2,5 miliarda złotych, czyli tyle, ile kosztuje dwadzieścia nowoczesnych myśliwców F-16, wydano na chybione projekty wojskowe
Czy kraj mający bardzo skromne tradycje w budowaniu nowoczesnych systemów broni może rozpoczynać realizację kosztownych projektów, nie wiedząc, kiedy ani czy w ogóle te projekty zostaną ukończone? Może - pod warunkiem że dzieje się to w Polsce, a zamawiającym jest polska armia. W latach 80. i 90. na projekty chybione już na starcie wydano prawie 2,5 mld zł. Za to można było kupić dwadzieścia nowoczesnych myśliwców F-16 albo wziąć w leasing pięćdziesiąt takich maszyn, czyli mniej więcej tyle, ile polskie lotnictwo potrzebuje. Bankrutują nawet projekty sensowne, tyle że rozpoczęte bez liczenia się z możliwościami budżetu i priorytetami armii: samobieżny zestaw przeciwlotniczy Loara (wydano na niego prawie 300 mln zł, a docelowo zamierzano wydać około 3 mld zł) i samobieżna armatohaubica Krab (wydano prawie pół miliarda złotych, zamierzano wydać 5 mld zł), która jest konstrukcją brytyjską na polskim podwoziu.
Chybione projekty zbrojeniowe nigdy nie zostałyby uruchomione, gdyby nie ambicje wojskowych, którzy przekonali MON, by tę broń zamówić, oraz gdyby nie naciski zbrojeniowego lobby, ściśle z wojskowymi współpracującego (emerytowani generałowie zasiadali często w radach nadzorczych tych firm). Nikt nie sprawdzał, czy tę broń można będzie sprzedać za granicę. Kiedy pojawiały się negatywne oceny takich zamierzeń (w raportach NIK nie zostawiono na nich suchej nitki), wojskowi nagle z nich rezygnowali. Tymczasem od ich kontynuowania zależał byt firm, które podjęły się produkcji. Firmy te naciskały na ministerstwa obrony i gospodarki, by znajdowały środki na kontynuowanie prac - i znajdowały, a w tym czasie wojskowi snuli już nowe plany.
Skorpion XXI wieku
"Samolotów tego typu nie ma jeszcze żadna armia świata, ale będą one stanowić podstawę wyposażenia sił lotniczych w XXI wieku" - orzekli na początku lat 90. polscy wojskowi namówieni przez Ryszarda Leję, dyrektora PZL Okęcie, i postanowili, że zbudują samolot pola walki Skorpion. Skorpion miał zwalczać czołgi, które - wedle wyobrażeń naszych wojskowych - nadal są najważniejszym rodzajem broni. Dlatego popyt na skorpiona oszacowano z rozmachem - polska armia miała otrzymać 200-250 takich samolotów. Rozpoczęcie prac wymagało drobnostki - zamówienia rządowego wartego 300 mln zł, a docelowo około 5 mld zł.
Firma PZL Okęcie twierdzi, że zainwestowała w projekt "Skorpiona" milion dolarów. Tym razem wojskowi znudzili się własnym pomysłem, zanim jeszcze powstały prototypy skorpiona. Świadectwem megalomanii sprzed kilku lat jest makieta samolotu stojąca w hangarze fabryki na Okęciu.
Irydą do katastrofy
Kilkanaście lat przed skorpionem rozpoczęto budowę szkolno-bojowego samolotu Iryda. Na początku lat 90. było jednak jasne, że finansowanie irydy to wyrzucanie pieniędzy w błoto, bowiem pierwsza poważna próba tego samolotu zakończyła się katastrofą - w 1987 r. iryda rozbiła się pod Radomiem. Pilot zginął, a komisja badająca przyczyny wypadku wykryła osiemnaście poważnych usterek. Irydę wielokrotnie krytykowano za wady konstrukcyjne, zbyt krótki zasięg i za długą drogę lądowania. Nie przeszkodziło to jednak w kontynuowaniu prac i wydawaniu kolejnych dziesiątek milionów złotych. W 1996 r. irydę znowu testowano i znowu się rozbiła (zginęło dwóch pilotów). Tuż po katastrofie MON zamówiło siedemnaście samolotów Iryda w mieleckim zakładzie lotniczym. Zamierzano obdarować nimi szkołę lotniczą w Dęblinie. Tyle że piloci tych samolotów nie chcieli i zapowiedzieli, że na pewno nie będą na nich latać. Od 1997 r. siedemnaście zamówionych przez MON iryd stoi w hangarze w Mielcu i czeka, by ktoś wywiózł je na złom (formalnie należą do armii, bo za nie zapłaciła). W tym czasie ich producent ogłosił upadłość. Na program "Iryda" wydano 1,3 mld zł.
