Jest tajemnicą poliszynela, że Le Pen i jego Front Narodowy to polityczne dziecko socjalistycznego prezydenta Mitterranda
Mawia się, że polityka jest nudna i niemoralna. A jednak polityka może być także źródłem zdrowej uciechy i moralnej satysfakcji. Druzgocące zwycięstwo umiarkowanej prawicy w wyborach prezydenckich i parlamentarnych we Francji jest tego najświeższym przykładem. Jest nim zaś dlatego, że prawica wygrała, używając dwóch rodzajów broni stworzonych przez lewicę specjalnie po to, by prawica przegrała, a najlepiej - żeby przegrywała już zawsze. Jak więc się tu nie śmiać i nie poddawać wrażeniu, że polityka potrafi narzucać rozwiązania sprawiedliwe?
Przez długie lata dość popularne było mniemanie, że francuska prawica należy do najgłupszych na świecie. Przebieg ostatnich wyborów wskazuje, że zaszła w tej dziedzinie znaczna poprawa. Prawica wygrała, posługując się skrajną prawicą Le Pena, a równocześnie niszcząc ją i ograniczając jej wpływy. Dotychczas nie potrafiła wykorzystać jej istnienia i zawsze przez nią przegrywała. Jest tajemnicą poliszynela, że Le Pen i jego Front Narodowy to polityczne dziecko socjalistycznego - i niezwykle makiawelicznego - prezydenta Mitterranda. Oczywiście, nie podzielał on wielu poglądów Le Pena, ale rozwój politycznych wpływów skrajnej prawicy był mu na rękę. Mitterrand igrał z ogniem, lecz uważał po cichu - słusznie zresztą - że to się opłaca socjalistom. Front Narodowy miał dzielić klasyczną prawicę i odbierać jej głosy, ułatwiając w ten sposób zwycięstwa wyborcze lewicy - i robił to.
Rzecz jasna, lewica nie wspierała bezpośrednio Le Pena, ale prowadziła politykę, która nasilała u części społeczeństwa poczucie zagrożenia, zwłaszcza ze strony "obcych". Korzystali na tym populiści i neofaszyści z FN. Od czasu objęcia władzy przez generała de Gaulle’a w 1958 r. do wybrania Mitterranda na prezydenta w 1981 r. prawicowym nacjonalistom udało się zdobyć więcej niż 1 proc. głosów w wyborach tylko dwa razy: w 1958 r. (2,6 proc.) i w 1965 r. (5,2 proc.). W wyborach z 1981 r., które wygrała lewica, dostali zaledwie 0,3 proc. głosów. I oto nagle pięć lat później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, polepszają wynik trzydziestotrzykrotnie, zdobywając 9,9 proc. Po dwóch latach utrzymują się na tym samym poziomie w wyborach parlamentarnych, a w wyborach prezydenckich Le Pen gromadzi 14,4 proc. głosów! Potem już nigdy wyniki FN i Le Pena nie zeszły poniżej 12,5 proc. Stało się to dopiero teraz. W głosowaniu z 16 czerwca wynik FN nieznacznie przekroczył 11 proc. Po pierwszej turze jego kandydaci utrzymali się tylko w 37 okręgach wyborczych, podczas gdy w 1993 r. w 100, a w 1997 r. w 132. W 1997 r. w drugiej turze odnotowano 76 potyczek trójstronnych między kandydatami FN, lewicy i umiarkowanej prawicy. Systematycznie wygrywała w nich lewica, dzięki podziałowi głosów elektoratu prawicowego. Maszynka wyborcza śp. Mitterranda działała pełną parą. Umiarkowana prawica w tym sensie była politycznie "głupia", że konsekwentnie nie godziła się na układy i sojusze z narodowcami Le Pena, nie chcąc zdobyć władzy za każdą cenę. Nie zdobyła jej zatem. Dzięki FN przez pięć lat władzę sprawowała lewica.
Polityka nierychliwa, ale sprawiedliwa. Poczucie zagrożenia urosło we Francji trochę ponad miarę i lewica straciła nad nim kontrolę. Tym razem to prezydent Chirac zaczął to wykorzystywać politycznie - w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2002 r. lewica padła od własnej broni i już nie zdołała się podnieść: socjalistyczny premier Lionel Jospin został wyeliminowany przez polityczny twór Mitterranda - Jean-Marie Le Pena. Co najzabawniejsze, w wyborach parlamentarnych cios lewicy zadała druga broń przygotowana na zgubę prawicy. W ubiegłym roku socjaliści, komuniści i zieloni przegłosowali ustawę zmieniającą kolejność wyborów. W zasadzie najpierw powinny się odbyć wybory parlamentarne, a potem prezydenckie. Lewica obawiała się jednak, że z parlamentarnymi może mieć kłopoty, a wtedy "siłą rozpędu" prezydentem może zostać Chirac. Była natomiast pewna, że jeśli zacznie się od prezydenckich, to wygra je Jospin i lewica "siłą rozpędu" opanuje również parlament. Prawica rozumiała zagrożenie, więc energicznie sprzeciwiała się zmianom. Cóż jednak mogła zrobić, skoro nie miała większości parlamentarnej? Lewica dopasowała zatem przepisy do swojego planu.
