„Minority Report”- Spielberg kontratakuje
Dobra wiadomość dla Krzysztofa Janika, ministra spraw wewnętrznych i administracji - za 50 lat problem przestępczości właściwie przestanie istnieć. Dzięki wynalezionemu w Ameryce programowi Precrime każdy zbrodniarz zostanie ujęty i osądzony, zanim popełni zbrodnię.
W 2054 r., gdy rozgrywa się akcja "Minority Report", system - wprowadzony tytułem eksperymentu sześć lat wcześniej - działa perfekcyjnie, zawczasu eliminując ze społeczeństwa ludzi zdemoralizowanych i skłonnych do działań kryminalnych. Największym admiratorem programu jest John Anderton, oficer policji dokonujący aresztowań przyszłych przestępców. Do czasu gdy system (będący osobliwym połączeniem nowoczesnej technologii i staroświeckiego jasnowidzenia) wskaże go jako następny cel organów ścigania. Anderton zostaje oskarżony o chęć zamordowania człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Trzech sędziów większością głosów uznaje go za winnego, a ów jeden głos sprzeciwu to właśnie tytułowy "protokół mniejszości". Policjantowi udaje się zbiec, ale dawni koledzy depczą mu po piętach. Ma 36 godzin na udowodnienie swojej niewinności. Wydaje mu się, że walczy ze spiskiem, choć naprawdę usiłuje się przeciwstawić przeznaczeniu.
Patent na sukces
Po nakręceniu "Szczęk" Steven Spielberg stał się pupilem Hollywood, kiedy zrobił "Poszukiwaczy zaginionej arki", pokochały go miliony nastoletnich kinomanów na całym świecie, po "Liście Schindlera" jego wielkość uznali krytycy. Niedawno królowa brytyjska nadała mu tytuł szlachecki. Co może zrobić człowiek mający sławę, pieniądze i zaszczyty? Kupić pałac nad Loarą, poświęcić się działalności charytatywnej, realizować fantazje z czasów młodości? Spielberg wybrał tę ostatnią możliwość. Kręci filmy, jakie będąc dzieckiem, najbardziej lubił oglądać w kinie i telewizji, czyli fantastyczno-naukowe. Ale nie są one podobne do "E.T." i "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Wbrew temu, co mówią i piszą o nim niechętni, Spielberg dorósł. Nie jest już chłopcem w skórze dorosłego mężczyzny. Nadal nadużywa patosu i bywa nieznośnie sentymentalny, lecz w jego filmach pojawiły się nowy, pesymistyczny ton i moralna dwuznaczność. Taki był "A.I.", taki jest "Minority Report". Niektórzy uważają, że osłabia to szanse na kasowy sukces i że futurystyczny thriller Spielberga nie zdoła zdetronizować "Spider-Mana", który od półtora miesiąca okupuje szczyt amerykańskiej listy najbardziej dochodowych filmów. Malkontentom warto jednak przypomnieć, że "Szeregowiec Ryan" (a trudno ten film nazwać manifestem optymizmu) zarobił ponad 200 mln dolarów.
"Minority Report" ma również inny atut. Andertona gra Tom Cruise, który podobnie jak Spielberg jest uosobieniem amerykańskiego sukcesu. Filmy z jego udziałem ("Top Gun", "Firma", "Wywiad z wampirem", "Mission: Impossible") przynoszą wielkie zyski. Cruise regularnie wygrywa w rankingach na najpopularniejszego aktora świata. Mimo nikczemnej postury publika zaakceptowała go jako amanta, a później jako supermana. Honorarium gwiazdora przekroczyło już magiczną granicę 25 mln dolarów, a jego życie prywatne, zwłaszcza po głośnym rozwodzie z Nicole Kidman, stanowi pożywkę dla plotkarskich mediów. Przed nowojorską premierą "Minority Report" dziennikarzy równie mocno jak film pasjonowała kwestia, czy dobiegający czterdziestki Cruise przyjdzie do kina w towarzystwie swej nowej muzy - hiszpańskiej gwiazdki Penelope Cruz. Przyszedł. Spielberg przywiązuje się do ludzi, z którymi pracuje, a pracuje tylko z najlepszymi. Muzykę do "Minority Report" jak zwykle napisał John Williams, a za kamerą ponownie stanął Janusz Kamiński. Efekty specjalne przygotowała słynna firma Industrial Ligt & Magic ("Gwiezdne wojny", "Park jurajski", "Titanic", "Maska", "Mumia", "Harry Potter"). A szefa głównego bohatera gra Max von Sydow, który europejskim krytykom ciągle kojarzy się z Bergmanem, Amerykanom zaś raczej z "Egzorcystą" i "Conanem barbarzyńcą".
