaracje. Jewhen Marczuk, sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, oświadczył, że jego kraj wkrótce rozpocznie oficjalnie starania o przyjęcie do sojuszu atlantyckiego. Na groteskę zakrawa oświadczenie Aleksandra Łukaszenki, że w nowej sytuacji do NATO mogłaby wstąpić nawet Białoruś... Po dostawieniu krzesła dla Rosji i ogłoszeniu Deklaracji Rzymskiej - nic dziś już w tej materii nie jest jednak niemożliwe. Za kilka lat możemy z konsternacją odkryć, że jesteśmy członkami kontynentalnego (a może euroazjatyckiego) klubu dyskusyjnego na modłę bezzębnego OBWE.
NATO-bis
Po spotkaniu w Pratica di Mare pod Rzymem wiadomo, że Rada NATO-Rosja ma zbierać się dwa razy do roku na szczeblu ministrów obrony, dwa razy w miesiącu na szczeblu wiceministrów i raz w tygodniu na szczeblu ambasadorów. Wiadomo również, że NATO będzie współpracować z Moskwą w dziewięciu wybranych dziedzinach: od niesprecyzowanej "walki z terroryzmem", przez wspólną budowę systemu obrony przeciwko rakietom bliskiego i średniego zasięgu, po ratownictwo morskie i współpracę w wypadku katastrof naturalnych. Nie wiadomo tylko, czym ma być sama Rada NATO-Rosja. Jakie będą jej zadania i kompetencje? Czy zastąpi dotychczasowe NATO? Pytań jest znacznie więcej: czy Pakt Północnoatlantycki, jaki znaliśmy przez 53 lata, nadal istnieje, czy też wraz z powołaniem rady za naszymi plecami powstała jakaś nowa organizacja o niejasnych zarysach?
Wciąż nie brak niedowiarków uważających, że przystąpienie do "frontu antyterrorystycznego" było znakomitą zagrywką taktyczną Kremla. Krytycy zbytniego pośpiechu w otwieraniu Putinowi drzwi do NATO uważają wciąż, że główny animator porozumienia z Rosją, Silvio Berlusconi, nigdy nie był wielkim znawcą meandrów polityki międzynarodowej. Nadal rozumie z niej mniej niż powinien, więc dał się nabrać na porywającą wizję, roztoczoną przed nim w marcu w Soczi nad Morzem Czarnym przez Władymira Putina. Szybko przekonał do owej wizji globalnego pokoju Georgea W. Busha; zresztą chyba nie musiał go przekonywać - Ameryka ma swój narodowy interes w zbliżeniu z Rosją.
Majstersztyk Kremla
Decydując się na kurs prozachodni, Putin nie miał wielkiego wyboru: po Gorbaczowie i Jelcynie odziedziczył gospodarkę w stanie rozkładu i 143 mld dolarów zagranicznego zadłużenia. Zdawał sobie też sprawę, że byłe kraje satelickie wybrały opcję prozachodnią i są lub niebawem będą członkami NATO oraz UE ze wszystkimi korzyściami, jakie z tego płyną. Tymczasem Rosja straciła 10 lat, by zrozumieć, że rola globalnej przeciwwagi dla Stanów Zjednoczonych to niepowracalna pieśń przeszłości.
Można uwierzyć w zbożne intencje samego prezydenta Putina, ale trudno obecnie mówić o "poglądach Rosji". Niektórzy obserwatorzy twierdzą ironicznie, że "oficjalna Rosja" rozciąga się ledwie 500 metrów wokół Kremla. W jakim stopniu - mimo wielkiego poparcia dla osoby Putina - identyfikują się z nią rosyjskie elity i zwykli obywatele, to zupełnie inna sprawa. 28 maja w Moskwie niewielu komentatorów używało wielkich słów o "końcu zimnej wojny" czy o "historycznym przełomie". Utworzenie Rady NATO-Rosja nie przekonało przeciwników prozachodniej polityki Władymira Putina, a wręcz rozczarowało jej zwolenników. "Pięć lat temu Jelcyn też podpisywał w Paryżu akt Rosja-NATO, a dwa lata później natowskich dyplomatów wygonili z Moskwy. Całe to porozumienie to dzisiaj sterta makulatury" - uważa jeden z komentatorów "Kommersanta".
