40 lat The Beatles
Wielka Brytania po II wojnie światowej straciła rangę mocarstwa politycznego, ale za to stała się mocarstwem kulturalnym. A stała się nim nie za sprawą ponownego odkrycia twórczości Szekspira, lecz dzięki grupie The Beatles. W 40. rocznicę powstania słynnego zespołu jak herezja brzmi teza: gdyby czterej chłopcy z Liverpoolu pojawili się w innym miejscu, w innym czasie i nie zaufali Brianowi Epsteinowi, o karierze mogliby jedynie marzyć. A jednak!
Historyczny przypadek
Elvis Presley po powrocie z wojska zdradził scenę, poświęcając się kiczowatej karierze aktorskiej. W nadającym ton światu amerykańskim rock and rollu na początku lat 60. powstała pustka. Tymczasem klimat społeczny i polityczny - zabójstwo Kennedyego, wojna w Wietnamie - był więcej niż sprzyjający powstaniu nowej, współbrzmiącej z duchem czasów muzyki. W 1962 r. zadebiutował Bob Dylan. Przypuszczalnie w połowie lat 60. amerykański rock ponownie zapanowałby niepodzielnie nad światem, tak jak dekadę wcześniej, w epoce "buntowników bez powodu", której symbolem stał się James Dean, a ścieżkę dźwiękową wyznaczała muzyka Elvisa.
Wielka Brytania natomiast świeciłaby odbitym światłem amerykańskiej metropolii. Największą gwiazdą byłby ktoś z Londynu. Może The Rolling Stones, których pierwszy publiczny koncert odbył się w lipcu 1962 r. A The Beatles? No cóż, podzieliliby los innych liverpoolskich zespołów, takich jak The Big Three, Cass and the Cassanovas, Kingsize Taylor czy Rory Storm and The Hurricanes. Na szczęście - "z małą pomocą przyjaciół" - wszystko ułożyło się jak w bajce. The Beatles dokonali rzeczy niebywałej: rzucili na kolana Europę i Amerykę, odegrali rolę kostki inicjującej efekt domina w muzyce rockowej i popkulturze.
The Beatles proszą o pracę
Przez pierwszą połowę 1962 r. Brian Epstein regularnie kursował między Liverpoolem i Londynem. Pukał do drzwi wszystkich wytwórni płytowych z nadzieją, że któraś z nich zainteresuje się jego podopiecznymi, zespołem The Beatles.
Wielu podobnych Epsteinowi intruzów z prowincji kręciło się po stolicy, ale jego - szefa największego sklepu płytowego w Liverpoolu - nie wypadało tak zwyczajnie odprawić z kwitkiem. Nikt nie podzielał jednak jego wiary i entuzjazmu. Wytwórnia Decca zorganizowała co prawda The Beatles próbne nagrania, lecz ostatecznie zdecydowała się przygarnąć grupę Brian Poole and The Tremeloes z podlondyńskiego Barking. Przesądziło kryterium odleg-łości od centrali. Nie inaczej było w EMI. Przypadkiem jednak ktoś zasugerował menedżerowi The Beatles, by zajrzał do małej filii tego koncernu - Parlophone. Na jej czele stał od niedawna George Martin, ambitny, trzydziestoparoletni kompozytor, aranżer i producent. Martin był wówczas - podobnie jak Epstein - człowiekiem spragnionym sukcesu, który miał stworzyć słynne, charakterystyczne beatlesowskie brzmienie, wprowadzić grupę w tajniki pracy w studiu i przez następne osiem lat burzliwej kariery zespołu The Beatles czuwać nad jego ewolucją muzyczną. 6 czerwca 1962 r. kontrakt między Parlophone/EMI a The Beatles stał się faktem. Decyzję Dicka Rowea, ówczesnego dyrektora Decki, zgodnie uważa się za błąd stulecia w branży fonograficznej.
Chrzest bojowy w Hamburgu
Na początku września 1962 r. The Beatles weszli do studia, by nagrać utwory "Love Me Do" i "PS I Love You" na swój pierwszy autorski singel. Wbrew imageowi sympatycznych "chłopców z sąsiedztwa", jaki miał być wkrótce lansowany w mediach, byli zahartowanymi rockandrollowymi kombatantami. Znali wszystkie ciemne strony estradowego życia. Chrzest bojowy przeszli w obskurnych klubach na osławionej Reeperbahn w Hamburgu, gdzie podczas dwóch pierwszych pobytów grali od 19.00 do 2.00 w nocy, a czasami nawet dłużej, przez siedem dni w tygodniu. Realia tamtego okresu wiernie oddał Iain Softley w biograficznym filmie "Backbeat" z 1993 r. Rzeczywiście, gdyby "hamburskich" The Beatles wsadzić w jakiś wehikuł czasu i wypchnąć na scenę punkrockowego koncertu z końca lat 70., nikt pewnie nie dostrzegłby różnicy.