Dopiero w styczniu 2002 r. minister obrony Jerzy Szmajdziński ogłosił publicznie, że MON uznało irydę za nieudany samolot i że nie da złotówki na dalsze prace. Miłośnicy irydy (głównie członkowie rady nadzorczej mieleckiej fabryki - w upadłości) nadal utrzymują, że samolot jest świetny i wystarczy tylko 24 mln zł, by się o tym przekonać.
Lufa loary
W 1995 r. powstało konsorcjum mające zbudować najnowocześniejszą broń przeciwlotniczą w Europie. Loara miała być montowana na zmodernizowanym podwoziu czołgu T-72 - w wersjach artyleryjskiej i rakietowej. Już początki nowego projektu zwiastowały klęskę. Powstał bowiem spór, kto ma produkować lufy do loary - Zakłady Mechaniczne Tarnów czy Huta Stalowa Wola. Ostatecznie rozstrzygnięto, że lufy będzie wytwarzać Huta Stalowa Wola, tyle że maszyny do tego stały w Zakładach Mechanicznych w Tarnowie.
W ubiegłym roku, po pięciu latach prac, udało się w końcu zaprezentować końcowe dzieło, a właściwe jego część, bo tylko dwa zestawy artyleryjskie. W obecności przedstawicieli rządu i generalicji artyleryjska wersja loary zdała wstępne testy. Zestaw rakietowy nadal nie jest jednak gotowy, bo w grudniu 2001 r. wojskowi stracili zainteresowanie loarą, zrywając umowę z Komitetem Badań Naukowych, który finansował prace badawcze i wdrożeniowe nad zestawem rakietowym. Z budżetu bez sensu wydano ponad 200 mln zł.
Przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej Paweł Janas uważa, że prace nad loarą będą trwały. - Program będą kontynuowały fabryki zbrojeniowe, które zaciągną w bankach kredyty, a później MON im to zrekompensuje w ramach zamówień. Teraz wojsko nie ma pieniędzy na dokończenie badań i wdrożenie tego systemu - mówi Janas. Podobnie mówiono, gdy podejmowano decyzje o dalszych pracach nad irydą. Gdyby prace kontynuowano, oznaczałoby to zadłużanie się firm, które - tak jak Mielec - mogą zbankrutować, gdy generałowie ostatecznie stracą zainteresowanie tym projektem. Gen. Edward Pietrzyk, dowódca Wojsk Lądowych, nie wpisał loary na listę tzw. strategicznych programów zbrojeniowych. Pytany przez "Wprost" o powody tej decyzji, stwierdził: - Loara nie znajduje się na liście moich priorytetów.
Huzarem w goryla
Polscy generałowie, wielcy miłośnicy broni pancernej, i w tej dziedzinie postanowili zaimponować kolegom z innych armii. Imponować miał czołg najnowszej generacji Goryl. Pierwsze projekty powstały pod koniec lat 80. W 1992 r. nasi generałowie byli pewni, że goryl będzie eksportowym hitem (na początek chciano wyprodukować "tylko" 500 sztuk).
- W prototyp zainwestowano prawie 150 mln zł i oczywiście wszystkie te pieniądze poszły w błoto, bo po jakimś czasie ktoś w miarę rozsądny stwierdził, że Polski nie stać na wyprodukowanie czołgu o parametrach technicznych, jakie mają jego zachodnie odpowiedniki - mówi Sławomir Kułakowski, prezes Izby na rzecz Obronności Kraju.
