W kraju o dużej mobilności dochodowej nie jest ważne, gdzie kto plasuje się w hierarchii dochodów, jeśli szybko może się piąć w górę po tej drabinie
Koniec komunizmu oznaczał - obok zmian o zasadniczym znaczeniu - także koniec siermiężności, szarości i najniższych z możliwych standardów. Z zapomnienia zaczęły powracać nieznane, a raczej znane jedynie z opowiadań rodziców czy dziadków, nazwy i znaczenia.
Polaka wychowanego w przekonaniu, że istnieją na przykład tylko trzy gatunki herbaty - Ulung, Junan i Madras - pojawienie się sklepów o nazwie Herbaty Świata wprowadzało w krąg nieznanych wrażeń smakowych i korygowało wiedzę wyniesioną z półwiecza siermiężności. Okazywało się bowiem, że na szerokim świecie są dziesiątki herbat, oryginalnych i mieszanek, ale także ujawniało, że prawdziwa herbata Yunnan czy Ulung tak się ma do sieczki sprzedawanej w realsocu jak prawdziwa demokracja do demokracji socjalistycznej. W ślad za herbatami świata pojawiły się kawy świata, sery świata itd. Powróciła era różnorodności.
Rozważania dotyczące smaków prowadzone są jednak zwykle na dalszych stronach tygodnika; wracajmy więc do naszych baranów, jak mawiał mistrz Patelin (najwyraźniej mam dzisiaj trudności z oderwaniem się od kulinariów!). Moje barany są niewątpliwie innej, bo polityczno-ekonomicznej natury. Dlatego jawi mi się sklep, najlepiej internetowy, o nazwie Slogany Świata. W sklepie tym można byłoby znaleźć najbardziej wyświechtane slogany, jakimi posługują się politycy, dziennikarze, uczeni (no, nie przesadzajmy: pracownicy naukowi). Prowadzony też byłby tam ranking, nazwijmy to "intensywności wyświechtania sloganu", czyli częstotliwości pojawiania się w wypowiedziach. Albo ranking "głębi niestosowności sloganu", biorąc pod uwagę kontekst, w jakim slogan ów został użyty.
Nierówność powiększona
Na zachętę jestem gotów zgłosić kandydatury do obu rankingów. Prawdopodobnie żaden slogan nie osiągnął takiej intensywności wyświechtania jak ten o "powiększaniu się nierówności". Czasami jest to tylko slogan, który w celowym działaniu polityka ma wzbudzić zawiść jego potencjalnej klienteli wyborczej do innych grup. Bo nawet jeśli sytuacja jego klienteli poprawiła się, slogan o rosnących nierównościach sugeruje, że komuś powiodło się jeszcze lepiej - kto wie, może nawet niezasłużenie. Polityk krytykujący nierówności zapowiada tym samym, że będzie chciał coś zrobić, by zmienić tę sytuację. Na zawiści można wysoko zajść w polityce (chociaż na krótko, ale to już na inne rozważania).
Nie daj Boże, aby nierówności rzeczywiście się powiększyły w sposób dający się policzyć. Jeśli na przykład zwiększył się dystans w dochodach między 20 proc. najmniej zarabiających i 20 proc. najwięcej zarabiających, naukowcy - przede wszystkim socjologowie - mają używanie. Dla nich bowiem to, że jedni mają więcej niż drudzy, jest naganny sam w sobie (z socjologa często wyłazi egalitarny socjalista!), a fakt, że proporcje między dochodami jednych i drugich zwiększyły się jeszcze, jest wręcz oburzający.
Tymczasem istnieje wiele sytuacji, w których wzrost różnic dochodów nawet z punktu widzenia najmniej zarabiających nie ma negatywnego znaczenia, a nawet może mieć znaczenie pozytywne (zachęty do większego wysiłku). Wymienię dwa takie wypadki. Po pierwsze - i prostsze - krajom wychodzącym z socjalistycznej urawniłowki potrzebne były silniejsze bodźce niż krajom o ustabilizowanej gospodarce rynkowej, aby wyrwać pracowników z letargicznej akceptacji zasady "czy się stoi, czy się leży...". Duże (i w jakimś okresie rosnące) różnice dochodów odgrywają taką rolę terapeutyczną.