USA i Rosja, czyli sojusznicy naturalni
Wyciągając rękę do Putina, prezydent Bush zademonstrował europejskim sojusznikom, że dziś potrzebuje partnera zdolnego do działania i zainteresowanego uczestnictwem w kampanii antyterrorystycznej. Niechęć Europy do działań militarnych czy choćby płacenia za bezpieczeństwo irytuje Amerykanów od dawna. - Dlaczego po ataku terrorystycznym na Stany Zjednoczone amerykański prezydent zwrócił się o pomoc do Rosji i Wielkiej Brytanii, a nie do innych państw NATO? - pyta retorycznie Igor Czubajs, dyrektor moskiewskiego instytutu Centrum Rosji - Bo wiedział, że sojusz takiej pomocy nie jest w stanie udzielić! Nic dziwnego, że Waszyngton coraz wyraźniej godzi się z perspektywą "rozwodnienia" NATO. Mimowolnie Polska, Węgry i Czechy także przyczyniły się do utraty wiary w możliwość zbudowania nowego silnego sojuszu. Poza orkiestrami wojskowymi nowe państwa członkowskie niewiele wniosły do struktur militarnych, a mizeria finansowa resortów obrony nie daje nadziei na szybkie zmiany w tej dziedzinie. Jeśli więc Rosjanom zależy na osłabieniu NATO, to powinni promować... jego dalsze poszerzanie.
W Waszyngtonie dobrze wiedzą, że Rosja sąsiadująca z Chinami na wschodzie i ze światem islamu na południu staje się naturalnym sojusznikiem Ameryki. - Gdyby Stany Zjednoczone miały na północy zamiast prawie 30 mln Kanadyjczyków prawie 300 mln wrogo nastawionych muzułmanów, a na południu zamiast 100 mln Meksykanów prawie półtora miliarda Chińczyków, to sądzę, że poczucie zagrożenia także tutaj byłoby znacznie większe - mówi prof. Zbigniew Brzeziński.
Test z "korytarza"
O charakterze sojuszu z Ameryką wciąż nie jest przekonanych ponad 40 proc. Rosjan. "NATO i Stany Zjednoczone zawsze będą wrogiem Rosji" - wyraża ich poglądy były dowódca Układu Warszawskiego, marszałek Wiktor Kulikow (obecnie deputowany do Dumy z ramienia... proprezydenckiego ugrupowania Jedność i Ojczyzna). Igor Czubajs twierdzi z kolei, że "nie możemy czuć się równoprawnym partnerem NATO, jeśli nie mamy prawa weta". Na razie Moskwa rzeczywiście jeszcze go nie ma, ale prędzej czy później z pewnością zechce sprawdzić granice swoich wpływów. Właśnie nadarza się okazja, by przetestować Unię Europejską żądaniami otwarcia "korytarza" do Kaliningradu. Żądania kierowane są oczywiście nie do samych zainteresowanych, czyli do Polski i Litwy, ale do Brukseli. Czy Europa Zachodnia nie zacznie w pewnym momencie wspominać o możliwości "drobnych ustępstw w nowej sytuacji geopolitycznej"? Dla nas oznaczałoby to najgorsze reminiscencje historyczne i potwierdzenie, że "klasyczna" struktura euroatlantycka przestaje nas de facto obejmować (o ile w ogóle "parasol bezpieczeństwa" jest w stanie obejmować 30, a może 35 państw).