Prawie równocześnie z uruchomieniem projektu budowy goryla nasi generałowie postanowili stworzyć kawalerię powietrzną, głównie do zwalczania czołgów - oczywiście wyposażoną w rodzimy śmigłowiec bojowy, który należało dopiero stworzyć. Wojskowi okazali się wyjątkowo powściągliwi i zadowolili się modernizacją istniejącego już śmigłowca Sokół (do 2000 r. miało latać sto zmodernizowanych śmigłowców). Tym razem - wyjątkowo - to nie wojskowi znudzili się programem modernizacji śmigłowca i wyposażenia go w rakiety (program nazywał się "Huzar" i był realizowany od 1995 r.), lecz politycy. Ogłoszony w 1995 r. przetarg na rakietę przeciwpancerną do huzara (szturmowej wersji sokoła) dwa lata później wygrała izraelska firma Rafael, producent pocisku NTD. W 1998 r. rząd Jerzego Buzka przetarg unieważnił, co doprowadziło do międzynarodowego skandalu. W efekcie w błoto wyrzucono niemal 300 mln zł.
Wóz amunicyjny seicento
Równie groteskowo jak uzbrajanie huzara przebiega realizacja programu budowy samobieżnej armatohaubicy Krab. Najciekawsze jest to, że armatohaubica nie jest naszej armii pilnie potrzebna. Wojskowi, bardzo mocno naciskani przez Romualda Szeremietiewa, ówczesnego wiceministra obrony, mieli jednak akurat ochotę taką broń sobie zafundować, więc znalazło się 300 mln zł potrzebnych na stworzenie prototypu. Docelowo MON miałoby kupić 70-90 sztuk tej broni, tyle że oczywiście nie ma na to pieniędzy. Przy okazji nasi generałowie wymyślili, że armatohaubica potrzebuje systemu naprowadzania, czyli bezzałogowych samolotów wyposażonych w kosztowny sprzęt.
Najnowszą zabawką generałów, na szczęście niezbyt kosztowną, jest fiat seicento przerobiony na wóz amunicyjny.
Dobre, bo polskie Najbardziej udane projekty uzbrojenia w II RP |
---|
Samolot PZL-37 Łoś Ten ciężki bombowiec był jedynym nowoczesnym samolotem polskiego lotnictwa we wrześniu 1939 r. Był lepszy od niemieckiego He-111, osiągając większą prędkość i przenosząc więcej bomb. Przed wojną wyprodukowano około 100 bombowców. Podczas walk powietrznych łosie zestrzeliły 5 niemieckich samolotów. Lublin R-XIII D Dwumiejscowy samolot łącznikowo-obserwacyjny uzbrojony w karabin maszynowy Vickers. Lublin produkowano w pięciu wersjach, w tym przystosowanej do lądowania na wodzie. Przed wojną w jednostkach bojowych latało 49 samolotów tego typu. Lekki czołg 7 TP Czołg wsparcia piechoty był wzorowany na angielskim czołgu Vickers E. Dzięki rodzimym udoskonaleniom - silnik dieslowski większej mocy, wzmocnione podwozie, grubszy pancerz - był wyżej oceniany niż tego typu wozy używane w innych armiach. Produkowano go w niewielkich seriach od 1935 r. W 1937 r. wprowaszono ulepszony model - z jedną wieżą, uzbrojony w armatę kalibru 37 mm, sprzężoną z karabinem maszynowym. Karabin przeciwpancerny wz. 35 Rusznica przeciwpancerna mimo małego kalibru (7,92 mm) stanowiła skuteczną broń przeciwpancerną. Z odległości 100 m mogła zniszczyć każdy czołg, a z 300-400 m - lekki sprzęt pancerny. Pistolet Vis Pistolet samopowtarzalny Vis charakteryzował się niezawodnością działania i dużą celnością. Do uzbrojenia wojska polskiego wszedł w 1938 r. - jako broń osobista oficerów i podoficerów zawodowych. Do wybuchu II wojny światowej wyprodukowano ponad 18 tys. pistoletów tego typu. |
Więcej możesz przeczytać w 25/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.