Pięć żon Philipa K. Dicka
Scenariusz "Minority Report" powstał na podstawie opowiadania Philipa K. Dicka, którego życie samo w sobie nadaje się do sfilmowania. Zmarły w 1982 r. klasyk literatury science fiction porównywany jest przez wielbicieli do Dostojewskiego i van Gogha. Zestawienie o tyle trafione, że Dick - podobnie jak słynny postimpresjonista - był przez pewien czas pensjonariuszem zakładu psychiatrycznego. Pięciokrotnie żonaty, cierpiał na manię prześladowczą. Zupełnie serio twierdził, że nękają go amerykańskie służby specjalne i tajna międzynarodówka neofaszystowska. Kiedy po wydaniu "Ubika" w Polsce zaproponowano mu wypłatę honorarium w złotówkach, ogłosił, że Stanisław Lem (który pośredniczył w tej transakcji) jest agentem KGB, a jego książki są zbiorowym dziełem fachowców z moskiewskiej Łubianki. Poza tym Dick eksperymentował z narkotykami, a pod koniec życia doznał objawienia - z tym że nie był pewny, czy skontaktował się z nim Bóg, czy pozaziemska cywilizacja.
Pozostawił po sobie 36 powieści i ponad sto opowiadań, ale kino zainteresowało się jego twórczością dość późno, bo autor "Człowieka z wysokiego zamku" nie myślał obrazami, a zamiast na fabule koncentrował się na psychologicznych niuansach. Dopiero film Ridleya Scotta "Łowca androidów" przekonał Hollywood o komercyjnym potencjale drzemiącym w powieściach Dicka.
Wszystko już było
Polska premiera "Minority Report" planowana jest na wrzesień. Na razie na ekranach naszych kin grasuje "Impostor" - ekranizacja opowiadania Dicka z 1952 r. Oryginał liczy... 15 stron. Scenarzyści Spielberga mieli trochę łatwiejsze zadanie. "Raport mniejszości" (wydany po polsku trzy lata temu przez wydawnictwo Prószyński i S-ka w zbiorze opowiadań "My zdobywcy", planowane jest wznowienie) ma stron 36. Pierwsze recenzje filmu są przychylne, jeśli nie entuzjastyczne. "Fascynujący", "znakomity", "świetnie skonstruowany" - piszą amerykańscy krytycy. Jedynie nieliczni malkontenci przebąkują, że Spielberg tradycyjnie ma problem ze zwięzłością (seans trwa 148 minut) i zbudował swój film na kliszach. Istotnie, lista kinowych i literackich krewniaków "Minority Report" jest długa. Na jej początku wypada umieścić klasyczne antyutopie Aldousa Huxleya ("Nowy wspaniały świat") i George’a Orwella ("Rok 1984"), na końcu filmy Terry’ego Gilliama ("Brazil", "12 małp"). Skanowanie zawartości mózgu - podobnie jak społeczeństwo poddane totalnej inwigilacji - możemy oglądać w co drugim filmie SF. Człowiek samotnie zmagający się z nieludzkim systemem to ukochany motyw amerykańskiego kina od początku jego istnienia. Zbuntowany funkcjonariusz systemu pojawił się już w "Ucieczce Logana", "Sędzia Dredd" najpierw egzekwował drakońskie prawo, potem stał się jego ofiarą. Nazywanie "Minority Report" Spielberga futurystyczną wersją "Ściganego" (co uczynił jeden z recenzentów) to jednak gruba przesada.