Twarda szkoła przetrwania, jaką był Hamburg, okazała się bezcennym doświadczeniem. Dzięki niej zespół był w stanie stawić czoło szaleństwu, które miało się niebawem wokół niego rozpętać. Nie zapominajmy, że historia rocka usłana jest trupami wykonawców, którzy nie umieli sobie poradzić z presją sukcesu. I to sukcesu na skalę nieporównanie mniejszą niż beatlemania.
Piąty bitels
Na początek Epstein poddał swych dzikusów gruntownej resocjalizacji, by choć powierzchownie nie odbiegali wyglądem od londyńskiego ideału scenicznego: Cliffa Richarda czy grupy The Shadows. Skórzane kurtki, obcisłe dżinsy i kowbojskie buty wylądowały na śmietniku. Ich miejsce zajęły fantazyjne garnitury, koszule i krawaty oraz staroświeckie sztylpy. Słynne fryzury "z grzywką" przywiezione zostały wcześniej z Hamburga. To był wkład Astrid Kirchherr, zaprzyjaźnionej z zespołem piękności z tamtejszej bohemy artystycznej. W przeddzień pierwszych nagrań trzeba było załatwić jeszcze jedną sprawę. Przykrą. W sierpniu 1962 r. miejsce perkusisty Petea Besta zajął Richard Starkey, zwany Ringo Starrem, z zaprzyjaźnionej grupy Rory Storm and The Hurricanes. I ten właśnie fakt traktuje się jako moment narodzin The Beatles. Odtrącony Pete zapisał się w annałach jako najbardziej przegrany muzyk w historii rocka.
Epidemia beatlemanii
5 października 1962 r. do sklepów trafił singel "Love Me Do"/"PS I Love You". Na ogólnokrajowej liście bestsellerów uplasował się na 17. miejscu. "Nieźle jak na debiut z prowincji" - pisali złośliwi, a najbardziej wredni dodawali, że Epstein przyczynił się do sukcesu osobiście, wykupując znaczną część nakładu. Imponująca sekwencja czterech singli nr 1, które ukazały się w następnym roku - "Please, Please Me", "From Me To You", "She Loves You", "I Want To Hold Your Hand" - oraz dwa znakomite albumy ("Please, Please Me" i "With The Beatles") dowiodły, że spółka autorska Lennon & McCartney to potęga, z którą należy się liczyć.
W październiku 1963 r., nazajutrz po transmitowanym przez telewizję koncercie Sunday Night at the London Palladium, który obejrzało 15 mln widzów, w nagłówkach prasy pojawił się po raz pierwszy termin "beatlemania". W lutym 1964 r. The Beatles pojechali do USA. Pierwszy raz w długiej historii podbojów "miejscowe plemiona" witały "najeźdźców" z takim entuzjazmem. Sukces zespołu otworzył na oścież bramy Ameryki dla innych wyspiarzy: The Animals, The Rolling Stones, The Hollies, The Searchers, The Kinks, Them, The Who. Z dnia na dzień siermiężny, prowincjonalny angielski show-biznes zamienił się w doskonale funkcjonującą machinę do zarabiania wielkich pieniędzy. Ale i tak zapewne mało kto podejrzewał, że parę lat później w uznaniu "wybitnego wkładu The Beatles w poprawę krajowego bilansu handlowego" królowa Elżbieta II udekoruje Johna, Paula, Georgea i Ringa Medalem Imperium Brytyjskiego, że muzyka czterech chłopców z Liverpoolu stanie się ścieżką dźwiękową burzliwych wydarzeń lat 60., kołysanką do snów o lepszym świecie od San Francisco i Los Angeles, przez Nowy Jork, Londyn, Paryż i Warszawę, po Tokio i Sydney.
Abdykowali, gdy epoka, której byli współtwórcami, odchodziła do historii. Ich muzyka przetrwała bez szwanku próbę czasu. Na całym świecie sprzedano dotychczas grubo ponad miliard egzemplarzy płyt i kaset czwórki z Liverpoolu. Można się założyć o następny miliard (dolarów!), że już nigdy nikt nie pobije tego rekordu.