Ryzykowny kredyt zaufania
Czy Zachód nie jest zbyt skłonny do idealizowania dziejowej misji Putina? To prawda, że energiczny następca Jelcyna wprowadził całkiem nowy styl sprawowania rządów. Ciągle jednak Rosja jest o całe lata świetlne odległa od zachodnich standardów demokracji. Wolność mediów jest umowna, gospodarka - mimo pozytywnych zmian - daleka od uporządkowania, a w polityce dominuje ręczne sterowanie. - Przyszłość pokaże, na ile deklaracje Rosji są poparte szczerymi chęciami, a na ile jest to po prostu gra, do której Rosja została poniekąd zmuszona sytuacją ekonomiczną - mówi Helmut Sonnenfeldt, politolog z Brookings Institution.
- Zakorzenianie Rosji w międzynarodowych organizacjach ma sens jedynie wtedy, gdy przepisy, normy i prawa obowiązujące w nich staną się obecne także w Rosji. O tym do tej pory nie mówiło się, a społeczność międzynarodowa przegapiła moment, w którym mogła tego od Rosji zażądać. Koszty tego braku działania są widoczne choćby na przykładzie trwającej wojny w Czeczenii - uważa Sarah Mendelson, kierująca Programem Rosji i Eurazji w waszyngtońskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych.
Na razie jednak Putin może bez przeszkód korzystać z kredytu zaufania. Romano Prodi i Javier Solana zdążyli już przyznać, że Rosja to "kraj o gospodarce rynkowej". Wkrótce Putin zapewne zdoła wprowadzić Rosję do Światowej Organizacji Handlu. Niestety, nikt nie może zadekretować, że Rosja jest już krajem demokratycznym. Tego nie da się załatwić żadnym porozumieniem. Pole do popisu pozostawiono więc Władymirowi Putinowi, a Zachód może tylko weryfikować, czy nadzieje wiązał z wielkim reformatorem Rosji, czy może z grabarzem potęgi największego sojuszu wojskowego.
Chiny? Japonia? Korea Północna? W Europie prawie wszyscy zainteresowani złożyli już swoje deklaracje. Jewhen Marczuk, sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, oświadczył, że jego kraj wkrótce rozpocznie oficjalnie starania o przyjęcie do sojuszu atlantyckiego. Na groteskę zakrawa oświadczenie Aleksandra Łukaszenki, że w nowej sytuacji do NATO mogłaby wstąpić nawet Białoruś... Po dostawieniu krzesła dla Rosji i ogłoszeniu Deklaracji Rzymskiej - nic dziś już w tej materii nie jest jednak niemożliwe. Za kilka lat możemy z konsternacją odkryć, że jesteśmy członkami kontynentalnego (a może euroazjatyckiego) klubu dyskusyjnego na modłę bezzębnego OBWE.
NATO-bis
Po spotkaniu w Pratica di Mare pod Rzymem wiadomo, że Rada NATO-Rosja ma zbierać się dwa razy do roku na szczeblu ministrów obrony, dwa razy w miesiącu na szczeblu wiceministrów i raz w tygodniu na szczeblu ambasadorów. Wiadomo również, że NATO będzie współpracować z Moskwą w dziewięciu wybranych dziedzinach: od niesprecyzowanej "walki z terroryzmem", przez wspólną budowę systemu obrony przeciwko rakietom bliskiego i średniego zasięgu, po ratownictwo morskie i współpracę w wypadku katastrof naturalnych. Nie wiadomo tylko, czym ma być sama Rada NATO-Rosja. Jakie będą jej zadania i kompetencje? Czy zastąpi dotychczasowe NATO? Pytań jest znacznie więcej: czy Pakt Północnoatlantycki, jaki znaliśmy przez 53 lata, nadal istnieje, czy też wraz z powołaniem rady za naszymi plecami powstała jakaś nowa organizacja o niejasnych zarysach?