W 2054 r., gdy rozgrywa się akcja "Minority Report", system - wprowadzony tytułem eksperymentu sześć lat wcześniej - działa perfekcyjnie, zawczasu eliminując ze społeczeństwa ludzi zdemoralizowanych i skłonnych do działań kryminalnych. Największym admiratorem programu jest John Anderton, oficer policji dokonujący aresztowań przyszłych przestępców. Do czasu gdy system (będący osobliwym połączeniem nowoczesnej technologii i staroświeckiego jasnowidzenia) wskaże go jako następny cel organów ścigania. Anderton zostaje oskarżony o chęć zamordowania człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Trzech sędziów większością głosów uznaje go za winnego, a ów jeden głos sprzeciwu to właśnie tytułowy "protokół mniejszości". Policjantowi udaje się zbiec, ale dawni koledzy depczą mu po piętach. Ma 36 godzin na udowodnienie swojej niewinności. Wydaje mu się, że walczy ze spiskiem, choć naprawdę usiłuje się przeciwstawić przeznaczeniu.
Patent na sukces
Po nakręceniu "Szczęk" Steven Spielberg stał się pupilem Hollywood, kiedy zrobił "Poszukiwaczy zaginionej arki", pokochały go miliony nastoletnich kinomanów na całym świecie, po "Liście Schindlera" jego wielkość uznali krytycy. Niedawno królowa brytyjska nadała mu tytuł szlachecki. Co może zrobić człowiek mający sławę, pieniądze i zaszczyty? Kupić pałac nad Loarą, poświęcić się działalności charytatywnej, realizować fantazje z czasów młodości? Spielberg wybrał tę ostatnią możliwość. Kręci filmy, jakie będąc dzieckiem, najbardziej lubił oglądać w kinie i telewizji, czyli fantastyczno-naukowe. Ale nie są one podobne do "E.T." i "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Wbrew temu, co mówią i piszą o nim niechętni, Spielberg dorósł. Nie jest już chłopcem w skórze dorosłego mężczyzny. Nadal nadużywa patosu i bywa nieznośnie sentymentalny, lecz w jego filmach pojawiły się nowy, pesymistyczny ton i moralna dwuznaczność. Taki był "A.I.", taki jest "Minority Report". Niektórzy uważają, że osłabia to szanse na kasowy sukces i że futurystyczny thriller Spielberga nie zdoła zdetronizować "Spider-Mana", który od półtora miesiąca okupuje szczyt amerykańskiej listy najbardziej dochodowych filmów. Malkontentom warto jednak przypomnieć, że "Szeregowiec Ryan" (a trudno ten film nazwać manifestem optymizmu) zarobił ponad 200 mln dolarów.
"Minority Report" ma również inny atut. Andertona gra Tom Cruise, który podobnie jak Spielberg jest uosobieniem amerykańskiego sukcesu. Filmy z jego udziałem ("Top Gun", "Firma", "Wywiad z wampirem", "Mission: Impossible") przynoszą wielkie zyski. Cruise regularnie wygrywa w rankingach na najpopularniejszego aktora świata. Mimo nikczemnej postury publika zaakceptowała go jako amanta, a później jako supermana. Honorarium gwiazdora przekroczyło już magiczną granicę 25 mln dolarów, a jego życie prywatne, zwłaszcza po głośnym rozwodzie z Nicole Kidman, stanowi pożywkę dla plotkarskich mediów. Przed nowojorską premierą "Minority Report" dziennikarzy równie mocno jak film pasjonowała kwestia, czy dobiegający czterdziestki Cruise przyjdzie do kina w towarzystwie swej nowej muzy - hiszpańskiej gwiazdki Penelope Cruz. Przyszedł. Spielberg przywiązuje się do ludzi, z którymi pracuje, a pracuje tylko z najlepszymi. Muzykę do "Minority Report" jak zwykle napisał John Williams, a za kamerą ponownie stanął Janusz Kamiński. Efekty specjalne przygotowała słynna firma Industrial Ligt & Magic ("Gwiezdne wojny", "Park jurajski", "Titanic", "Maska", "Mumia", "Harry Potter"). A szefa głównego bohatera gra Max von Sydow, który europejskim krytykom ciągle kojarzy się z Bergmanem, Amerykanom zaś raczej z "Egzorcystą" i "Conanem barbarzyńcą".
