Kto manipulował śledztwem w sprawie zamordowania komendanta papieskiej Gwardii Szwajcarskiej i jego żony?
W Rzymie 5 lipca zjawili się dwaj francuscy adwokaci, jeden słynniejszy od drugiego: Luc Brossollet, uważany za najprzebieglejszego spośród mistrzów paryskiej palestry, i Jacques Verges, m. in. obrońca zbrodniarza hitlerowskiego Klausa Barbiego, superterrorysty Carlosa czy Slobodana Milosevicia. Verges mógłby być bohaterem filmu sensacyjnego: jest mocno antyklerykalnym lewakiem, ma siedmioletnią "dziurę w życiorysie". Nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie był przez te lata, a on sam milczy, nie dementując pogłosek, jakoby przechodził przeszkolenie w którymś z krajów z czarnej listy George’a Busha. Brossollet i VergŻs zjawili się nad Tybrem w jasno określonym celu - zniszczenia Watykanu. Zniszczenia w sensie prawnym, ma się rozumieć.
Morderca ofiarą?
Adwokaci reprezentują Muguette Baudat, matkę wicekaprala Gwardii Szwajcarskiej Cédrica Tornaya, który 4 maja 1998 r. około godziny 21.00 w samym środku Watykanu zastrzelił swojego komendanta Aloďsa Estermanna i jego żonę Gladys Mezę Romero, po czym popełnił samobójstwo, strzelając sobie w usta. Zrobił to ponoć z zemsty za szykany, a zwłaszcza za naganę, jaką otrzymał za 48-godzinne przedłużenie sobie urlopu, i za nieprzyznanie mu spodziewanego medalu.
Adwokaci zebrali nowe informacje i są przekonani, że Cédric Tornay został zabity. Domagają się ponownego rozpatrzenia sprawy przez niezależnego prokuratora, gdyż do watykańskich nie mają zaufania. Jak dowodzą adwokaci, z autopsji przeprowadzonej przez trzech znanych szwajcarskich patologów w instytucie medycyny sądowej w Lozannie wynika, że watykańscy specjaliści mylili się, twierdząc, iż Tornay zastrzelił się z własnego pistoletu Siga model 1975 kaliber 9,64. Otwór w czaszce ofiary wskazuje, że przeszła przez nią kula kaliber 7.
Nie mógł też - jak twierdzą watykańscy eksperci - strzelać sobie w usta z odwróconego pistoletu, klęcząc z głową pochyloną do przodu. Analiza trajektorii wewnątrz czaszki wskazuje bowiem, że w chwili strzału Tornay miał głowę mocno odchyloną do tyłu. W płucach Tornaya znaleziono śluz. Zdaniem kryminologów, świadczy to o tym, że wcześniej został ogłuszony mocnym uderzeniem i doznał krwotoku wewnętrznego, a nie, jak chcieliby lekarze watykańscy, że cierpiał na zapalenie płuc. Nie znaleziono również guza w części czołowej mózgu, który, według ekspertyzy watykańskiej, miał być przyczyną zaburzeń charakterologicznych Tornaya. Nie odpowiada prawdzie - mówią - teza o głębokiej depresji rzekomego zabójcy: ojciec jego rzymskiej narzeczonej jest psychiatrą i z całą powagą wielokrotnie stwierdzał, że Tornay był normalnym, pogodnym człowiekiem, snującym liczne plany na przyszłość.
No i dowód koronny: przedśmiertny list do matki został sfałszowany. Grafolog twierdzi, że charakter pisma jest podobny, ale nie identyczny; niektóre litery są odmienne. Stąd przekonanie adwokatów, że cała sprawa jest wynikiem watykańskiej inscenizacji.
Spisek czy zaniedbanie
Adwokaci oskarżają Watykan o stosowanie taktyki jak z Gogola: dopóki trwało śledztwo, matka Tornaya nie mogła się zapoznać z aktami, ponieważ "śledztwo było w toku". Kiedy śledztwo się zakończyło, pani Baudat nie dopuszczono do akt, gdyż "sprawa została umorzona". Identyczną taktykę zastosowano wobec adwokatów: kiedy wysłali do watykańskiego sędziego apelacyjnego, księdza prałata Francesco Bruna, pismo z prośbą o wznowienie śledztwa, załączając zebraną dokumentację, otrzymali odpowiedź, że śledztwo nie może być wznowione, ponieważ nie są oni akredytowani przy Watykanie jako adwokaci. Kiedy wysłali podanie o akredytację, odpowiedziano im, że nie mogą być akredytowani, ponieważ... nie toczy się żadne śledztwo w interesującej ich sprawie.
