We współczesnym świecie cena zależy od jakości, a nie od kosztów, które nie interesują nabywcy
Komunistyczna gospodarka scentralizowana oduczyła nas dobrej roboty. Wymagano jej tylko w sektorze kosmiczno-militarnym. Już bardziej cywilny samolot Ił 62 był niewypałem. Nawet cieszące się renomą zakłady, na przykład Cegielski, musiały przyjmować buble od kooperantów i zatrudniać u siebie naprawiaczy tych "podzespołów". Inwestycje "oddawało się" na 1 maja, na 22 lipca i na rocznicę strzałów z "Aurory".
Gospodarka rynkowa odwróciła sytuację. Skończył się dyktat dostawcy, sprzedawcy. Zaczął się rynek nabywcy, stawiający producentów w obliczu nie znanych za socjalizmu trudności. Już w roku 1991 w sektorze państwowym modne stało się hasło: "Przeczekać Balcerowicza". Utrwalił się nieformalny podział na sektor rynkowy i nierynkowy. Ten ostatni ani myślał o podporządkowaniu się regułom gospodarki rynkowej. Straty z powodu złej jakości, zbyt wysokich kosztów, niewłaściwego asortymentu miał pokrywać budżet, czyli podatnik. Już niemal przyzwyczailiśmy się do tego, że kosztuje nas to kilka miliardów złotych rocznie, nie mówiąc o utraconych korzyściach z tytułu nie wykorzystanych możliwości. Nadal jak ognia unikamy powiedzenia sobie prawdy o fatalnej relacji między wysokimi kosztami i cenami naszych produktów a ich marną jakością. Dotyczy to również niektórych sprywatyzowanych molochów, przyzwyczajonych do roli pocztu sztandarowego. Kłopoty Stoczni Szczecińskiej wynikły przecież m.in. ze złego wykonania kadłubów statków. Oczywiście, zapłacić powinny za to te wredne banki i podatnicy.
Mimo że od wprowadzenia gospodarki rynkowej w Polsce upłynęło dwanaście lat, ciągle nie wypada u nas bezwzględnie wymagać dobrej jakości. Przyjmuje się źle wykonane roboty drogowe ze studzienkami kanalizacyjnymi, na których można złamać resor. Patrzy się przez palce na odpisywane ze ściąg - i to jeszcze z błędami - prace egzaminacyjne. Opornych traktuje się siekierką, jak ostatnio w Gdańsku. Nadal utrzymuje się niepisana społeczna umowa o powszechnej taryfie ulgowej, o wspólnej walce z normalnymi, wysokimi wymaganiami. Przeciętny Polak po prostu nie wierzy, że w amerykańskiej szkole czy collegeu nie ma mowy o ściągach. U nas walczy się ze stresem, rujnującym rzekomo zdrowie naszej kochanej młodzieży. Ta droga z pewnością nie prowadzi do wysokiej jakości naszej pracy, naszych wyrobów.
Niska jakość towarzyszy nam na każdym kroku. Niestety, nie omija również mediów. Z całkowitą beztroską wprowadził się do naszej terminologii gospodarczej termin "wypłacić" zamiast "podjąć" pieniądze. "Wypłacić" znaczy przecież wypłacić komuś, a nie samemu sobie. Pojęcie "wierzytelności" ciągle mylone jest w prasie z długiem. Niedawno przeczytałem w "Gazecie Wyborczej", że głównym problemem zakładów Cegielskiego jest "105 mln zł długu wobec Stoczni Szczecińskiej" (sic!). Że jest akurat odwrotnie - to drobiazg.
Przypomnijmy więc raz jeszcze, że we współczesnym świecie ocena i oczywiście cena zależy od jakości, a nie od kosztów. Koszty poniesione przez producenta zupełnie nie interesują nabywcy, zwłaszcza gdy może kupić towar od kogoś innego. I na odwrót - nabywca nie ma prawa mieć pretensji o wysokość zysków producenta. Jako egzaminatora nigdy nie interesowało mnie to, jak długo uczył się kandydat, tylko to, czy się nauczył. I tak też jesteśmy i będziemy oceniani jako kraj we współczesnym świecie. Nikogo już nie wzruszy nasza trudna przeszłość. Ważna jest jakość tego, co mamy światu i sobie do zaoferowania. Jak wygląda teraźniejszość - wiemy. Wartość naszego eksportu jest o kilkanaście miliardów dolarów mniejsza niż importu. I przestańmy narzekać na mocną złotówkę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy kurs dolara wobec czeskiej korony spadł o ponad 20 proc.
