Hasłem, które przyciągnęło do Hawany przywódców Trzeciego Świata, stało się wyzwanie globalizacji
Fidel Castro nie dał sobie odebrać palmy pierwszeństwa w atakowaniu obecnego ładu światowego innym przywódcom krajów biednego południa, którzy przybyli do Hawany, by wspólnie wypracować strategię nowego, "bardziej sprawiedliwego" porządku gospodarczego i politycznego. Było to największe zgromadzenie przywódców krajów rozwijających się od czasu powstania w 1964 r. grupy zwanej G-77, która skupia 133 kraje.
Sekretarz generalny ONZ Kofi Annan apelował, by głos biednych państw, reprezentujących 80 proc. mieszkańców Ziemi, był nie tylko donośny, ale i konstruktywny. Tymczasem osławiony przywódca kubańskiej rewolucji z furią zaatakował współczesny kapitalizm, porównując go do Holocaustu. Zażądał nowej Norymbergi dla winnych narzucania ekonomicznego reżimu, który - jego zdaniem - w ciągu trzech lat zabija więcej mężczyzn, kobiet i dzieci (wskutek głodu i możliwych do zapobieżenia lub wyleczenia chorób), niż zginęło w ciągu sześciu lat II wojny światowej. Według kubańskiego prezydenta, zdominowany przez bogatych system gospodarczy wpędza ubogą resztę świata w spiralę zadłużenia (w samej Afryce ponad 350 mld USD) i pozbawia ją szans rozwoju, zbijając ceny na surowce. Umierające z głodu dzieci w Etiopii. Epidemia AIDS, wyniszczająca najbardziej aktywną część ludności w Afryce. Brutalne, masowe łamanie praw człowieka w Chinach i wielu innych rządzonych autorytarnie krajach. Skorumpowane, parodiujące demokrację rządy w Peru czy Boliwii. Bieda i brak perspektyw dla ponad połowy mieszkańców Ziemi (900 mln ludzi cierpi głód). Doprawdy nie brakowało tematów przedstawicielom biednych krajów półkuli południowej, którzy próbowali w Hawanie, na spotkaniu nazwanym Szczytem Południa (Cumbre Sur), szukać recepty na to, jak wspólnie stawić czoło wyzwaniom globalizacji i internetowej rewolucji technologicznej, by dzięki temu zasypywać pogłębiającą się przepaść w tempie rozwoju gospodarczego i poziomie życia ludzi z wąskiej grupy krajów najbogatszych oraz mniej szczęśliwej reszty świata. Wiele z tych problemów zostało jednak utopionych w ostrym sosie antyzachodniej retoryki.
Matka sześcioletniego chłopca, Eliana Gonzalesa, wolała nie czekać na działania polityków. Zginęła, próbując pokonać przepaść między bogatymi a biednymi i razem z synem przedrzeć się przez morze dzielące rodzimą Kubę od Miami na Florydzie, gdzie mieszka już niemal 2 mln ludzi o kubańskich korzeniach. To prawie jedna piąta mieszkańców wyspy, którą rządzi od dziesięcioleci Fidel Castro, powtarzając z uporem: Socialismo o muerte (socjalizm albo śmierć).
- Elian nie może przybyć na szczyt. Jest za młody - ironizował kubański minister spraw zagranicznych Felipe Perez Roque na konferencji prasowej otwierającej szczyt, który obserwowało 500 dziennikarzy z 80 krajów. Większość z nich w każdej chwili była gotowa zapomnieć o konferencji, by na własne oczy zobaczyć powrót chłopca na Kubę.
Na czas szczytu jak nożem uciął ustały demonstracje w sprawie powrotu Eliana, organizowane na specjalnym hawańskim antyimperialistycznym "protestodromie", bombastycznej stalowo-betonowej konstrukcji, świeżo wzniesionej (ciągle jeszcze krzątają się przy niej robotnicy) na nadmorskim bulwarze, tuż pod nosem siedziby Sekcji Interesów Amerykańskich na Kubie. Oba kraje nie mają normalnych stosunków dyplomatycznych, a gospodarka kubańska jest obłożona sankcjami USA. Sam Castro kilka dni przed rozpoczęciem konferencji krzyczał tu wraz z demonstrantami tradycyjne Cuba si, Yankees no. Jednak odyseja Eliana, poruszająca telewidzów całego świata, i tak przyćmiła obrady Szczytu Południa, podczas których wzywano do zlikwidowania pętli wielomiliardowych długów, dławiącej gospodarki krajów rozwijających się i uniemożliwiającej im podniesienie poziomu życia ludności. Niektóre kraje - jak stwierdził Olusegun Obasanjo, prezydent Nigerii, przewodniczącej obecnie grupie G-77 - wydają dwa razy więcej na obsługę długu niż na potrzeby socjalne. Castro, zawzięcie gestykulując, grzmiał z trybuny przeciwko imperialistycznemu wyzyskowi. Kubański prezydent, zamiast nieśmiertelnego zielonego uniformu el Comandante en Jefe, miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i krawat. Mówił z pasją i długo, choć kilka razy krócej niż wynosi jego wyśrubowana, sześciogodzinna średnia. Kończąc, zastąpił sztandarowe hasło kubańskiej rewolucji innym: "Jedność i współpraca albo śmierć". Przeszło czterdziestu prezydentów i premierów, nie licząc setek przedstawicieli niższego szczebla, nagrodziło te słowa gromkimi brawami. Sekretarz generalny ONZ Kofi Annan podszedł z szerokim uśmiechem, by pogratulować Fidelowi uściskiem dłoni.