Trzeba przyznać, że Watykan mocno naraził się specom od kryminalistyki. Miejsca zbrodni nikt nie zabezpieczył i przewinęły się przez nie tabuny ludzi. Nie spisano nazwisk osób obecnych w budynku w momencie zbrodni. Dokumenty są utajnione, nikt nie ma do nich dostępu i nikt nie może podać ich w wątpliwość.
Przez osiem miesięcy Watykan nie odpowiadał na prośbę adwokatów o wznowienie śledztwa, uczynił to dopiero pod naciskiem mediów. Adwokaci zwrócili się nawet do samego papieża, którego odnowiona w 2000 r. konstytucja mianowała głównym sędzią Stolicy Apostolskiej. Nie otrzymali odpowiedzi, jak sądzą, z jednego z trzech powodów: albo papież nie chce wznowienia śledztwa, albo czuje się zakłopotany, albo - co ich zdaniem najbardziej prawdopodobne - nie został o całej sprawie powiadomiony. Wskazywałoby na to pismo, które adwokaci otrzymali 3 lipca z sekretariatu stanu, informujące, że dokumentację przez nich zebraną przekazano "kompetentnym władzom". "Nie wiemy, czy to oznacza wznowienie śledztwa, czy włożenie papierów do szuflady" - mówią Brossollet i VergŻs.
"Na panią Baudat już 6 maja 1998 r. wywierano naciski, by dokonała kremacji ciała syna" - stwierdzili ponadto adwokaci, a obecna na konferencji prasowej matka wicekaprala potakiwała. "Ksiądz wysłany na rozmowę z nią (Roland Trauffer) miał nawet powiedzieć: Będzie pani mogła wrócić do domu z synem na kolanach". Potem Watykan przysłał do niej nuncjusza w towarzystwie oficera armii szwajcarskiej, żądając, by była cicho, nigdy więcej nie zwracała się do prasy i prawników.
Sensacje ulicy
Rzym aż huczy od plotek: a to, że pani Romero i Tornay mieli romans, a to, że romans tak naprawdę mieli Tornay i Estermann, a to, że doszło do porachunku między szpiegami (Estermann został oskarżony w Niemczech i we Włoszech o szpiegowanie papieża dla Stasi i choć zdementował to osobiście Markus Wolf, były szef wywiadu NRD, wątpliwości pozostały). Wiele mówiło się o burzliwej i niejasnej przeszłości Aloďsa Estermanna i jego żony, ale nikt nie przytaczał konkretów. Estermann był - jak mawiał sam papież - "członkiem jego rodziny" na równi z biskupem Dziwiszem i biskupem Marinim, po tym jak podczas zamachu Ali Agy usiłował zasłonić Jana Pawła II przed kulami własnym ciałem. Można było nawet usłyszeć opinię (z wiarygodnych skądinąd źródeł) że ówczesny zastępca sekretarza stanu Giovanni Battista Re zacierał ślady zbrodni w apartamencie Estermanna.
"Czy poznamy kiedyś prawdę?" - pytają Brossollet i VergŻs. Wielu watykanologów uważa, że już ją poznaliśmy i pokrywa się ona z watykańskim werdyktem. Cóż bowiem konkretnego przywiozły do Rzymu dwie francuskie znakomitości prawnicze? Przeświadczenie, że Tornay został zastrzelony z pistoletu kaliber 7, a nie 9,64? Wątpliwości może jedynie wzbudzać kwestia rekonstrukcji pozycji głowy w momencie strzału w usta. Ale niekoniecznie musi się za tym kryć diaboliczny spisek. Co nie znaczy, że w imię poznania prawdy, albo przynajmniej dla świętego spokoju, nie należałoby przeprowadzić postępowania apelacyjnego z prawdziwego zdarzenia.
Więcej możesz przeczytać w 28/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.