Potem było bardzo śmiesznie. Co się stało z Jospinem w wyborach prezydenckich, wszyscy wiemy. Przed drugą turą lewica musiała błagać własnych wyborców, by głosowali na Chiraca, żeby zablokować Le Pena. Chirac dostał więc 82 proc. głosów, prawie jak Breżniew w ZSRR. Z kolei w wyborach parlamentarnych prawica "siłą rozpędu" zdobyła prawie 400 spośród 577 mandatów poselskich. I jak tu nie kochać polityki? Jakże nie uważać jej za oazę sprawiedliwości i poczucia humoru?
Piotr Moszyński
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu. Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Przez długie lata dość popularne było mniemanie, że francuska prawica należy do najgłupszych na świecie. Przebieg ostatnich wyborów wskazuje, że zaszła w tej dziedzinie znaczna poprawa. Prawica wygrała, posługując się skrajną prawicą Le Pena, a równocześnie niszcząc ją i ograniczając jej wpływy. Dotychczas nie potrafiła wykorzystać jej istnienia i zawsze przez nią przegrywała. Jest tajemnicą poliszynela, że Le Pen i jego Front Narodowy to polityczne dziecko socjalistycznego - i niezwykle makiawelicznego - prezydenta Mitterranda. Oczywiście, nie podzielał on wielu poglądów Le Pena, ale rozwój politycznych wpływów skrajnej prawicy był mu na rękę. Mitterrand igrał z ogniem, lecz uważał po cichu - słusznie zresztą - że to się opłaca socjalistom. Front Narodowy miał dzielić klasyczną prawicę i odbierać jej głosy, ułatwiając w ten sposób zwycięstwa wyborcze lewicy - i robił to.
Rzecz jasna, lewica nie wspierała bezpośrednio Le Pena, ale prowadziła politykę, która nasilała u części społeczeństwa poczucie zagrożenia, zwłaszcza ze strony "obcych". Korzystali na tym populiści i neofaszyści z FN. Od czasu objęcia władzy przez generała de Gaulle’a w 1958 r. do wybrania Mitterranda na prezydenta w 1981 r. prawicowym nacjonalistom udało się zdobyć więcej niż 1 proc. głosów w wyborach tylko dwa razy: w 1958 r. (2,6 proc.) i w 1965 r. (5,2 proc.). W wyborach z 1981 r., które wygrała lewica, dostali zaledwie 0,3 proc. głosów. I oto nagle pięć lat później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, polepszają wynik trzydziestotrzykrotnie, zdobywając 9,9 proc. Po dwóch latach utrzymują się na tym samym poziomie w wyborach parlamentarnych, a w wyborach prezydenckich Le Pen gromadzi 14,4 proc. głosów! Potem już nigdy wyniki FN i Le Pena nie zeszły poniżej 12,5 proc. Stało się to dopiero teraz. W głosowaniu z 16 czerwca wynik FN nieznacznie przekroczył 11 proc. Po pierwszej turze jego kandydaci utrzymali się tylko w 37 okręgach wyborczych, podczas gdy w 1993 r. w 100, a w 1997 r. w 132. W 1997 r. w drugiej turze odnotowano 76 potyczek trójstronnych między kandydatami FN, lewicy i umiarkowanej prawicy. Systematycznie wygrywała w nich lewica, dzięki podziałowi głosów elektoratu prawicowego. Maszynka wyborcza śp. Mitterranda działała pełną parą. Umiarkowana prawica w tym sensie była politycznie "głupia", że konsekwentnie nie godziła się na układy i sojusze z narodowcami Le Pena, nie chcąc zdobyć władzy za każdą cenę. Nie zdobyła jej zatem. Dzięki FN przez pięć lat władzę sprawowała lewica.
Polityka nierychliwa, ale sprawiedliwa. Poczucie zagrożenia urosło we Francji trochę ponad miarę i lewica straciła nad nim kontrolę. Tym razem to prezydent Chirac zaczął to wykorzystywać politycznie - w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2002 r. lewica padła od własnej broni i już nie zdołała się podnieść: socjalistyczny premier Lionel Jospin został wyeliminowany przez polityczny twór Mitterranda - Jean-Marie Le Pena. Co najzabawniejsze, w wyborach parlamentarnych cios lewicy zadała druga broń przygotowana na zgubę prawicy. W ubiegłym roku socjaliści, komuniści i zieloni przegłosowali ustawę zmieniającą kolejność wyborów. W zasadzie najpierw powinny się odbyć wybory parlamentarne, a potem prezydenckie. Lewica obawiała się jednak, że z parlamentarnymi może mieć kłopoty, a wtedy "siłą rozpędu" prezydentem może zostać Chirac. Była natomiast pewna, że jeśli zacznie się od prezydenckich, to wygra je Jospin i lewica "siłą rozpędu" opanuje również parlament. Prawica rozumiała zagrożenie, więc energicznie sprzeciwiała się zmianom. Cóż jednak mogła zrobić, skoro nie miała większości parlamentarnej? Lewica dopasowała zatem przepisy do swojego planu.
Potem było bardzo śmiesznie. Co się stało z Jospinem w wyborach prezydenckich, wszyscy wiemy. Przed drugą turą lewica musiała błagać własnych wyborców, by głosowali na Chiraca, żeby zablokować Le Pena. Chirac dostał więc 82 proc. głosów, prawie jak Breżniew w ZSRR. Z kolei w wyborach parlamentarnych prawica "siłą rozpędu" zdobyła prawie 400 spośród 577 mandatów poselskich. I jak tu nie kochać polityki? Jakże nie uważać jej za oazę sprawiedliwości i poczucia humoru?
Piotr Moszyński
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu. Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Więcej możesz przeczytać w 26/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.