Nierówność, czyli klucz do sukcesu
To są jedenak sprawy proste i oczywiste. O wiele ważniejsze jest coś innego, a mianowicie może być tak, że kwestie nierówności - mniejszych czy większych - są w ogóle drugorzędne czy wręcz nieistotne. O wiele ważniejsza jest mobilność dochodowa, zdolność przemieszczania się w górę w hierarchii dochodów. I tutaj, jak w wielu innych sprawach, wychodzi na jaw ogromna przewaga Ameryki nad Europą. W badaniach płatników PIT, przeprowadzonych na polecenie Kongresu USA w latach 1979 i 1988, sprawdzano między innymi, co się stało w 1988 r. z podatnikami, którzy w pierwszym badaniu znaleźli się w grupie 20 proc. osób o najniższych dochodach. Wyniki były zaskakujące (dla tych, którzy nie doceniają dynamizmu i możliwości, jakie stwarza liberalna amerykańska gospodarka). Otóż okazało się, że aż 85 proc. tych, którzy w 1979 r. byli wśród 20 proc. najmniej zarabiających podatników, wylądowało - zaledwie po dziewięciu latach! - w wyższych grupach dochodowych. Ba, 15 proc. spośród nich znalazło się wśród 20 proc. podatników o najwyższych dochodach! Tak więc w kraju o dużej mobilności dochodowej - co jest możliwe dzięki liberalnym regułom gry ekonomicznej - nie jest ważne, gdzie kto plasuje się w hierarchii dochodów, jeśli szybko może się piąć w górę po tej drabinie, co stało się udziałem aż 85 proc. płatników PIT o najniższych dochodach. Oczywiście, różnice w poziomie dochodów odgrywają znacznie większą rolę w Europie, gdzie socjalistyczny egalitaryzm jest szczególnie silny, a w efekcie wysokie podatki i szalejąca redystrybucja drastycznie ograniczają mobilność dochodową jednostek.
Skok zdekolektywizowany
Jeśli idzie o ranking głębi niestosowności użytego sloganu, wydaje mi się, że palma pierwszeństwa należy się mojej chińskiej studentce. Przy okazji, od dwóch lat obserwuję na swoich zajęciach inwazję studentów z komunistycznych Chin. Jest to interesujące pole obserwacji. Oprócz normalnego podziału na mądrzejszych i głupszych można też dostrzec podziały typowe z naszej własnej komunistycznej przeszłości. Pisane prace albo ściśle odnoszą się do analizowanego przedmiotu, albo też odwołują się - w dobrze znanym stylu - do wypowiedzi kolejnych przywódców i postanowień kolejnych plenów i zjazdów "jedynie słusznej" siły politycznej. Sens i nonsens ocierają się tam o siebie, a kontrast miedzy jednym a drugim bywa zdumiewający.
Nawet jednak przeżywszy parę dziesiątków lat pod rządami nonsensu, zaszokowany byłem głębią niestosowności sloganu (o rosnących nierównościach właśnie!), użytego w kontekście, który - można by sądzić - powinien pobudzać do refleksji. Otóż wzmiankowana studentka napisała, że niesłuszna koncepcja "wielkiego skoku" spowodowała głód, w którego następstwie zmarło 30 mln osób. Kilka stron później jednakże skrytykowała następstwa polityki dekolektywizacji rolnictwa, gdyż nowa strategia przyczyniła się do zwiększenia różnic w poziomie dochodów na chińskiej wsi...
Nie wiem, czy ten pogląd jest rezultatem przemyśleń studentki, czy został zapożyczony na przykład z pracy jakiegoś typowego chińskiego socjologa. Nieważne. Litość i trwogę budzi co innego - niezdolność do refleksji (by użyć dyplomatycznego określenia) owej studentki, nie będącej w stanie wyciągnąć wniosków z cytowanych faktów. Otóż miała w świadomości fakt, że obłąkany maoistowski egalitaryzm doprowadził do zapaści w rolnictwie i w konsekwencji do śmierci głodowej dziesiątek milionów osób. Stopniowy (do dziś nie zakończony) powrót do normalności musiał doprowadzić do zróżnicowania dochodów.
Nawet jeśli jest się socjalistą - zdarzają się takie przypadłości! - nie zwalnia to całkowicie od myślenia. Można zwolnić szare komórki od uciążliwego "cieniowania" w ocenach typu: trochę lepiej, trochę gorzej, ale tutaj mamy zasadniczą alternatywę. Egalitarny socjalizm prowadzi do głodu i śmierci milionów. Może więc warto zauważyć implikacje tego faktu i powiedzieć sobie, że chociaż nie lubi się nierówności, konsekwencje równości są tak zastraszające, iż trzeba te nierówności, jeśli nie polubić, to przynajmniej zaakceptować. Niestety, u socjalistów myślenie ma ciągle tylko - jak w porzekadle sprzed lat - kolosalną przyszłość. Z teraźniejszością jest, niestety, znacznie gorzej. Dlatego między innymi wieszczę sklepowi Slogany Świata bogatą ofertę.
