Po sukcesie Le Pena w pierwszej turze wyborów prezydenckich obywatele Francji odkryli nagle, że dysponują bronią skutecznego rażenia
Czy Jean-Marie Le Pen obali francuską republikę klanów?
Przekonali się, że można z wielkim hukiem zniszczyć dotychczasowy układ polityczny, tak ustabilizowany i skodyfikowany, iż świetnie się w nim czuła zarówno lewica, jak i prawica, niezależnie od tego, kto rządził.
Jeśli można mówić o jakichś pozytywnych konsekwencjach sukcesu Le Pena, to należy do nich z pewnością zaliczyć ozdrowieńczy wstrząs, który uświadomił klasie politycznej, że dalsze trwanie w "wieży z kości słoniowej" prowadzi prosto do samobójstwa. Droga od tej konstatacji do rzeczywistych zmian wcale nie jest jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać.
Twierdza enarchów
Obserwowana ostatnio nad Sekwaną nadzwyczajna ruchliwość ministrów i ich częste wyprawy w "teren" mogą pomóc prawicy w odniesieniu sukcesu w wyborach parlamentarnych (9 i 16 czerwca). Aktywność polityków nie rozwiąże jednak problemu, który polega na tym, że życie polityczne we Francji opiera się na strukturze klanowej, a życie społeczne - na strukturze korporacyjnej. Klany i korporacje mają zaś interes w zachowaniu status quo, bo wiedzą, jak bronić swoich partykularnych interesów, i czynią to zażarcie.
Głównym klanem w sferach władzy jest potężne lobby absolwentów Państwowej Szkoły Administracji (ENA). "Enarchia" i "enarchowie" to ulubiony obiekt zarówno ataków skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, jak i skrywanej niechęci francuskiego "szarego obywatela". Czy wpływów tego klanu rzeczywiście trzeba się obawiać? W końcu ENA jest szkołą dla najlepszych. Kształci specjalistów na bardzo wysokim poziomie. Możliwość zatrudniania takich ludzi w aparacie państwowym powinna być uważana za szansę i szczęście, a nie za zagrożenie.
W rządzie i parlamencie "enarchowie" nie stanowią większości, ale wpływy mają bardzo znaczne. W kilku ostatnich gabinetach ich odsetek wahał się od 22 proc. do 36 proc. Korpus dyplomatyczny liczy 182 "enarchów", a w centrali MSZ pracuje następnych 154. W korpusie prefektoralnym jest 286 absolwentów ENA, w Ministerstwie Gospodarki i Finansów - 592, a w resorcie zatrudnienia - 188.
Sieć klanów
Oczywiste zalety "enarchów" to wielka wiedza, wysokie kwalifikacje zawodowe i inteligencja. Wadą jest z pewnością skłonność do działania klanowego i schematycznego. Doświadczył tego boleśnie między innymi francuski polityk liberalny Alain Madelin, kiedy został ministrem przemysłu. Nie chciał widzieć "enarchów" w swoim gabinecie, decydując się na praktyków i ludzi mających dobre kontakty z "terenem". Mianował więc licznych niezależnych fachowców. I co z tego? Nic. Ich odpowiednicy z innych resortów dyskretnie, lecz stanowczo odmówili współpracy z nimi, wyeliminowali ich z obiegu informacji, a sam Madelin musiał w końcu odejść.
Druga wada "enarchów" to opór przed sięganiem po rozwiązania nowatorskie. Można to było zauważyć na przykład po wybuchu konfliktu na Bałkanach, kiedy odnosiło się wrażenie, że dyplomacja francuska ocenia sytuację według schematów z czasów I wojny światowej, a w najlepszym razie rządów marszałka Tito. Także po upadku muru berlińskiego zastosowane rozwiązania niewiele odbiegały od tych z okresu II wojny światowej, a w najlepszym wypadku rządów Breżniewa. Tymczasem były to momenty, kiedy świat i Europa po prostu gruntownie się zmieniały i wymagały zupełnie nowych postaw i pomysłów.