Cały ten kolorowy, wielokulturowy tłum polityków, dyplomatów i ekspertów przyciągnęło do Hawany hasło "globalizacja", które elektryzuje świat co najmniej od ubiegłorocznego zgromadzenia Światowej Organizacji Handlu w Seattle, wywołując ostre protesty jednych i rozbudzając nadzieje innych. Bogaci rozprawiają o wyzwaniach globalizacji co roku w zimowej scenerii eleganckiego szwajcarskiego kurortu Davos. Rozmowy toczą się tam w "roboczej" atmosferze, tworzonej przez wielki międzynarodowy biznes korporacyjny i najnowsze nowinki technologiczne. Przedstawiciele biednych krajów zjechali do rozpalonej słońcem, zniszczonej Hawany na szczyt zorganizowany z wielką pompą i w starym stylu - z hymnami i chodnikami dla przylatujących przywódców oraz pompatycznymi przemówieniami.
Po raz pierwszy od czasu powstania grupy G-77 udało się zorganizować spotkanie na tak wysokim szczeblu. Łatwiej było jednak o zgodne wypowiedzi dotyczące konieczności powrotu Eliana na Kubę niż wypracowanie wspólnej, spójnej strategii działania w odpowiedzi na wyzwania globalizacji. Nic dziwnego - obok delegacji sułtanatu Brunei, gdzie dochód na mieszkańca wynosi prawie 15 tys. USD, w szczycie uczestniczyli reprezentanci nie mogących związać końca z końcem Korei Północnej, Mozambiku czy Mali. Pogłębia się nie tylko przepaść między Północą a Południem, ale i na samej półkuli południowej, a co najważniejsze - w poszczególnych krajach. To bodaj największa groźba destabilizacji, także tych państw, które weszły na szybką ścieżkę rozwoju, jak choćby Brazylia w Ameryce Łacińskiej.
Prezydent Nigerii, który przejął władzę po 15 latach wojskowej dyktatury, uznał, że biedne kraje powinny najpierw krytycznie ocenić własne grzechy i błędy, a dopiero później obwiniać za swą niedolę państwa rozwinięte. Wezwał innych liderów, w tym przywódcę puczu w Pakistanie, gen. Perveza Musharrafa, do demokratyzacji, gdyż ułatwia ona redukcję długów i dostęp do zagranicznych inwestycji. Joaquin Chissano, prezydent zniszczonego przez cyklon Mozambiku, wypowiadał się z wdzięcznością o pomocy udzielonej przez rozwinięty świat i apelował o jej kontynuowanie w okresie odbudowy. Kofi Annan, najważniejszy gość konferencji, w grzeczny, dyplomatyczny sposób, ale stanowczo, dał do zrozumienia, że choć obecny system międzynarodowy wymaga zmian, najważniejsze dla powodzenia krajów i narodów są ich własne działania. Przemawiając do studentów hawańskiego uniwersytetu w obecności Castro, Annan mówił, że kraje, które chcą osiągnąć sukces, muszą wprowadzić podstawowe zasady demokratycznego państwa: rządy prawa oparte na niezależnym sądownictwie, przejrzystą i odpowiedzialną przed obywatelami administrację publiczną, oraz zapewnić udział wszystkich obywateli w podejmowaniu decyzji, które mają skutki dla ich życia. W przeciwnym razie - jak stwierdził Annan - "naród nie będzie zdolny do konkurowania w globalnej gospodarce". "Kraj, który nie chce się otworzyć i demokratyzować, pozbawi swoich obywateli szansy pełnej współpracy ze światem" - powiedział, wyrażając nadzieję, że w nowy wiek młodzi Kubańczycy wejdą połączeni z resztą świata - przez handel, podróże i Internet.