Polaka wychowanego w przekonaniu, że istnieją na przykład tylko trzy gatunki herbaty - Ulung, Junan i Madras - pojawienie się sklepów o nazwie Herbaty Świata wprowadzało w krąg nieznanych wrażeń smakowych i korygowało wiedzę wyniesioną z półwiecza siermiężności. Okazywało się bowiem, że na szerokim świecie są dziesiątki herbat, oryginalnych i mieszanek, ale także ujawniało, że prawdziwa herbata Yunnan czy Ulung tak się ma do sieczki sprzedawanej w realsocu jak prawdziwa demokracja do demokracji socjalistycznej. W ślad za herbatami świata pojawiły się kawy świata, sery świata itd. Powróciła era różnorodności.
Rozważania dotyczące smaków prowadzone są jednak zwykle na dalszych stronach tygodnika; wracajmy więc do naszych baranów, jak mawiał mistrz Patelin (najwyraźniej mam dzisiaj trudności z oderwaniem się od kulinariów!). Moje barany są niewątpliwie innej, bo polityczno-ekonomicznej natury. Dlatego jawi mi się sklep, najlepiej internetowy, o nazwie Slogany Świata. W sklepie tym można byłoby znaleźć najbardziej wyświechtane slogany, jakimi posługują się politycy, dziennikarze, uczeni (no, nie przesadzajmy: pracownicy naukowi). Prowadzony też byłby tam ranking, nazwijmy to "intensywności wyświechtania sloganu", czyli częstotliwości pojawiania się w wypowiedziach. Albo ranking "głębi niestosowności sloganu", biorąc pod uwagę kontekst, w jakim slogan ów został użyty.
Nierówność powiększona
Na zachętę jestem gotów zgłosić kandydatury do obu rankingów. Prawdopodobnie żaden slogan nie osiągnął takiej intensywności wyświechtania jak ten o "powiększaniu się nierówności". Czasami jest to tylko slogan, który w celowym działaniu polityka ma wzbudzić zawiść jego potencjalnej klienteli wyborczej do innych grup. Bo nawet jeśli sytuacja jego klienteli poprawiła się, slogan o rosnących nierównościach sugeruje, że komuś powiodło się jeszcze lepiej - kto wie, może nawet niezasłużenie. Polityk krytykujący nierówności zapowiada tym samym, że będzie chciał coś zrobić, by zmienić tę sytuację. Na zawiści można wysoko zajść w polityce (chociaż na krótko, ale to już na inne rozważania).
Nie daj Boże, aby nierówności rzeczywiście się powiększyły w sposób dający się policzyć. Jeśli na przykład zwiększył się dystans w dochodach między 20 proc. najmniej zarabiających i 20 proc. najwięcej zarabiających, naukowcy - przede wszystkim socjologowie - mają używanie. Dla nich bowiem to, że jedni mają więcej niż drudzy, jest naganny sam w sobie (z socjologa często wyłazi egalitarny socjalista!), a fakt, że proporcje między dochodami jednych i drugich zwiększyły się jeszcze, jest wręcz oburzający.
Tymczasem istnieje wiele sytuacji, w których wzrost różnic dochodów nawet z punktu widzenia najmniej zarabiających nie ma negatywnego znaczenia, a nawet może mieć znaczenie pozytywne (zachęty do większego wysiłku). Wymienię dwa takie wypadki. Po pierwsze - i prostsze - krajom wychodzącym z socjalistycznej urawniłowki potrzebne były silniejsze bodźce niż krajom o ustabilizowanej gospodarce rynkowej, aby wyrwać pracowników z letargicznej akceptacji zasady "czy się stoi, czy się leży...". Duże (i w jakimś okresie rosnące) różnice dochodów odgrywają taką rolę terapeutyczną.