Klan "enarchów" chyba najlepiej uosabia problem oddalenia i niedostępności aparatu władzy, który - według Francuzów - powinien służyć społeczeństwu, a tymczasem żyje własnym życiem i rządzi się własnymi regułami. Klanów takich jak "enarchowie" jest więcej, tylko są mniej eksponowane. Mówi się o "siatce" absolwentów Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, politykach pochodzenia korsykańskiego, należących do masonerii itd. Poza kręgami władzy wpływ obywateli na rozwój wydarzeń utrudniają również wielkie korporacje zawodowe, dla których pojęcie interesu ogólnego po prostu nie istnieje. Kolejarze, pracownicy transportu miejskiego, kierowcy ciężarówek czy rolnicy są w stanie paraliżować nawet cały kraj i nie wahają się tego robić, jeśli przyjdzie im do głowy, że ich zarobki lub przywileje są niewystarczające. Że może się to skończyć ruiną rozmaitych mniejszych firm i utratą pracy przez ludzi, którzy nie mają możliwości blokowania czegokolwiek czymkolwiek? Że może to zachwiać budżetem całego państwa? A co ich to obchodzi?
Fachowcy z terenu
Francuska fala demagogii i populizmu to mieszanka żałosnych stereotypów i uprzedzeń ze "sprawami, o których wszyscy myślą, ale nikt nie ośmiela się mówić głoś-no". Płynące z tą falą hasła walki z "samowolą", "bałaganem" i "arogancją władzy" są bardzo chwytliwe. Rząd Jean-Pierrea Raffarina energicznie zabrał się do roboty. Na kilku ważnych stanowiskach związanych z gospodarką, finansami i edukacją narodową znaleźli się fachowcy z "terenu", a nie członkowie dominujących dotychczas klanów. Rządowi w krótkim czasie udało się wypracować nowy styl i nadać nowy ton dialogowi ze związkami i korporacjami zawodowymi. Przyniosło to załagodzenie konfliktów i polepszenie atmosfery, a ponadto odnosi się wrażenie, że obie strony zaczęły się nawzajem uważniej słuchać. Zapowiedziano radykalne przyspieszenie decentralizacji i zwiększenie roli regionów. Reforma przewiduje zapisanie uznania roli regionów w konstytucji, zagwarantowanie samorządom terytorialnym autonomii finansowej, przyznanie im "prawa do eksperymentów" i wprowadzenie możliwości referendum lokalnego. Przedsięwzięcia te są przyjmowane przychylnie przez opinię publiczną i wpływają na systematyczną zwyżkę przedwyborczych notowań prawicy. Sondaże wskazują, że może ona uzyskać niezbędną do skutecznego rządzenia większość w parlamencie.
Miecz Le Pena
Jacques Chirac i Jean-Pierre Raffarin zapewniają, że chodzi o trwałe zmiany w sposobie rządzenia i że będzie on "bliższy obywatela". Realia mogą być jednak odmienne. Zanosi się na to, że po wyborach wszystkie instytucje kierujące państwem zostaną opanowane przez jedną partię - UMP (Unia na rzecz Większości Prezydenckiej), co niestety stworzy nie tylko silną pokusę, ale i dogodne warunki, by odtworzyć klanowo-korporacyjną "republikę kolesiów". Co się stanie, kiedy opadną emocje związane z ostatnimi wyborami, a 74-letni Le Pen zacznie się wycofywać z życia politycznego (tegoroczne wybory prezydenckie były dla niego z pewnością ostatnimi)? Na kim wesprą się prezydent i premier? Bez wątpienia pomocną dłoń wyciągną do nich doświadczeni wyjadacze - właśnie "enarchowie" i podobne duchem tradycyjne koterie.
Miecz Damoklesa, jaki Le Pen zawiesił na Francją, niewątpliwie doda demokracji wigoru. Pod warunkiem że będzie się o nim bezustannie pamiętało i - jak to
z mieczem Damoklesa - bardzo uważało, żeby nie spadł. Prezydent Chirac występujący dziś w roli obrońcy republiki będzie musiał znaleźć w sobie wielką moc, by sprostać temu zadaniu.