Władze kubańskie twierdzą jednak, że największą przeszkodą w skorzystaniu przez Kubę z dobrodziejstw światowego rozwoju gospodarczego jest amerykańskie embargo i brak możliwości zaciągania kredytów w sterowanych przez Waszyngton międzynarodowych instytucjach finansowych. Tymczasem jedna z nich, Bank Światowy, stwierdza w ostatnim raporcie, że globalna gospodarka światowa rozwinie się w tym roku przeciętnie o ponad 4,5 proc., a w przyszłym o prawie 5 proc. Wzrost gospodarczy będzie jednak najszybszy w krajach o bardziej otwartych i zróżnicowanych gospodarkach (których powodzenie nie zależy na przykład wyłącznie od eksportu ropy). Jednocześnie jednak 41 najbiedniejszych krajów ma nikłe szanse na odnotowanie jakiegokolwiek wzrostu.
W związku z tym ONZ-owska agencja rozwoju (UNDP) krytykuje kraje bogate za zmniejszanie pomocy dla najsłabszych państw, chociaż bieda w nich rośnie, a nie maleje. Wzywa też do otwarcia rynków na produkty rolne (trudno o inne) z krajów biednych. Pomocodawcy argumentują, że nie mogą wysyłać pomocy tam, gdzie staje się ona łatwym łupem dla skorumpowanych i pozbawionych skrupułów rządów, które używają jej do represjonowania własnego społeczeństwa i prowadzenia wojen z sąsiadami - jak Etiopia z Erytreą. Fidel Castro porównał tak urządzony świat do statku. Są na nim luksusowe kabiny dla mniejszości z telefonami komórkowymi, Internetem oraz dostatkiem żywności i leków, a równocześnie większość podróżuje w warunkach, w jakich transportowano niewolników z Afryki do obu Ameryk. Ten świat, zdaniem 73-letniego rewolucjonisty, zmierza ku katastrofie, w której "wszyscy utoniemy".
Na razie comandante próbuje uszczknąć, ile się da z narzuconej globalizacji, której nie lubi. Na ulicach hawańskiej starówki ma ona twarz zachodnich turystów z portfelami pełnymi dolarów, sączących w towarzystwie miejscowych prostytutek hemingwayowskie daiquiri i mochito. "Ech, spróbowałoby się tego zgniłego kapitalizmu" - wzdycha taksówkarz Francisco, odwożąc mnie z kongresowego centrum.
Sekretarz generalny ONZ Kofi Annan apelował, by głos biednych państw, reprezentujących 80 proc. mieszkańców Ziemi, był nie tylko donośny, ale i konstruktywny. Tymczasem osławiony przywódca kubańskiej rewolucji z furią zaatakował współczesny kapitalizm, porównując go do Holocaustu. Zażądał nowej Norymbergi dla winnych narzucania ekonomicznego reżimu, który - jego zdaniem - w ciągu trzech lat zabija więcej mężczyzn, kobiet i dzieci (wskutek głodu i możliwych do zapobieżenia lub wyleczenia chorób), niż zginęło w ciągu sześciu lat II wojny światowej. Według kubańskiego prezydenta, zdominowany przez bogatych system gospodarczy wpędza ubogą resztę świata w spiralę zadłużenia (w samej Afryce ponad 350 mld USD) i pozbawia ją szans rozwoju, zbijając ceny na surowce. Umierające z głodu dzieci w Etiopii. Epidemia AIDS, wyniszczająca najbardziej aktywną część ludności w Afryce. Brutalne, masowe łamanie praw człowieka w Chinach i wielu innych rządzonych autorytarnie krajach. Skorumpowane, parodiujące demokrację rządy w Peru czy Boliwii. Bieda i brak perspektyw dla ponad połowy mieszkańców Ziemi (900 mln ludzi cierpi głód). Doprawdy nie brakowało tematów przedstawicielom biednych krajów półkuli południowej, którzy próbowali w Hawanie, na spotkaniu nazwanym Szczytem Południa (Cumbre Sur), szukać recepty na to, jak wspólnie stawić czoło wyzwaniom globalizacji i internetowej rewolucji technologicznej, by dzięki temu zasypywać pogłębiającą się przepaść w tempie rozwoju gospodarczego i poziomie życia ludzi z wąskiej grupy krajów najbogatszych oraz mniej szczęśliwej reszty świata. Wiele z tych problemów zostało jednak utopionych w ostrym sosie antyzachodniej retoryki.