Pięć żon Philipa K. Dicka
Scenariusz "Minority Report" powstał na podstawie opowiadania Philipa K. Dicka, którego życie samo w sobie nadaje się do sfilmowania. Zmarły w 1982 r. klasyk literatury science fiction porównywany jest przez wielbicieli do Dostojewskiego i van Gogha. Zestawienie o tyle trafione, że Dick - podobnie jak słynny postimpresjonista - był przez pewien czas pensjonariuszem zakładu psychiatrycznego. Pięciokrotnie żonaty, cierpiał na manię prześladowczą. Zupełnie serio twierdził, że nękają go amerykańskie służby specjalne i tajna międzynarodówka neofaszystowska. Kiedy po wydaniu "Ubika" w Polsce zaproponowano mu wypłatę honorarium w złotówkach, ogłosił, że Stanisław Lem (który pośredniczył w tej transakcji) jest agentem KGB, a jego książki są zbiorowym dziełem fachowców z moskiewskiej Łubianki. Poza tym Dick eksperymentował z narkotykami, a pod koniec życia doznał objawienia - z tym że nie był pewny, czy skontaktował się z nim Bóg, czy pozaziemska cywilizacja.
Pozostawił po sobie 36 powieści i ponad sto opowiadań, ale kino zainteresowało się jego twórczością dość późno, bo autor "Człowieka z wysokiego zamku" nie myślał obrazami, a zamiast na fabule koncentrował się na psychologicznych niuansach. Dopiero film Ridleya Scotta "Łowca androidów" przekonał Hollywood o komercyjnym potencjale drzemiącym w powieściach Dicka.
Wszystko już było
Polska premiera "Minority Report" planowana jest na wrzesień. Na razie na ekranach naszych kin grasuje "Impostor" - ekranizacja opowiadania Dicka z 1952 r. Oryginał liczy... 15 stron. Scenarzyści Spielberga mieli trochę łatwiejsze zadanie. "Raport mniejszości" (wydany po polsku trzy lata temu przez wydawnictwo Prószyński i S-ka w zbiorze opowiadań "My zdobywcy", planowane jest wznowienie) ma stron 36. Pierwsze recenzje filmu są przychylne, jeśli nie entuzjastyczne. "Fascynujący", "znakomity", "świetnie skonstruowany" - piszą amerykańscy krytycy. Jedynie nieliczni malkontenci przebąkują, że Spielberg tradycyjnie ma problem ze zwięzłością (seans trwa 148 minut) i zbudował swój film na kliszach. Istotnie, lista kinowych i literackich krewniaków "Minority Report" jest długa. Na jej początku wypada umieścić klasyczne antyutopie Aldousa Huxleya ("Nowy wspaniały świat") i George’a Orwella ("Rok 1984"), na końcu filmy Terry’ego Gilliama ("Brazil", "12 małp"). Skanowanie zawartości mózgu - podobnie jak społeczeństwo poddane totalnej inwigilacji - możemy oglądać w co drugim filmie SF. Człowiek samotnie zmagający się z nieludzkim systemem to ukochany motyw amerykańskiego kina od początku jego istnienia. Zbuntowany funkcjonariusz systemu pojawił się już w "Ucieczce Logana", "Sędzia Dredd" najpierw egzekwował drakońskie prawo, potem stał się jego ofiarą. Nazywanie "Minority Report" Spielberga futurystyczną wersją "Ściganego" (co uczynił jeden z recenzentów) to jednak gruba przesada.
Hollywoodzkie ekranizacje prozy Philipa K. Dicka
|
Więcej możesz przeczytać w 26/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.