Człowiek orkiestra

Człowiek orkiestra

Dodano:   /  Zmieniono: 
Naprawdę mówią o mnie "tyran"? - dziwi się Janusz Józefowicz, najbardziej znany polski twórca musicalowy.
Janusz Józefowicz chciał pracować w policji kryminalnej

Mówią też "kat", "guru", "mistrz" albo po prostu "Józek". - Może ten tyran wziął się stąd, że musical jest gatunkiem wymagającym nieziemskiej dyscypliny. Nie sztuka go wystawić. Sztuką jest utrzymać każde przedstawienie na najwyższym poziomie. A każdy ma naturalną skłonność do lenistwa. I dlatego trzeba mieć twardą rękę! - mówi Józefowicz.
Przyjaciele twierdzą, że ze swoim charakterem i pracowitością Józefowicz zasłużył na sukces. Jednak w 1992 r., gdy obejmował dyrekcję dogorywającego teatru Buffo, nikt nie przypuszczał, że powstanie scena, która swoje dziesięciolecie będzie obchodzić jako miejsce czczone przez fanów lżejszej muzy. W krótkim czasie Józefowicz zdystansował teatry w Gdyni i Chorzowie, a bez wylansowanych w Buffo artystów trudno sobie dzisiaj wyobrazić naszą estradę. Edyta Górniak, Katarzyna Groniec, Barbara Meltzer, Robert Janowski, Dariusz Kordek, Michał Milowicz - to tylko część "odkryć" Józefowicza, człowieka-orkiestry (choreografa, reżysera, aktora, scenarzysty i dyrektora).

Złe zachowanie
Dyrektor Buffo ma prosty sposób, by jak król Midas każdy swój pomysł zamienić w złoto. - Jest bardzo wymagający! W egzekwowaniu tego, co wymyśli, bywa wręcz nieobliczalny! Wymarzony efekt opłacany jest stresem i poczuciem dyskomfortu zespołu - mówi Dariusz Kordek. - Jest cholerykiem i wyładowuje się na swoich aktorach. Potrafi się na trzy miesiące obrazić i nigdy nie przeprasza. A jednak nie znam nikogo, kto jednym celnym słowem potrafiłby, tak jak on, znaleźć w mig klucz do ustawienia piosenki - ocenia Katarzyna Groniec. - Trzy razy wyrzucał mnie z teatru, ale wszystko wracało do normy. Mam do niego stuprocentowe zaufanie. Mogę się poradzić, zwierzyć. Sam siebie nazywa guru! I ma rację! - twierdzi Barbara Meltzer. - Emocjonalny? Tak, ale to wynika z bezgranicznego poświęcenia się sztuce - uważa Emilian Kamiński.
Józefowicz gwarantuje swoim aktorom i współpracownikom udział w przedsięwzięciach ze znakiem jakości. Wybaczają mu więc jego obcesowe zachowanie. Przyjęli do wiadomości, że w sztuce nie ma miejsca na kompromisy, bo dobra sztuka to także interes. Buffo jest najlepszym przykładem, że nad Wisłą również możliwy jest sukces bez finansowej pomocy państwa. Każdy spektakl wystawiany na niewielkiej scence w gmachu dawnej YMCA zarabia na następną premierę.

Metro do sukcesu
Pod nazwą Studio Buffo - prywatnej spółki kierowanej przez Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosę - kryją się też najnowocześniejsze w Polsce studio nagraniowe, młodzieżowa szkoła tańca, śpiewu, stepowania i akrobatyki oraz oblegana restauracja i galeria sztuki.
Obecnie 43-letni Janusz Józefowicz po maturze w lubelskim liceum zdawał na prawo, bo chciał pracować w policji kryminalnej. Jednocześnie myślał o szkole teatralnej i dostał się do niej - za drugim podejściem. Jego pierwszym sukcesem było przedstawienie dyplomowe. Wystawił oczywiście musical. Żywiołowo wyśpiewane i wytańczone "Złe zachowanie" uznano za wydarzenie artystyczne roku 1984. Przedstawienie natychmiast przeniesiono - rzecz bez precedensu - na deski renomowanego teatru Ateneum, a potem do Rampy, w której Józefowicz został głównym choreografem. Ze "Złym zachowaniem" objechał niemal całą Europę. Józefowicz marzył jednak o współczesnym temacie. Ale zanim przygotował "Metro", długo uczył się warsztatu - m.in. wykorzystał amerykańskie stypendium dla najzdolniejszych młodych choreografów, a także praktykował w Niemczech.
Próby do "Metra" rozpoczął w 1990 r. Przez wiele miesięcy szkolił wybraną w eliminacjach grupę amatorów. Pracowali po kilkanaście godzin dziennie, a mistrz wcale nie kwitował tych wysiłków komplementami. - Nie wiem, czy jakiś górnik albo tokarz pracował wtedy ciężej od nas - wspomina Józefowicz. Wysiłek się opłacił. Pierwsza w powojennej Polsce prywatna produkcja teatralna od razu podbiła publiczność. Młodzież z całej Polski koczowała przed Teatrem Dramatycznym, w którym odbywały się przedstawienia. Najbardziej zagorzali fani obejrzeli "Metro" ponad sto razy.
W kwietniu 1992 r. przedstawienie trafiło na Broadway. Recenzje nie były przychylne. Józefowiczowi zarzucano, że zgubiła go pycha, że pojechał uczyć musicalu twórców gatunku. Występy na Brad-wayu nie były jednak klapą. "Metro" pojawiło się tam na deskach w sumie 38 razy (zawsze przy pełnej widowni) i otrzymało dwie nominacje do prestiżowej Tony Award. Po 10 latach, po ponad tysiącu przedstawień, "Metro" wciąż jest grane (także w Moskwie, z tamtejszą ekipą). Oczywiście, przez te lata zmieniała się obsada. - Siłą tego spektaklu jest to, by wykonawcy byli po prostu sobą. Dlatego znów odbyły się eliminacje i znów bohaterowie mają po dwadzieścia lat - opowiada Józefowicz. - W tej chwili w Polsce nikt już nie mówi, że musical jest nam obcy kulturowo - dodaje.

