Profilaktyka, głupcze!

Profilaktyka, głupcze!

Dodano:   /  Zmieniono: 

Znajomy lekarz powtarzał mi często, żebym za bardzo nie ufał w skuteczność leczenia i leków oraz w nieograniczony postęp w medycynie, bo przestanę uważać na zdrowy tryb życia i zapomnę o profilaktyce. Wielu zaufało i zapomniało. Stąd tyle milionów palaczy lekceważy nikotynowy nałóg, uważając, że w razie potrzeby medycyna im pomoże. Stąd tak późno zaczęto szukać remedium na AIDS, wierząc, że kolejnego wirusa będzie można łatwo pokonać (vide: "Zastrzyk pesymizmu"). Czytając okładkowy artykuł "Pogromcy raka", łatwo się przekonać, że zapobieganie kosztuje mniej niż leczenie skutków. Jest paradoksem, że w XX wieku dzięki nowym lekom, sprzętowi i metodom terapii zyskaliśmy tyle, ile straciliśmy wskutek zaniedbania profilaktyki.
Problem ignorowania profilaktyki i nierozpoznawania wczesnych objawów choroby dotyczy zresztą nie tylko ochrony zdrowia. Weźmy obecne kłopoty polskiej gospodarki. Pierwsze objawy jej choroby pojawiły się już w 1998 r., ale dostrzegł je tylko doktor Balcerowicz. Pozostali, w tym doktor Kołodko, twierdzili, że nie było żadnego przegrzania gospodarki, czyli gorączki znamionującej chorobę. Podobny błąd popełnili niedawno Argentyńczycy, a właśnie popełniają Brazylijczycy (vide: "Balcerowicz wprost").
Jeśli w porę nie wykrywa się choroby, szybko rosną różne narośla i guzy. Takim guzem na ciele naszej gospodarki są zakłady pracy chronionej (vide: "Biznes sprawny inaczej"). Kupują one na przykład luksusowe volva czy chryslery - po to, by dowozić nimi inwalidów do pracy. To równie śmieszne jak dowcipy kolportowane w sieci (vide: "Internet się śmieje"). Chorą naroślą są też giełdy samochodowe, gdzie - owszem - sprzedaje się auta, ale kradzione i pocięte na części (vide: "Giełdy złodziei").
Zastanawiam się często, czy to, co się dzieje w Polsce, jest jakąś karą za nasze winy lub zaniechania. Jeszcze do niedawna to chorobę traktowano jako karę za grzechy. Gdy wybuchały epidemie, najpierw posypywano głowy popiołem i odprawiano pokutę, a gdy to nie pomagało, prześladowano wszystkich, którzy do rozwoju zarazy mogli się przyczynić (najczęściej obcych). Dzięki temu natychmiast zapominano o zaniedbaniach higieny, faktycznej przyczynie epidemii. Mam wrażenie, że podobnie dzieje się w naszej polityce i gospodarce. Kiedy jest gorzej, następuje krótkie samobiczowanie, a potem winnych szukamy już tylko na zewnątrz. I wypowiadamy im wojnę. Co ciekawe, przez cały XX wiek wojenna retoryka dominowała w lecznictwie. Kolejno wydawano wojny wirusom, bakteriom, pasożytom. Organizowano krucjaty, bitwy, kampanie, marsze przeciwko gruźlicy, chorobom zakaźnym. Szpitale pełniły funkcję twierdz broniących nas przed chorobą, a sale operacyjne i laboratoria były sztabami. Tak się przyzwyczailiśmy do tej wojennej retoryki, że wciąż większość środków na ochronę zdrowia przeznaczamy na szpitale i leki, czyli forty obronne oraz wojenny ekwipunek, a zapominamy o profilaktyce, czyli działaniach dyplomatycznych. Ale jak mawiał (już 2400 lat temu) Tukidydes, "łatwiej stracić głowę w walce, niż użyć tej głowy do uniknięcia walki".
Więcej możesz przeczytać w 29/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.