Czyżby były w Polsce miejsca, gdzie obowiązuje zasada: gdy się głosy zbiera, trzeba udawać Haidera?
Michał Kamiński, walcząc o przewodniczenie podlaskiemu Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowemu, złożył szokującą deklarację. Zaapelował do swoich partyjnych kolegów, aby "mieli odwagę powiedzieć, że chcą Polski dla Polaków". W ten sposób wpisał się w najbardziej złowrogi nurt współczesnej europejskiej prawicy, szermującej hasłami ksenofobii i agresji wobec ludzi innej narodowości, wiary, koloru skóry. Przystąpił również do rozbudzania najpaskudniejszych demonów naszej niezbyt odległej przeszłości.
Wezwanie "Polska dla Polaków" było już przecież wypisane na sztandarach nacjonalistycznej prawicy. Należało do głównych jej haseł w II Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, co trzeci obywatel nie był wówczas Polakiem, lecz Ukraińcem, Białorusinem, Żydem, Niemcem, Litwinem. Z nich wszystkich nacjonalistyczna prawica, właśnie w imię hasła "Polska dla Polaków", chciała uczynić obywateli drugiej kategorii.
Kiedy w 1922 r. głosami mniejszości narodowych wybrano na prezydenta Gabriela Narutowicza, ideowi dziadowie Michała Kamińskiego, wtedy spod znaku Chrześcijańskiej Jedności Narodowej, zakwestionowali tę decyzję, twierdząc że prezydentem nie może być człowiek poparty przez "Żydów i Ukraińców". Elekta obrzucono błotem oszczerstw, aż w końcu znalazł się szaleniec, który zawołanie "Polska dla Polaków" wyegzekwował mordem w warszawskiej Zachęcie.
Pod hasłem, które dziś wypisuje na swoim sztandarze lider podlaskiego ZChN, prawicowi bojówkarze dokonywali antyżydowskich pogromów. Za pomocą kastetów i żyletek terroryzowali żydowskich studentów, najpierw próbując ich zapędzić do specjalnie wydzielonych ławek, a potem w ogóle usunąć z uczelni.
Chcę wierzyć, że ani Michał Kamiński, ani jego partia, nie proponują i nie pochwalają takich zachowań. Rodzi się jednak pytanie, po co wypisują na swoim sztandarze złowrogie zawołanie tamtych pałkarzy? Na pewno nie w wyniku ignorancji, bo Kamiński dysponuje starannym wykształceniem historycznym, zdobytym na najlepszym polskim uniwersytecie. Nie liczy też chyba na amnezję opinii publicznej, bo ta niejednokrotnie demonstrowała swoje stanowisko. Czyżby więc wytłumaczenia należało szukać w wyborczej rywalizacji i wyjściu naprzeciw oczekiwaniom przynajmniej części podlaskiego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego? Oznaczałoby to, że są w Polsce miejsca, gdzie przykry zapach wojującego nacjonalizmu służy za perfumy. Bo tylko w takiej okolicy obowiązuje zasada: gdy się głosy zbiera, trzeba udawać Haidera.
Wezwanie "Polska dla Polaków" było już przecież wypisane na sztandarach nacjonalistycznej prawicy. Należało do głównych jej haseł w II Rzeczypospolitej. Jak wiadomo, co trzeci obywatel nie był wówczas Polakiem, lecz Ukraińcem, Białorusinem, Żydem, Niemcem, Litwinem. Z nich wszystkich nacjonalistyczna prawica, właśnie w imię hasła "Polska dla Polaków", chciała uczynić obywateli drugiej kategorii.
Kiedy w 1922 r. głosami mniejszości narodowych wybrano na prezydenta Gabriela Narutowicza, ideowi dziadowie Michała Kamińskiego, wtedy spod znaku Chrześcijańskiej Jedności Narodowej, zakwestionowali tę decyzję, twierdząc że prezydentem nie może być człowiek poparty przez "Żydów i Ukraińców". Elekta obrzucono błotem oszczerstw, aż w końcu znalazł się szaleniec, który zawołanie "Polska dla Polaków" wyegzekwował mordem w warszawskiej Zachęcie.
Pod hasłem, które dziś wypisuje na swoim sztandarze lider podlaskiego ZChN, prawicowi bojówkarze dokonywali antyżydowskich pogromów. Za pomocą kastetów i żyletek terroryzowali żydowskich studentów, najpierw próbując ich zapędzić do specjalnie wydzielonych ławek, a potem w ogóle usunąć z uczelni.
Chcę wierzyć, że ani Michał Kamiński, ani jego partia, nie proponują i nie pochwalają takich zachowań. Rodzi się jednak pytanie, po co wypisują na swoim sztandarze złowrogie zawołanie tamtych pałkarzy? Na pewno nie w wyniku ignorancji, bo Kamiński dysponuje starannym wykształceniem historycznym, zdobytym na najlepszym polskim uniwersytecie. Nie liczy też chyba na amnezję opinii publicznej, bo ta niejednokrotnie demonstrowała swoje stanowisko. Czyżby więc wytłumaczenia należało szukać w wyborczej rywalizacji i wyjściu naprzeciw oczekiwaniom przynajmniej części podlaskiego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego? Oznaczałoby to, że są w Polsce miejsca, gdzie przykry zapach wojującego nacjonalizmu służy za perfumy. Bo tylko w takiej okolicy obowiązuje zasada: gdy się głosy zbiera, trzeba udawać Haidera.
Więcej możesz przeczytać w 17/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.