Historyczny przypadek
Elvis Presley po powrocie z wojska zdradził scenę, poświęcając się kiczowatej karierze aktorskiej. W nadającym ton światu amerykańskim rock and rollu na początku lat 60. powstała pustka. Tymczasem klimat społeczny i polityczny - zabójstwo Kennedyego, wojna w Wietnamie - był więcej niż sprzyjający powstaniu nowej, współbrzmiącej z duchem czasów muzyki. W 1962 r. zadebiutował Bob Dylan. Przypuszczalnie w połowie lat 60. amerykański rock ponownie zapanowałby niepodzielnie nad światem, tak jak dekadę wcześniej, w epoce "buntowników bez powodu", której symbolem stał się James Dean, a ścieżkę dźwiękową wyznaczała muzyka Elvisa.
Wielka Brytania natomiast świeciłaby odbitym światłem amerykańskiej metropolii. Największą gwiazdą byłby ktoś z Londynu. Może The Rolling Stones, których pierwszy publiczny koncert odbył się w lipcu 1962 r. A The Beatles? No cóż, podzieliliby los innych liverpoolskich zespołów, takich jak The Big Three, Cass and the Cassanovas, Kingsize Taylor czy Rory Storm and The Hurricanes. Na szczęście - "z małą pomocą przyjaciół" - wszystko ułożyło się jak w bajce. The Beatles dokonali rzeczy niebywałej: rzucili na kolana Europę i Amerykę, odegrali rolę kostki inicjującej efekt domina w muzyce rockowej i popkulturze.
The Beatles proszą o pracę
Przez pierwszą połowę 1962 r. Brian Epstein regularnie kursował między Liverpoolem i Londynem. Pukał do drzwi wszystkich wytwórni płytowych z nadzieją, że któraś z nich zainteresuje się jego podopiecznymi, zespołem The Beatles.
Wielu podobnych Epsteinowi intruzów z prowincji kręciło się po stolicy, ale jego - szefa największego sklepu płytowego w Liverpoolu - nie wypadało tak zwyczajnie odprawić z kwitkiem. Nikt nie podzielał jednak jego wiary i entuzjazmu. Wytwórnia Decca zorganizowała co prawda The Beatles próbne nagrania, lecz ostatecznie zdecydowała się przygarnąć grupę Brian Poole and The Tremeloes z podlondyńskiego Barking. Przesądziło kryterium odleg-łości od centrali. Nie inaczej było w EMI. Przypadkiem jednak ktoś zasugerował menedżerowi The Beatles, by zajrzał do małej filii tego koncernu - Parlophone. Na jej czele stał od niedawna George Martin, ambitny, trzydziestoparoletni kompozytor, aranżer i producent. Martin był wówczas - podobnie jak Epstein - człowiekiem spragnionym sukcesu, który miał stworzyć słynne, charakterystyczne beatlesowskie brzmienie, wprowadzić grupę w tajniki pracy w studiu i przez następne osiem lat burzliwej kariery zespołu The Beatles czuwać nad jego ewolucją muzyczną. 6 czerwca 1962 r. kontrakt między Parlophone/EMI a The Beatles stał się faktem. Decyzję Dicka Rowea, ówczesnego dyrektora Decki, zgodnie uważa się za błąd stulecia w branży fonograficznej.
Chrzest bojowy w Hamburgu
Na początku września 1962 r. The Beatles weszli do studia, by nagrać utwory "Love Me Do" i "PS I Love You" na swój pierwszy autorski singel. Wbrew imageowi sympatycznych "chłopców z sąsiedztwa", jaki miał być wkrótce lansowany w mediach, byli zahartowanymi rockandrollowymi kombatantami. Znali wszystkie ciemne strony estradowego życia. Chrzest bojowy przeszli w obskurnych klubach na osławionej Reeperbahn w Hamburgu, gdzie podczas dwóch pierwszych pobytów grali od 19.00 do 2.00 w nocy, a czasami nawet dłużej, przez siedem dni w tygodniu. Realia tamtego okresu wiernie oddał Iain Softley w biograficznym filmie "Backbeat" z 1993 r. Rzeczywiście, gdyby "hamburskich" The Beatles wsadzić w jakiś wehikuł czasu i wypchnąć na scenę punkrockowego koncertu z końca lat 70., nikt pewnie nie dostrzegłby różnicy.
Twarda szkoła przetrwania, jaką był Hamburg, okazała się bezcennym doświadczeniem. Dzięki niej zespół był w stanie stawić czoło szaleństwu, które miało się niebawem wokół niego rozpętać. Nie zapominajmy, że historia rocka usłana jest trupami wykonawców, którzy nie umieli sobie poradzić z presją sukcesu. I to sukcesu na skalę nieporównanie mniejszą niż beatlemania.