Grosik do grosika
Sukcesem okazało się przedstawienie "Do grającej szafy grosik wrzuć" - składanka największych przebojów lat 50. Brawurowo zaśpiewane utwory, w nowych aranżacjach, zaskakująco zainscenizowane, dziarsko wytańczone, odzyskały po latach popularność. Trafione w dziesiątkę były też następne części cyklu: "Grosik 2" (lata 60.), "Obok nas" (lata 70.) i "Przeżyj to sam" (lata 80.). Równie błyskotliwie zainscenizował Józefowicz piosenki Jacquesa Brela oraz Wojciecha Młynarskiego - w przedstawieniu "Niedziela na Głównym".
Choć "Piotruś Pan" - do libretta Jeremiego Przybory i muzyki Janusza Stokłosy - miał być spektaklem dla dzieci, obejrzało go chyba więcej dorosłych. Ze względu na rozmach przedstawienie nie zmieściło się na niewielkiej scenie Buffo, więc wystawiono je w Romie - teatrze musicalowym z prawdziwego zdarzenia, który zajął miejsce archaicznej i tandetnej operetki. "Piotrusia Pana" pokazano też na znacznie większej scenie - w katowickim Spodku. Dopiero tam publiczność wstrzymała oddech, widząc gigantyczną artystyczno-techniczną machinę, kojarzącą się z rockowymi spektaklami Pink Floyd czy U2. Gwiazda "Piotrusia Pana" Edyta Geppert wspomina morderczą pracę, jakiej wymagał ten spektakl: - Janusz zdaje się nie brać pod uwagę, że ktoś pracujący w teatrze może mieć rodzinę i jakieś obowiązki z tym związane. Wymaga absolutnej dyspozycyjności, nieomal nocowania w teatrze. Nawet próbę generalną skończył pięć minut przed premierą. Ale warto było to znosić, bo efekt jego pracy jest zachwycający.

Rosja czy Ameryka?
Praca nad musicalami to nie wszystko, co robi Józefowicz. Są jeszcze choreografie operowe, telewizyjne sylwestry w Jedynce, galowe koncerty Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, finał konkursu Miss Polonia i role filmowe. Józefowicz należy do tych nielicznych twórców, których lubią zarówno widzowie, jak i krytycy. Ci ostatni przyznali mu Nagrodę Wyspiańskiego, Dyplom Mistrzowski Kapituły imienia prof. Aleksandra Bardiniego, a w Rosji - Złotą Maskę, najważniejszą nagrodę kulturalną w tym kraju (za "Metro"). Na świętowanie sukcesów szkoda mu jednak czasu. Dyrektor Buffo uważa, że jeśli ktoś chce tylko odcinać kupony, to szybko zniknie z rynku.
Józefowicz, który ma dorosłą córkę i kilkuletniego syna, przyznaje, że nie umie odpoczywać. Teraz chce realizować nowe projekty sceniczne oraz film według "Piotrusia Pana". Pragnie też odświeżyć swoją scenę. - Formuła teatru polskiej piosenki wyczerpała się - ocenia. - Pożegnałem ją "Ukochanym krajem", czyli piosenkową historią PRL. Pora sięgnąć po inny, większy repertuar - tłumaczy. Na początek będzie to "Opera za trzy grosze" Brechta i Weilla, a potem większe projekty kabaretowo-musicalowe. Najbliższy - "Romeo i Julia" do muzyki Janusza Stokłosy i libretta Jurija Riaszancewa, autora rosyjskiego tekstu "Metra" - będzie realizowany w Moskwie. Dano mu tam teatr, o jakim w Warszawie może tylko marzyć.
Józefowicz udowodnił, że wbrew panującej modzie na obnoszenie się z klęskami i celebrowanie niemożności można w kraju na sztuce zarobić pieniądze i zdobyć sławę. Teraz może się okazać, że dalej ani rusz z powodu braku miejsca. Mają je Rosjanie, mają Amerykanie. On sam pracuje już po amerykańsku - z rozmachem i profesjonalnie. A Broadway i wielkie kino muzyczne czekają na swego odnowiciela... 


Galeria odkryĆ Józefowicza
  • Edyta Górniak
  • Katarzyna Groniec
  • Robert Janowski
  • Dariusz Kordek
  • Michał Milowicz

Najsłynniejsze polskie musicale
  • Julian Tuwim, Tadeusz Sygietyński: "Żołnierz królowej Madagaskaru" (1936)
  • Zdzisław Gozdawa, Wacław Stępień: "Wodewil warszawski" (1950)
  • Agnieszka Osiecka: "Niech no tylko zakwitną jabłonie" (1964)
  • Antoni Marianowicz, Ryszard Sielicki: "Dama od Maxima" (1967)
  • Marek Grechuta, Jan Kanty Pawluśkiewicz: "Szalona lokomotywa" (1977)
  • Ernest Bryll, Wojciech Trzciński: "Kolęda-nocka" (1980)
Więcej możesz przeczytać w 24/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.