Matka sześcioletniego chłopca, Eliana Gonzalesa, wolała nie czekać na działania polityków. Zginęła, próbując pokonać przepaść między bogatymi a biednymi i razem z synem przedrzeć się przez morze dzielące rodzimą Kubę od Miami na Florydzie, gdzie mieszka już niemal 2 mln ludzi o kubańskich korzeniach. To prawie jedna piąta mieszkańców wyspy, którą rządzi od dziesięcioleci Fidel Castro, powtarzając z uporem: Socialismo o muerte (socjalizm albo śmierć).
- Elian nie może przybyć na szczyt. Jest za młody - ironizował kubański minister spraw zagranicznych Felipe Perez Roque na konferencji prasowej otwierającej szczyt, który obserwowało 500 dziennikarzy z 80 krajów. Większość z nich w każdej chwili była gotowa zapomnieć o konferencji, by na własne oczy zobaczyć powrót chłopca na Kubę.
Na czas szczytu jak nożem uciął ustały demonstracje w sprawie powrotu Eliana, organizowane na specjalnym hawańskim antyimperialistycznym "protestodromie", bombastycznej stalowo-betonowej konstrukcji, świeżo wzniesionej (ciągle jeszcze krzątają się przy niej robotnicy) na nadmorskim bulwarze, tuż pod nosem siedziby Sekcji Interesów Amerykańskich na Kubie. Oba kraje nie mają normalnych stosunków dyplomatycznych, a gospodarka kubańska jest obłożona sankcjami USA. Sam Castro kilka dni przed rozpoczęciem konferencji krzyczał tu wraz z demonstrantami tradycyjne Cuba si, Yankees no. Jednak odyseja Eliana, poruszająca telewidzów całego świata, i tak przyćmiła obrady Szczytu Południa, podczas których wzywano do zlikwidowania pętli wielomiliardowych długów, dławiącej gospodarki krajów rozwijających się i uniemożliwiającej im podniesienie poziomu życia ludności. Niektóre kraje - jak stwierdził Olusegun Obasanjo, prezydent Nigerii, przewodniczącej obecnie grupie G-77 - wydają dwa razy więcej na obsługę długu niż na potrzeby socjalne. Castro, zawzięcie gestykulując, grzmiał z trybuny przeciwko imperialistycznemu wyzyskowi. Kubański prezydent, zamiast nieśmiertelnego zielonego uniformu el Comandante en Jefe, miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i krawat. Mówił z pasją i długo, choć kilka razy krócej niż wynosi jego wyśrubowana, sześciogodzinna średnia. Kończąc, zastąpił sztandarowe hasło kubańskiej rewolucji innym: "Jedność i współpraca albo śmierć". Przeszło czterdziestu prezydentów i premierów, nie licząc setek przedstawicieli niższego szczebla, nagrodziło te słowa gromkimi brawami. Sekretarz generalny ONZ Kofi Annan podszedł z szerokim uśmiechem, by pogratulować Fidelowi uściskiem dłoni.
Cały ten kolorowy, wielokulturowy tłum polityków, dyplomatów i ekspertów przyciągnęło do Hawany hasło "globalizacja", które elektryzuje świat co najmniej od ubiegłorocznego zgromadzenia Światowej Organizacji Handlu w Seattle, wywołując ostre protesty jednych i rozbudzając nadzieje innych. Bogaci rozprawiają o wyzwaniach globalizacji co roku w zimowej scenerii eleganckiego szwajcarskiego kurortu Davos. Rozmowy toczą się tam w "roboczej" atmosferze, tworzonej przez wielki międzynarodowy biznes korporacyjny i najnowsze nowinki technologiczne. Przedstawiciele biednych krajów zjechali do rozpalonej słońcem, zniszczonej Hawany na szczyt zorganizowany z wielką pompą i w starym stylu - z hymnami i chodnikami dla przylatujących przywódców oraz pompatycznymi przemówieniami.
Po raz pierwszy od czasu powstania grupy G-77 udało się zorganizować spotkanie na tak wysokim szczeblu. Łatwiej było jednak o zgodne wypowiedzi dotyczące konieczności powrotu Eliana na Kubę niż wypracowanie wspólnej, spójnej strategii działania w odpowiedzi na wyzwania globalizacji. Nic dziwnego - obok delegacji sułtanatu Brunei, gdzie dochód na mieszkańca wynosi prawie 15 tys. USD, w szczycie uczestniczyli reprezentanci nie mogących związać końca z końcem Korei Północnej, Mozambiku czy Mali. Pogłębia się nie tylko przepaść między Północą a Południem, ale i na samej półkuli południowej, a co najważniejsze - w poszczególnych krajach. To bodaj największa groźba destabilizacji, także tych państw, które weszły na szybką ścieżkę rozwoju, jak choćby Brazylia w Ameryce Łacińskiej.