Piąty bitels
Na początek Epstein poddał swych dzikusów gruntownej resocjalizacji, by choć powierzchownie nie odbiegali wyglądem od londyńskiego ideału scenicznego: Cliffa Richarda czy grupy The Shadows. Skórzane kurtki, obcisłe dżinsy i kowbojskie buty wylądowały na śmietniku. Ich miejsce zajęły fantazyjne garnitury, koszule i krawaty oraz staroświeckie sztylpy. Słynne fryzury "z grzywką" przywiezione zostały wcześniej z Hamburga. To był wkład Astrid Kirchherr, zaprzyjaźnionej z zespołem piękności z tamtejszej bohemy artystycznej. W przeddzień pierwszych nagrań trzeba było załatwić jeszcze jedną sprawę. Przykrą. W sierpniu 1962 r. miejsce perkusisty Petea Besta zajął Richard Starkey, zwany Ringo Starrem, z zaprzyjaźnionej grupy Rory Storm and The Hurricanes. I ten właśnie fakt traktuje się jako moment narodzin The Beatles. Odtrącony Pete zapisał się w annałach jako najbardziej przegrany muzyk w historii rocka.
Epidemia beatlemanii
5 października 1962 r. do sklepów trafił singel "Love Me Do"/"PS I Love You". Na ogólnokrajowej liście bestsellerów uplasował się na 17. miejscu. "Nieźle jak na debiut z prowincji" - pisali złośliwi, a najbardziej wredni dodawali, że Epstein przyczynił się do sukcesu osobiście, wykupując znaczną część nakładu. Imponująca sekwencja czterech singli nr 1, które ukazały się w następnym roku - "Please, Please Me", "From Me To You", "She Loves You", "I Want To Hold Your Hand" - oraz dwa znakomite albumy ("Please, Please Me" i "With The Beatles") dowiodły, że spółka autorska Lennon & McCartney to potęga, z którą należy się liczyć.
W październiku 1963 r., nazajutrz po transmitowanym przez telewizję koncercie Sunday Night at the London Palladium, który obejrzało 15 mln widzów, w nagłówkach prasy pojawił się po raz pierwszy termin "beatlemania". W lutym 1964 r. The Beatles pojechali do USA. Pierwszy raz w długiej historii podbojów "miejscowe plemiona" witały "najeźdźców" z takim entuzjazmem. Sukces zespołu otworzył na oścież bramy Ameryki dla innych wyspiarzy: The Animals, The Rolling Stones, The Hollies, The Searchers, The Kinks, Them, The Who. Z dnia na dzień siermiężny, prowincjonalny angielski show-biznes zamienił się w doskonale funkcjonującą machinę do zarabiania wielkich pieniędzy. Ale i tak zapewne mało kto podejrzewał, że parę lat później w uznaniu "wybitnego wkładu The Beatles w poprawę krajowego bilansu handlowego" królowa Elżbieta II udekoruje Johna, Paula, Georgea i Ringa Medalem Imperium Brytyjskiego, że muzyka czterech chłopców z Liverpoolu stanie się ścieżką dźwiękową burzliwych wydarzeń lat 60., kołysanką do snów o lepszym świecie od San Francisco i Los Angeles, przez Nowy Jork, Londyn, Paryż i Warszawę, po Tokio i Sydney.
Abdykowali, gdy epoka, której byli współtwórcami, odchodziła do historii. Ich muzyka przetrwała bez szwanku próbę czasu. Na całym świecie sprzedano dotychczas grubo ponad miliard egzemplarzy płyt i kaset czwórki z Liverpoolu. Można się założyć o następny miliard (dolarów!), że już nigdy nikt nie pobije tego rekordu.
Historia czwórki z Liverpoolu |
---|
1962 Pierwszy singel "Love Me Do/P. S. I Love You" 1963 Pierwszy album "Please, Please Me" 1964 The Beatles podbijają Amerykę 1966 Ostatni publiczny koncert zespołu w San Francisco 1967 Najsłynniejszy album "Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band" 1968 "Biały album" bije rekord sprzedaży w USA (18 mln egzemplarzy) 1969 Na ekrany wchodzi film animowany "Żółta łódź powodna" 1970 Rozwiązanie zespołu 1980 Zabójstwo Johna Lennona 2001 Śmierć Georgea Harrisona |
Amerykański box office wszech czasów |
1 The Beatles 163,5 mln 2 Led Zeppelin 106,5 mln 3 Garth Brooks 101 mln 4 Elvis Presley 86,5 mln 5 The Eagles 83,5 mln |
Więcej możesz przeczytać w 32/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.