Nierówność, czyli klucz do sukcesu
To są jedenak sprawy proste i oczywiste. O wiele ważniejsze jest coś innego, a mianowicie może być tak, że kwestie nierówności - mniejszych czy większych - są w ogóle drugorzędne czy wręcz nieistotne. O wiele ważniejsza jest mobilność dochodowa, zdolność przemieszczania się w górę w hierarchii dochodów. I tutaj, jak w wielu innych sprawach, wychodzi na jaw ogromna przewaga Ameryki nad Europą. W badaniach płatników PIT, przeprowadzonych na polecenie Kongresu USA w latach 1979 i 1988, sprawdzano między innymi, co się stało w 1988 r. z podatnikami, którzy w pierwszym badaniu znaleźli się w grupie 20 proc. osób o najniższych dochodach. Wyniki były zaskakujące (dla tych, którzy nie doceniają dynamizmu i możliwości, jakie stwarza liberalna amerykańska gospodarka). Otóż okazało się, że aż 85 proc. tych, którzy w 1979 r. byli wśród 20 proc. najmniej zarabiających podatników, wylądowało - zaledwie po dziewięciu latach! - w wyższych grupach dochodowych. Ba, 15 proc. spośród nich znalazło się wśród 20 proc. podatników o najwyższych dochodach! Tak więc w kraju o dużej mobilności dochodowej - co jest możliwe dzięki liberalnym regułom gry ekonomicznej - nie jest ważne, gdzie kto plasuje się w hierarchii dochodów, jeśli szybko może się piąć w górę po tej drabinie, co stało się udziałem aż 85 proc. płatników PIT o najniższych dochodach. Oczywiście, różnice w poziomie dochodów odgrywają znacznie większą rolę w Europie, gdzie socjalistyczny egalitaryzm jest szczególnie silny, a w efekcie wysokie podatki i szalejąca redystrybucja drastycznie ograniczają mobilność dochodową jednostek.
Skok zdekolektywizowany
Jeśli idzie o ranking głębi niestosowności użytego sloganu, wydaje mi się, że palma pierwszeństwa należy się mojej chińskiej studentce. Przy okazji, od dwóch lat obserwuję na swoich zajęciach inwazję studentów z komunistycznych Chin. Jest to interesujące pole obserwacji. Oprócz normalnego podziału na mądrzejszych i głupszych można też dostrzec podziały typowe z naszej własnej komunistycznej przeszłości. Pisane prace albo ściśle odnoszą się do analizowanego przedmiotu, albo też odwołują się - w dobrze znanym stylu - do wypowiedzi kolejnych przywódców i postanowień kolejnych plenów i zjazdów "jedynie słusznej" siły politycznej. Sens i nonsens ocierają się tam o siebie, a kontrast miedzy jednym a drugim bywa zdumiewający.
Nawet jednak przeżywszy parę dziesiątków lat pod rządami nonsensu, zaszokowany byłem głębią niestosowności sloganu (o rosnących nierównościach właśnie!), użytego w kontekście, który - można by sądzić - powinien pobudzać do refleksji. Otóż wzmiankowana studentka napisała, że niesłuszna koncepcja "wielkiego skoku" spowodowała głód, w którego następstwie zmarło 30 mln osób. Kilka stron później jednakże skrytykowała następstwa polityki dekolektywizacji rolnictwa, gdyż nowa strategia przyczyniła się do zwiększenia różnic w poziomie dochodów na chińskiej wsi...
Nie wiem, czy ten pogląd jest rezultatem przemyśleń studentki, czy został zapożyczony na przykład z pracy jakiegoś typowego chińskiego socjologa. Nieważne. Litość i trwogę budzi co innego - niezdolność do refleksji (by użyć dyplomatycznego określenia) owej studentki, nie będącej w stanie wyciągnąć wniosków z cytowanych faktów. Otóż miała w świadomości fakt, że obłąkany maoistowski egalitaryzm doprowadził do zapaści w rolnictwie i w konsekwencji do śmierci głodowej dziesiątek milionów osób. Stopniowy (do dziś nie zakończony) powrót do normalności musiał doprowadzić do zróżnicowania dochodów.
Nawet jeśli jest się socjalistą - zdarzają się takie przypadłości! - nie zwalnia to całkowicie od myślenia. Można zwolnić szare komórki od uciążliwego "cieniowania" w ocenach typu: trochę lepiej, trochę gorzej, ale tutaj mamy zasadniczą alternatywę. Egalitarny socjalizm prowadzi do głodu i śmierci milionów. Może więc warto zauważyć implikacje tego faktu i powiedzieć sobie, że chociaż nie lubi się nierówności, konsekwencje równości są tak zastraszające, iż trzeba te nierówności, jeśli nie polubić, to przynajmniej zaakceptować. Niestety, u socjalistów myślenie ma ciągle tylko - jak w porzekadle sprzed lat - kolosalną przyszłość. Z teraźniejszością jest, niestety, znacznie gorzej. Dlatego między innymi wieszczę sklepowi Slogany Świata bogatą ofertę.
Więcej możesz przeczytać w 26/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.