Przekonali się, że można z wielkim hukiem zniszczyć dotychczasowy układ polityczny, tak ustabilizowany i skodyfikowany, iż świetnie się w nim czuła zarówno lewica, jak i prawica, niezależnie od tego, kto rządził.
Jeśli można mówić o jakichś pozytywnych konsekwencjach sukcesu Le Pena, to należy do nich z pewnością zaliczyć ozdrowieńczy wstrząs, który uświadomił klasie politycznej, że dalsze trwanie w "wieży z kości słoniowej" prowadzi prosto do samobójstwa. Droga od tej konstatacji do rzeczywistych zmian wcale nie jest jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać.
Twierdza enarchów
Obserwowana ostatnio nad Sekwaną nadzwyczajna ruchliwość ministrów i ich częste wyprawy w "teren" mogą pomóc prawicy w odniesieniu sukcesu w wyborach parlamentarnych (9 i 16 czerwca). Aktywność polityków nie rozwiąże jednak problemu, który polega na tym, że życie polityczne we Francji opiera się na strukturze klanowej, a życie społeczne - na strukturze korporacyjnej. Klany i korporacje mają zaś interes w zachowaniu status quo, bo wiedzą, jak bronić swoich partykularnych interesów, i czynią to zażarcie.
Głównym klanem w sferach władzy jest potężne lobby absolwentów Państwowej Szkoły Administracji (ENA). "Enarchia" i "enarchowie" to ulubiony obiekt zarówno ataków skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, jak i skrywanej niechęci francuskiego "szarego obywatela". Czy wpływów tego klanu rzeczywiście trzeba się obawiać? W końcu ENA jest szkołą dla najlepszych. Kształci specjalistów na bardzo wysokim poziomie. Możliwość zatrudniania takich ludzi w aparacie państwowym powinna być uważana za szansę i szczęście, a nie za zagrożenie.
W rządzie i parlamencie "enarchowie" nie stanowią większości, ale wpływy mają bardzo znaczne. W kilku ostatnich gabinetach ich odsetek wahał się od 22 proc. do 36 proc. Korpus dyplomatyczny liczy 182 "enarchów", a w centrali MSZ pracuje następnych 154. W korpusie prefektoralnym jest 286 absolwentów ENA, w Ministerstwie Gospodarki i Finansów - 592, a w resorcie zatrudnienia - 188.
Sieć klanów
Oczywiste zalety "enarchów" to wielka wiedza, wysokie kwalifikacje zawodowe i inteligencja. Wadą jest z pewnością skłonność do działania klanowego i schematycznego. Doświadczył tego boleśnie między innymi francuski polityk liberalny Alain Madelin, kiedy został ministrem przemysłu. Nie chciał widzieć "enarchów" w swoim gabinecie, decydując się na praktyków i ludzi mających dobre kontakty z "terenem". Mianował więc licznych niezależnych fachowców. I co z tego? Nic. Ich odpowiednicy z innych resortów dyskretnie, lecz stanowczo odmówili współpracy z nimi, wyeliminowali ich z obiegu informacji, a sam Madelin musiał w końcu odejść.
Druga wada "enarchów" to opór przed sięganiem po rozwiązania nowatorskie. Można to było zauważyć na przykład po wybuchu konfliktu na Bałkanach, kiedy odnosiło się wrażenie, że dyplomacja francuska ocenia sytuację według schematów z czasów I wojny światowej, a w najlepszym razie rządów marszałka Tito. Także po upadku muru berlińskiego zastosowane rozwiązania niewiele odbiegały od tych z okresu II wojny światowej, a w najlepszym wypadku rządów Breżniewa. Tymczasem były to momenty, kiedy świat i Europa po prostu gruntownie się zmieniały i wymagały zupełnie nowych postaw i pomysłów.