Prezydent Nigerii, który przejął władzę po 15 latach wojskowej dyktatury, uznał, że biedne kraje powinny najpierw krytycznie ocenić własne grzechy i błędy, a dopiero później obwiniać za swą niedolę państwa rozwinięte. Wezwał innych liderów, w tym przywódcę puczu w Pakistanie, gen. Perveza Musharrafa, do demokratyzacji, gdyż ułatwia ona redukcję długów i dostęp do zagranicznych inwestycji. Joaquin Chissano, prezydent zniszczonego przez cyklon Mozambiku, wypowiadał się z wdzięcznością o pomocy udzielonej przez rozwinięty świat i apelował o jej kontynuowanie w okresie odbudowy. Kofi Annan, najważniejszy gość konferencji, w grzeczny, dyplomatyczny sposób, ale stanowczo, dał do zrozumienia, że choć obecny system międzynarodowy wymaga zmian, najważniejsze dla powodzenia krajów i narodów są ich własne działania. Przemawiając do studentów hawańskiego uniwersytetu w obecności Castro, Annan mówił, że kraje, które chcą osiągnąć sukces, muszą wprowadzić podstawowe zasady demokratycznego państwa: rządy prawa oparte na niezależnym sądownictwie, przejrzystą i odpowiedzialną przed obywatelami administrację publiczną, oraz zapewnić udział wszystkich obywateli w podejmowaniu decyzji, które mają skutki dla ich życia. W przeciwnym razie - jak stwierdził Annan - "naród nie będzie zdolny do konkurowania w globalnej gospodarce". "Kraj, który nie chce się otworzyć i demokratyzować, pozbawi swoich obywateli szansy pełnej współpracy ze światem" - powiedział, wyrażając nadzieję, że w nowy wiek młodzi Kubańczycy wejdą połączeni z resztą świata - przez handel, podróże i Internet.
Władze kubańskie twierdzą jednak, że największą przeszkodą w skorzystaniu przez Kubę z dobrodziejstw światowego rozwoju gospodarczego jest amerykańskie embargo i brak możliwości zaciągania kredytów w sterowanych przez Waszyngton międzynarodowych instytucjach finansowych. Tymczasem jedna z nich, Bank Światowy, stwierdza w ostatnim raporcie, że globalna gospodarka światowa rozwinie się w tym roku przeciętnie o ponad 4,5 proc., a w przyszłym o prawie 5 proc. Wzrost gospodarczy będzie jednak najszybszy w krajach o bardziej otwartych i zróżnicowanych gospodarkach (których powodzenie nie zależy na przykład wyłącznie od eksportu ropy). Jednocześnie jednak 41 najbiedniejszych krajów ma nikłe szanse na odnotowanie jakiegokolwiek wzrostu.
W związku z tym ONZ-owska agencja rozwoju (UNDP) krytykuje kraje bogate za zmniejszanie pomocy dla najsłabszych państw, chociaż bieda w nich rośnie, a nie maleje. Wzywa też do otwarcia rynków na produkty rolne (trudno o inne) z krajów biednych. Pomocodawcy argumentują, że nie mogą wysyłać pomocy tam, gdzie staje się ona łatwym łupem dla skorumpowanych i pozbawionych skrupułów rządów, które używają jej do represjonowania własnego społeczeństwa i prowadzenia wojen z sąsiadami - jak Etiopia z Erytreą. Fidel Castro porównał tak urządzony świat do statku. Są na nim luksusowe kabiny dla mniejszości z telefonami komórkowymi, Internetem oraz dostatkiem żywności i leków, a równocześnie większość podróżuje w warunkach, w jakich transportowano niewolników z Afryki do obu Ameryk. Ten świat, zdaniem 73-letniego rewolucjonisty, zmierza ku katastrofie, w której "wszyscy utoniemy".
Na razie comandante próbuje uszczknąć, ile się da z narzuconej globalizacji, której nie lubi. Na ulicach hawańskiej starówki ma ona twarz zachodnich turystów z portfelami pełnymi dolarów, sączących w towarzystwie miejscowych prostytutek hemingwayowskie daiquiri i mochito. "Ech, spróbowałoby się tego zgniłego kapitalizmu" - wzdycha taksówkarz Francisco, odwożąc mnie z kongresowego centrum.
Więcej możesz przeczytać w 17/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.