Wciąż nie brak niedowiarków uważających, że przystąpienie do "frontu antyterrorystycznego" było znakomitą zagrywką taktyczną Kremla. Krytycy zbytniego pośpiechu w otwieraniu Putinowi drzwi do NATO uważają wciąż, że główny animator porozumienia z Rosją, Silvio Berlusconi, nigdy nie był wielkim znawcą meandrów polityki międzynarodowej. Nadal rozumie z niej mniej niż powinien, więc dał się nabrać na porywającą wizję, roztoczoną przed nim w marcu w Soczi nad Morzem Czarnym przez Władymira Putina. Szybko przekonał do owej wizji globalnego pokoju Georgea W. Busha; zresztą chyba nie musiał go przekonywać - Ameryka ma swój narodowy interes w zbliżeniu z Rosją.
Majstersztyk Kremla
Decydując się na kurs prozachodni, Putin nie miał wielkiego wyboru: po Gorbaczowie i Jelcynie odziedziczył gospodarkę w stanie rozkładu i 143 mld dolarów zagranicznego zadłużenia. Zdawał sobie też sprawę, że byłe kraje satelickie wybrały opcję prozachodnią i są lub niebawem będą członkami NATO oraz UE ze wszystkimi korzyściami, jakie z tego płyną. Tymczasem Rosja straciła 10 lat, by zrozumieć, że rola globalnej przeciwwagi dla Stanów Zjednoczonych to niepowracalna pieśń przeszłości.
Można uwierzyć w zbożne intencje samego prezydenta Putina, ale trudno obecnie mówić o "poglądach Rosji". Niektórzy obserwatorzy twierdzą ironicznie, że "oficjalna Rosja" rozciąga się ledwie 500 metrów wokół Kremla. W jakim stopniu - mimo wielkiego poparcia dla osoby Putina - identyfikują się z nią rosyjskie elity i zwykli obywatele, to zupełnie inna sprawa. 28 maja w Moskwie niewielu komentatorów używało wielkich słów o "końcu zimnej wojny" czy o "historycznym przełomie". Utworzenie Rady NATO-Rosja nie przekonało przeciwników prozachodniej polityki Władymira Putina, a wręcz rozczarowało jej zwolenników. "Pięć lat temu Jelcyn też podpisywał w Paryżu akt Rosja-NATO, a dwa lata później natowskich dyplomatów wygonili z Moskwy. Całe to porozumienie to dzisiaj sterta makulatury" - uważa jeden z komentatorów "Kommersanta".
USA i Rosja, czyli sojusznicy naturalni
Wyciągając rękę do Putina, prezydent Bush zademonstrował europejskim sojusznikom, że dziś potrzebuje partnera zdolnego do działania i zainteresowanego uczestnictwem w kampanii antyterrorystycznej. Niechęć Europy do działań militarnych czy choćby płacenia za bezpieczeństwo irytuje Amerykanów od dawna. - Dlaczego po ataku terrorystycznym na Stany Zjednoczone amerykański prezydent zwrócił się o pomoc do Rosji i Wielkiej Brytanii, a nie do innych państw NATO? - pyta retorycznie Igor Czubajs, dyrektor moskiewskiego instytutu Centrum Rosji - Bo wiedział, że sojusz takiej pomocy nie jest w stanie udzielić! Nic dziwnego, że Waszyngton coraz wyraźniej godzi się z perspektywą "rozwodnienia" NATO. Mimowolnie Polska, Węgry i Czechy także przyczyniły się do utraty wiary w możliwość zbudowania nowego silnego sojuszu. Poza orkiestrami wojskowymi nowe państwa członkowskie niewiele wniosły do struktur militarnych, a mizeria finansowa resortów obrony nie daje nadziei na szybkie zmiany w tej dziedzinie. Jeśli więc Rosjanom zależy na osłabieniu NATO, to powinni promować... jego dalsze poszerzanie.