Klan "enarchów" chyba najlepiej uosabia problem oddalenia i niedostępności aparatu władzy, który - według Francuzów - powinien służyć społeczeństwu, a tymczasem żyje własnym życiem i rządzi się własnymi regułami. Klanów takich jak "enarchowie" jest więcej, tylko są mniej eksponowane. Mówi się o "siatce" absolwentów Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, politykach pochodzenia korsykańskiego, należących do masonerii itd. Poza kręgami władzy wpływ obywateli na rozwój wydarzeń utrudniają również wielkie korporacje zawodowe, dla których pojęcie interesu ogólnego po prostu nie istnieje. Kolejarze, pracownicy transportu miejskiego, kierowcy ciężarówek czy rolnicy są w stanie paraliżować nawet cały kraj i nie wahają się tego robić, jeśli przyjdzie im do głowy, że ich zarobki lub przywileje są niewystarczające. Że może się to skończyć ruiną rozmaitych mniejszych firm i utratą pracy przez ludzi, którzy nie mają możliwości blokowania czegokolwiek czymkolwiek? Że może to zachwiać budżetem całego państwa? A co ich to obchodzi?
Fachowcy z terenu
Francuska fala demagogii i populizmu to mieszanka żałosnych stereotypów i uprzedzeń ze "sprawami, o których wszyscy myślą, ale nikt nie ośmiela się mówić głoś-no". Płynące z tą falą hasła walki z "samowolą", "bałaganem" i "arogancją władzy" są bardzo chwytliwe. Rząd Jean-Pierrea Raffarina energicznie zabrał się do roboty. Na kilku ważnych stanowiskach związanych z gospodarką, finansami i edukacją narodową znaleźli się fachowcy z "terenu", a nie członkowie dominujących dotychczas klanów. Rządowi w krótkim czasie udało się wypracować nowy styl i nadać nowy ton dialogowi ze związkami i korporacjami zawodowymi. Przyniosło to załagodzenie konfliktów i polepszenie atmosfery, a ponadto odnosi się wrażenie, że obie strony zaczęły się nawzajem uważniej słuchać. Zapowiedziano radykalne przyspieszenie decentralizacji i zwiększenie roli regionów. Reforma przewiduje zapisanie uznania roli regionów w konstytucji, zagwarantowanie samorządom terytorialnym autonomii finansowej, przyznanie im "prawa do eksperymentów" i wprowadzenie możliwości referendum lokalnego. Przedsięwzięcia te są przyjmowane przychylnie przez opinię publiczną i wpływają na systematyczną zwyżkę przedwyborczych notowań prawicy. Sondaże wskazują, że może ona uzyskać niezbędną do skutecznego rządzenia większość w parlamencie.
Miecz Le Pena
Jacques Chirac i Jean-Pierre Raffarin zapewniają, że chodzi o trwałe zmiany w sposobie rządzenia i że będzie on "bliższy obywatela". Realia mogą być jednak odmienne. Zanosi się na to, że po wyborach wszystkie instytucje kierujące państwem zostaną opanowane przez jedną partię - UMP (Unia na rzecz Większości Prezydenckiej), co niestety stworzy nie tylko silną pokusę, ale i dogodne warunki, by odtworzyć klanowo-korporacyjną "republikę kolesiów". Co się stanie, kiedy opadną emocje związane z ostatnimi wyborami, a 74-letni Le Pen zacznie się wycofywać z życia politycznego (tegoroczne wybory prezydenckie były dla niego z pewnością ostatnimi)? Na kim wesprą się prezydent i premier? Bez wątpienia pomocną dłoń wyciągną do nich doświadczeni wyjadacze - właśnie "enarchowie" i podobne duchem tradycyjne koterie.
Miecz Damoklesa, jaki Le Pen zawiesił na Francją, niewątpliwie doda demokracji wigoru. Pod warunkiem że będzie się o nim bezustannie pamiętało i - jak to
z mieczem Damoklesa - bardzo uważało, żeby nie spadł. Prezydent Chirac występujący dziś w roli obrońcy republiki będzie musiał znaleźć w sobie wielką moc, by sprostać temu zadaniu.
Więcej możesz przeczytać w 23/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.