Stanom Zjednoczonym zależy na silnej Europie, która nie wymagałaby stałej opieki i wsparcia
"Amerykańskie wyzwanie"
Jean-Jacques Servan-Schreiber
Debata o miejscu Polski w świecie toczy się od lat, choć jeszcze stosunkowo niedawno teza o finlandyzacji była Himalajami wyobraźni. Pamiętam dyskusje na temat roli, jaką Polska mogłaby odgrywać w układzie międzynarodowym, toczone w środowisku solidarnościowym w latach 80. Od tamtego czasu nasz kraj stał się detonatorem potężnej rewolucji politycznej i ustrojowej, która przetoczyła się przez całą Europę Środkową i Wschodnią, potem najważniejszym państwem dołączającym do NATO, a dziś jest najważniejszym kandydatem do Unii Europejskiej. Z peryferii nagle wchodzimy w sam środek polityki światowej i chyba wciąż nie zdajemy sobie z tego do końca sprawy.
Wizyta prezydenta Kwaśniewskiego w Białym Domu odbiła się donośniejszym echem niż zwykłe protokolarne wymiany uprzejmości między głowami państw. W grę wchodzą stosunki z supermocarstwem światowym, które deklaruje (i potwierdza tę deklarację konkretnymi propozycjami) chęć traktowania nas jako najważniejszego po Wielkiej Brytanii sojusznika w Europie. Wielokrotnie pisałem w tym miejscu o specyficznej misji Polski dotyczącej relacji między UE i Stanami Zjednoczonymi. Przypominałem o korzyściach, jakie wynikają dla USA z procesu integracji europejskiej. Odwoływałem się nawet do czasu dokonanego, niemal zaprzeszłego, jak choćby do słynnej wypowiedzi J.F. Kennedy’ego bodaj jeszcze z 1962 r., sprzed 40 lat! Wypowiedzi, za którą dość konsekwentnie szły amerykańskie działania wspierające proces europejski.
Wszyscy wiedzą, dlaczego za najważniejszego sojusznika Ameryki w Europie uchodzi Zjednoczone Królestwo. Wystarczy się odwołać do historii, do "eksportu" Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków na "nowy" kontynent dwa i trzy stulecia temu. Wystarczy mieć w pamięci potencjał gospodarczy, militarny i polityczny Wielkiej Brytanii. Wystarczy wreszcie uprzytomnić sobie wspólnotę języka, tak bardzo ułatwiającą relacje między "starą" i "nową" Anglią. Paradoksalnie, pewien chłód Anglików w kwestii integracji europejskiej jest w oczach Amerykanów raczej deficytem niż atutem. Pożytek z sojusznika, który dystansuje się wobec najważniejszego przedsięwzięcia na własnym kontynencie, jest przecież tym bardziej ograniczony, im bardziej partnerowi takiemu jak Stany Zjednoczone zależy w globalnym splocie interesów na silnej Europie, która nie wymagałaby stałej opieki i wsparcia - albo wojskowego (wojny), albo finansowego (po wojnach), albo politycznego (jak choćby w obliczu kryzysu bałkańskiego, kiedy Europa okazała się przez długi czas niezdolna do podjęcia wspólnych działań).
I oto słyszymy amerykańską tezę o sojuszu strategicznym, o udziale Polski w programie tarczy antyrakietowej, o jej roli jako przywódcy koalicji nowych państw członkowskich, o wielkich przedsięwzięciach inwestycyjnych. A my nie mamy przecież potencjału Wielkiej Brytanii, jesteśmy zapóźnieni gospodarczo, nie łączy nas z Amerykanami wspólnota języka i na dodatek bywamy oskarżani o chęć odgrywania roli amerykańskiego konia trojańskiego na naszym kontynencie... Jedyne, co nam pozostaje, to powinowactwo Deklaracji Niepodległości i Konstytucji 3 maja, Polonia amerykańska (z Moskalem w tle) i wytrwale deklarowane wspólne przywiązanie do wolności. Okazuje się jednak, że nie jest to mało, że oczekiwania Ameryki pod naszym adresem są tym większe, im jesteśmy bliżsi członkostwa w UE, im radykalniej i mądrzej wychodzimy z postsowieckiej zapaści. Na tym tle bywamy doceniani bardziej przez Amerykanów niż przez nas samych.
Polska stoi właśnie przed takim amerykańskim wyzwaniem. W logice światowego układu sił nie zawsze liczba dywizji lub zasoby złota decydują o tym, czy nadarzy się okazja wyjścia ponad horyzont wyobraźni. Oczywiście, przespać da się każdą okazję, a Polacy mają w tym pewne historyczne doświadczenie. n
Więcej możesz przeczytać w 30/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.