Stolica Niemiec bankrutuje!
To jedyne miasto na świecie, w którym jest więcej teatrów niż dni deszczowych w roku" - głosi hasło reklamowe, jakim stolica Niemiec kusi zagranicznych turystów. Już wkrótce będzie ono nieaktualne. Po dziesięcioleciu złego zarządzania i życia na kredyt Berlin znalazł się na skraju bankructwa. Zadłużenie miasta wynosi 36 mld USD, czyli mniej więcej tyle, ile roczne dochody polskiego budżetu! Odsetki od kredytów pochłaniają 10 proc. wydatków, bezrobocie jest trzykrotnie wyższe niż w Monachium i innych dużych miastach. Stolica Niemiec z coraz większym trudem utrzymuje instytucje kulturalne przydające jej splendoru i atrakcyjności.
Historia choroby
Po upadku muru berlińskiego wydatki zaczęły rosnąć w tempie 5 proc. rocznie, dochody tylko o 2 proc. Dług miasta zwiększył się w ciągu dekady czterokrotnie. Pieniądze wydawano jak popadnie. Mimo nadwyżki mieszkań władze Berlina dotowały budowę nowych domów. Bankgesellschaft Berlin przyznał miliardy marek kredytów firmom developerskim, które potem zbankrutowały. W zeszłym roku miasto wydało na ratowanie tego banku 1,6 mld USD. Kryzys finansów stolicy osiągnął apogeum jesienią 2001 r. Ze stanowiskiem musiał się wtedy pożegnać centroprawicowy burmistrz Eberhard Diepgen. Jego następca, socjaldemokrata Klaus Wowereit, usiłuje zredukować wydatki na policję i sądownictwo. Negocjuje ze związkami zawodowymi cięcia w wysokości 450 mln USD rocznie i stara się przekonać rząd federalny, by przejął finansowanie najważniejszych muzeów berlińskich.
Światełko w tunelu
Na szczęście dane statystyczne nie w pełni opisują sytuację. Berlin jest tańszy niż na przykład Düsseldorf czy Stuttgart, gospodarka wychodzi z kryzysu, ustabilizowało się zatrudnienie w przemyśle (po zjednoczeniu Niemiec bezrobocie w tym sektorze gwałtownie wzrosło). W czwartym kwartale zeszłego roku w stolicy Niemiec zarejestrowano o 70 proc. więcej firm niż w tym samym okresie 2000 r., o 1465 więcej, niż zamknięto.
Błędy popełnione po zjednoczeniu Berlina zagrażają jego przyszłości właśnie teraz, gdy miasto zaczyna odczuwać korzyści gospodarcze z napływu przedsiębiorstw. Latem parlament stolicy ma zatwierdzić budżet, który jest spóźnioną próbą zapanowania nad wydatkami. Nawet jeśli zrealizują się najkorzystniejsze scenariusze rozwoju wydarzeń, jeszcze przez wiele lat Berlin będzie notował deficyt budżetowy. Przed bankructwem miasto ratuje tylko prawo, które przewiduje w takiej sytuacji interwencję rządu federalnego.
Czy Berlin pokona kryzys? Być może tak. Firma programistyczna SAP właśnie dwukrotnie powiększa swoje berlińskie biuro. Hasso Plattner, szef SAP, mówił w maju dziennikarzom, że stolica Niemiec to miejsce, w którym najłatwiej zrozumieć ducha czasów. Jeżeli berlińczykom to się nie uda, będą mieszkać w mieście urzędników, bezrobotnych robotników i narkotyzującej się młodzieży. Berlin stanie przed wielką szansą po przystąpieniu do Unii Europejskiej Polski i innych krajów Europy Środkowej. Stolica Niemiec leży zaledwie godzinę lotu od wschodniej granicy państwa i może się stać bramą prowadzącą ku nowym, szybko rozwijającym się rynkom. Czy władze miasta potrafią wykorzystać tę szansę?
Pełny tekst o kłopotach finansowych Berlina w lipcowym numerze polskiej edycji miesięcznika "Business Week".
GREGOR-GYSI-STADT Gregor Gysi jest ministrem gospodarki Berlina, reprezentuje Partię Demokratycznego Socjalizmu (PDS), spadkobierczynię majątku i misji nie istniejącej Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED), która rządziła Niemcami Wschodnimi do 1990 r. Po uzyskaniu 22,6 proc. głosów w wyborach w październiku 2001 r. (zaledwie o 1 proc. mniej niż centroprawicowi chrześcijańscy demokraci) PDS znowu sprawuje władzę w Berlinie. W styczniu weszła do koalicyjnego rządu centrolewicowego burmistrza Klausa Wowereita. Gysi - najbardziej znany polityk PDS - odpowiada w tym gabinecie za przyciągnięcie inwestorów do miasta przeżywającego poważne kłopoty finansowe. Ekonomiści obawiają się, że Gysi oraz rządzący establishment zbytnio przywykli do życia z dotacji federalnych, aby nagle zdecydować się na wolnorynkową kurację. Najlepiej świadczy o tym fakt, że Gysi skarży się, że rząd federalny robi za mało, by pomóc Berlinowi. W rezultacie stolica musi zamykać publiczne baseny i redukować zatrudnienie w służbach miejskich. Najbardziej jednak interesują go nowe miejsca pracy. "Jeżeli zaspokojenie oczekiwań kapitalistów jest ceną za nowe miejsca pracy, trudno, niech tak się stanie. Mogą dostać swoje zyski pod warunkiem, że ja dostanę moje miejsca pracy" - mówi Gysi. |
Więcej możesz przeczytać w 28/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.