Obraz stanu materialnego naszej służby zdrowia bywa surrealistyczny
Na początku chcę się wytłumaczyć, dlaczego mnie nie było w poprzednim numerze, w którym powinienem był być. Niektórzy czytelnicy pamiętają mój felieton sprzed kilku tygodni zatytułowany "List ze szpitala". Jak to się nieraz ludziom wydarza, tak i mnie się przydarzyło, że łóżko szpitalne zamieniłem na łóżko kliniczne. O pracy III Kliniki Chirurgii Ogólnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, której szefem jest doc. dr hab. Roman Herman, nie piszę, bo felieton to nie reportaż. W tejże zacnej klinice ogarnęła mnie mania spekulowania na temat określenia "obraz kliniczny".
Kiedy leży się za murami szpitala, obraz kliniczny świata jest inny, aniżeli wydaje się to tym, którzy sądząc, że są zdrowi, siedzą w piwiarniach, kawiarniach, saunach lub przedpokojach różnych wysokich urzędników. Punkt widzenia zależy od miejsca leżenia. Dziś obraz kliniczny wysokiego urzędnika składa się z nienagannej powierzchowności, limuzyny, ale i kilku myśli, co nienowe. Nie inaczej z posłami. Co prawda, miejsce mojej kontemplacji to klinika chirurgiczna, ale obraz kliniczny znacznej części naszych posłów powinien mieć cechy psychiatryczne.
To, co udało mi się tutaj przemyśleć, nie dotyczy tylko spraw błahych tego świata. Klinika to klinika - życie i śmierć. Lekarze walczą o życie, a wielu pacjentów walczy ze śmier-cią. Trzeba być w tym miejscu delikatnym, bo niektórzy z nas, kompletnie nie wierząc, że jest życie po życiu, pogrążają się w mroku. Drudzy wpadają w panikę, że zbyt dużo w życiu nabroili i szukają oparcia lub wybaczenia wśród najbliższych, przyjaciół i duchownych. No i wreszcie jest wielu być może poruszonych niepokojem cierpień, ale jednocześnie dziwnie zrównoważonych. Ich obraz kliniczny jest jasny. W końcu te sprawy ostateczne, dziś lekceważone w mass mediach, zainteresowanych bardziej radością istnienia niż śmiercią i jej wielką tajemnicą, mają w tle olbrzymi horyzont - piramidy, katakumby, nowojorskie wieże WTC.
Wędrując z łóżka na łóżko, widziałem wiele pochylonych nad pacjentami postaci odzianych w różnokolorowe fartuchy i pełnych troski twarzy o różnych kolorach oczu. Zawsze odnajdywałem w tych oczach życzliwość współcierpiętników. Nikt nie zamierzał handlować moją skórą.
Na koniec obraz kliniczny stanu materialnego naszej służby zdrowia. Z pewnością bywa on bardzo różny, ale w sferze administracyjnej jest surrealistyczny. Na przykład szpitalny lekarz nie może wystawić recepty na lekarstwo, którego nie ma w miejscowym magazynie. Taką receptę musi uzyskać rodzina od lekarza rejonowego lub domowego. A co z sierotami?
Więcej możesz przeczytać w 28/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.