Tak więc chyba dość taryfy ulgowej i zrzucania winy na nie lubianych i niewygodnych kolegów (czytaj: Narodowy Bank Polski).
Gospodarka rynkowa odwróciła sytuację. Skończył się dyktat dostawcy, sprzedawcy. Zaczął się rynek nabywcy, stawiający producentów w obliczu nie znanych za socjalizmu trudności. Już w roku 1991 w sektorze państwowym modne stało się hasło: "Przeczekać Balcerowicza". Utrwalił się nieformalny podział na sektor rynkowy i nierynkowy. Ten ostatni ani myślał o podporządkowaniu się regułom gospodarki rynkowej. Straty z powodu złej jakości, zbyt wysokich kosztów, niewłaściwego asortymentu miał pokrywać budżet, czyli podatnik. Już niemal przyzwyczailiśmy się do tego, że kosztuje nas to kilka miliardów złotych rocznie, nie mówiąc o utraconych korzyściach z tytułu nie wykorzystanych możliwości. Nadal jak ognia unikamy powiedzenia sobie prawdy o fatalnej relacji między wysokimi kosztami i cenami naszych produktów a ich marną jakością. Dotyczy to również niektórych sprywatyzowanych molochów, przyzwyczajonych do roli pocztu sztandarowego. Kłopoty Stoczni Szczecińskiej wynikły przecież m.in. ze złego wykonania kadłubów statków. Oczywiście, zapłacić powinny za to te wredne banki i podatnicy.
Mimo że od wprowadzenia gospodarki rynkowej w Polsce upłynęło dwanaście lat, ciągle nie wypada u nas bezwzględnie wymagać dobrej jakości. Przyjmuje się źle wykonane roboty drogowe ze studzienkami kanalizacyjnymi, na których można złamać resor. Patrzy się przez palce na odpisywane ze ściąg - i to jeszcze z błędami - prace egzaminacyjne. Opornych traktuje się siekierką, jak ostatnio w Gdańsku. Nadal utrzymuje się niepisana społeczna umowa o powszechnej taryfie ulgowej, o wspólnej walce z normalnymi, wysokimi wymaganiami. Przeciętny Polak po prostu nie wierzy, że w amerykańskiej szkole czy collegeu nie ma mowy o ściągach. U nas walczy się ze stresem, rujnującym rzekomo zdrowie naszej kochanej młodzieży. Ta droga z pewnością nie prowadzi do wysokiej jakości naszej pracy, naszych wyrobów.
Niska jakość towarzyszy nam na każdym kroku. Niestety, nie omija również mediów. Z całkowitą beztroską wprowadził się do naszej terminologii gospodarczej termin "wypłacić" zamiast "podjąć" pieniądze. "Wypłacić" znaczy przecież wypłacić komuś, a nie samemu sobie. Pojęcie "wierzytelności" ciągle mylone jest w prasie z długiem. Niedawno przeczytałem w "Gazecie Wyborczej", że głównym problemem zakładów Cegielskiego jest "105 mln zł długu wobec Stoczni Szczecińskiej" (sic!). Że jest akurat odwrotnie - to drobiazg.
Przypomnijmy więc raz jeszcze, że we współczesnym świecie ocena i oczywiście cena zależy od jakości, a nie od kosztów. Koszty poniesione przez producenta zupełnie nie interesują nabywcy, zwłaszcza gdy może kupić towar od kogoś innego. I na odwrót - nabywca nie ma prawa mieć pretensji o wysokość zysków producenta. Jako egzaminatora nigdy nie interesowało mnie to, jak długo uczył się kandydat, tylko to, czy się nauczył. I tak też jesteśmy i będziemy oceniani jako kraj we współczesnym świecie. Nikogo już nie wzruszy nasza trudna przeszłość. Ważna jest jakość tego, co mamy światu i sobie do zaoferowania. Jak wygląda teraźniejszość - wiemy. Wartość naszego eksportu jest o kilkanaście miliardów dolarów mniejsza niż importu. I przestańmy narzekać na mocną złotówkę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy kurs dolara wobec czeskiej korony spadł o ponad 20 proc.
Tak więc chyba dość taryfy ulgowej i zrzucania winy na nie lubianych i niewygodnych kolegów (czytaj: Narodowy Bank Polski).
Więcej możesz przeczytać w 29/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.