W Waszyngtonie dobrze wiedzą, że Rosja sąsiadująca z Chinami na wschodzie i ze światem islamu na południu staje się naturalnym sojusznikiem Ameryki. - Gdyby Stany Zjednoczone miały na północy zamiast prawie 30 mln Kanadyjczyków prawie 300 mln wrogo nastawionych muzułmanów, a na południu zamiast 100 mln Meksykanów prawie półtora miliarda Chińczyków, to sądzę, że poczucie zagrożenia także tutaj byłoby znacznie większe - mówi prof. Zbigniew Brzeziński.
Test z "korytarza"
O charakterze sojuszu z Ameryką wciąż nie jest przekonanych ponad 40 proc. Rosjan. "NATO i Stany Zjednoczone zawsze będą wrogiem Rosji" - wyraża ich poglądy były dowódca Układu Warszawskiego, marszałek Wiktor Kulikow (obecnie deputowany do Dumy z ramienia... proprezydenckiego ugrupowania Jedność i Ojczyzna). Igor Czubajs twierdzi z kolei, że "nie możemy czuć się równoprawnym partnerem NATO, jeśli nie mamy prawa weta". Na razie Moskwa rzeczywiście jeszcze go nie ma, ale prędzej czy później z pewnością zechce sprawdzić granice swoich wpływów. Właśnie nadarza się okazja, by przetestować Unię Europejską żądaniami otwarcia "korytarza" do Kaliningradu. Żądania kierowane są oczywiście nie do samych zainteresowanych, czyli do Polski i Litwy, ale do Brukseli. Czy Europa Zachodnia nie zacznie w pewnym momencie wspominać o możliwości "drobnych ustępstw w nowej sytuacji geopolitycznej"? Dla nas oznaczałoby to najgorsze reminiscencje historyczne i potwierdzenie, że "klasyczna" struktura euroatlantycka przestaje nas de facto obejmować (o ile w ogóle "parasol bezpieczeństwa" jest w stanie obejmować 30, a może 35 państw).
Ryzykowny kredyt zaufania
Czy Zachód nie jest zbyt skłonny do idealizowania dziejowej misji Putina? To prawda, że energiczny następca Jelcyna wprowadził całkiem nowy styl sprawowania rządów. Ciągle jednak Rosja jest o całe lata świetlne odległa od zachodnich standardów demokracji. Wolność mediów jest umowna, gospodarka - mimo pozytywnych zmian - daleka od uporządkowania, a w polityce dominuje ręczne sterowanie. - Przyszłość pokaże, na ile deklaracje Rosji są poparte szczerymi chęciami, a na ile jest to po prostu gra, do której Rosja została poniekąd zmuszona sytuacją ekonomiczną - mówi Helmut Sonnenfeldt, politolog z Brookings Institution.
- Zakorzenianie Rosji w międzynarodowych organizacjach ma sens jedynie wtedy, gdy przepisy, normy i prawa obowiązujące w nich staną się obecne także w Rosji. O tym do tej pory nie mówiło się, a społeczność międzynarodowa przegapiła moment, w którym mogła tego od Rosji zażądać. Koszty tego braku działania są widoczne choćby na przykładzie trwającej wojny w Czeczenii - uważa Sarah Mendelson, kierująca Programem Rosji i Eurazji w waszyngtońskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych.
Na razie jednak Putin może bez przeszkód korzystać z kredytu zaufania. Romano Prodi i Javier Solana zdążyli już przyznać, że Rosja to "kraj o gospodarce rynkowej". Wkrótce Putin zapewne zdoła wprowadzić Rosję do Światowej Organizacji Handlu. Niestety, nikt nie może zadekretować, że Rosja jest już krajem demokratycznym. Tego nie da się załatwić żadnym porozumieniem. Pole do popisu pozostawiono więc Władymirowi Putinowi, a Zachód może tylko weryfikować, czy nadzieje wiązał z wielkim reformatorem Rosji, czy może z grabarzem potęgi największego sojuszu wojskowego.
Więcej możesz przeczytać w 23/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.