Kanclerz Niemiec sięgnął w wyborczej rozgrywce po antyamerykańską kartę
Schröder próbuje wygrać wyścig wyborczy rozpaczliwym rzutem na taśmę. Zaczął decydującą fazę kampanii wcześniej, niż zamierzał. Wyborców usiłuje zdobyć hasłem "naszej niemieckiej drogi". To próba przeciwstawienia się american way. Z jednej strony chodzi o sprzeciw wobec planów interwencji w Iraku, a z drugiej
- o odrzucenie modelu "drapieżnego" kapitalizmu, zamiast którego socjaldemokraci forsują osobliwą kombinację "modernizacji i sprawiedliwości".
Gwoździe do wyborczej trumny lewicy
"Ja rzuciłam mego męża. Wy też dacie radę" - umieszczenie tej wypowiedzi Hiltrud Schröder, byłej żony Gerharda Schrödera, na wyborczym billboardzie zaproponowała CDU agencja TBWA. Chadecy odrzucili projekt. Nie muszą stosować takich chwytów. Socjaldemokraci wykańczają się sami. Wprawdzie ekipa SPD i Zielonych skonsolidowała budżet, rozpoczęła redukcję zadłużenia, obniżyła podatki i podwyższyła niektóre świadczenia społeczne, jednak krytyka ekonomiczna jej rządów pozostaje miażdżąca. Gospodarka RFN rozwija się dziś wolniej niż inne gospodarki państw UE (około 0,5 proc. PKB rocznie), a pracy szuka 4 050 000 obywateli, do których trzeba doliczyć niemal 2 mln osób zatrudnionych na czas określony lub na stanowiskach dotowanych. Na domiar złego socis uwikłali się w kontrowersyjne transakcje finansowe, a gwóźdź do wyborczej trumny wbił były szef SPD, były kandydat na kanclerza i były minister obrony Rudolf Scharping, dziś "aferzysta" pozbawiony wszelkich zaszczytów.
"Opozycja chce wystąpić w starym garniturze. Nie, panie i panowie, towarzyszki i towarzysze, nowych rządów nie da się sprawować ze starą, zużytą i skompromitowaną kadrą!" - atakuje chadeków lider SPD. Schröder nawiązuje do przeszłości: do długu wewnętrznego, który przekraczał sumę dwóch bilionów marek, do stagnacji gospodarczej i afer zostawionych w spadku przez ekipę kanclerza Helmuta Kohla & Co., przypomina o prawie pięciu milionach Niemców pozostających wówczas bez pracy.
Wyborców interesuje jednak to, co będzie jutro. Prócz informacji o problemach republiki dobiegają ich hiobowe wieści z własnych podwórek: w nadreńskim Ludwigshafen wpływy z podatków przemysłowych spadły z roku na rok o 68,5 proc., w Rostoku o 46,3 proc., we Frankfurcie nad Menem o 38,3 proc. Równocześnie szanse wyborcze lewicy spadły w lipcu aż o 5 proc., a CDU/CSU wzrosły o 2 proc.
Joschka Fischer, wicekanclerz i szef dyplomacji z "partii ekologów", wprawdzie króluje w rankingach popularności, jednak poparcie dla jego ugrupowania sięga dna. Niemcy nie lubią Zielonych głównie za podwyżki cen paliw i energii (tzw. ekopodatek), które de facto nie posłużyły ochronie środowiska, lecz łataniu dziur budżetowych w innych resortach. Bilans rządów czerwono-zielonej lewicy obciąża też klęska w odbudowie byłej NRD. Dysproporcje gospodarcze między wschodem i zachodem Niemiec, zamiast maleć, szybko rosną.
Recepta Stoibera
Edmund Stoiber, lider prawicy, ogłosił, że w przyszłym gabinecie stworzy funkcję "superministra gospodarki, pracy i odbudowy wschodu". Ma ją pełnić Lothar Späth, który postawił na nogi dawne państwowe zakłady Jenoptik w Turyngii. Stoi-ber obiecuje obniżki podatków do 15-40 proc., stworzenie 700 tys. miejsc pracy, zrównanie do 2007 r. zarobków w służbach publicznych w byłej NRD z pensjami na zachodzie republiki, poprawę poziomu nauczania, a także ograniczenie napływu cudzoziemców. CDU/CSU zapowiedziała też wycofanie się z decyzji o likwidacji elektrowni atomowych, podjętej przez SPD i Zielonych. W zwalczaniu przestępczości ma chadekom pomóc wprowadzenie możliwości powoływania świadka koronnego, wzmożenie obserwacji przez kamery w miejscach publicznych, zakaz rozpowszechniania tzw. ekranowej przemocy oraz umieszczenie w dowodach osobistych odcisku linii papilarnych. Ponadto unici chcą utrzymać armię w sile 300 tys. żołnierzy i obowiązek służby wojskowej.
- Nie widzę większych szans dla koalicji czerwono-zielonej - komentuje Klaus-Peter Schöppner, szef Emnid Institut, ośrodka badania opinii publicznej. Jego zdaniem, SPD przed totalną klęską mogą uratować tylko sukces Hartza i zapowiedź "oszczędzania niemieckiej krwi" na Bliskim Wschodzie. Peter Hartz, członek zarządu koncernu VW, stanął na czele powołanej przez Schrödera komisji do zwalczania bezrobocia. Ta grupa ma do 16 sierpnia przygotować projekt niezbędnych reform. Chce wprowadzić zmiany w systemie zasiłków i świadczeń socjalnych, powołać dwie agencje pracy PSA i Jobcenter, wprowadzić obowiązek podejmowania pracy w miejscach oddalonych od miejsca zamieszkania oraz wsparcie prywatnych inicjatyw. SPD obiecuje, że nie wprowadzi opłat za studia, podwyższy dodatki rodzinne oraz przeznaczy 4 mld euro na budowę przedszkoli i szkół. W przeciwieństwie do chadeków socis opowiadają się za szybkim rozszerzeniem UE i zgłaszają zastrzeżenia dotyczące udziału Bundeswehry w ewentualnym ataku USA na Irak.
Lew medialny
Stoiberowi, którego Niemcy uważają za kandydata "mniej sympatycznego" od Schrödera, sprzyja kiepska sytuacja na rynku pracy. Jeśli komisja Hartza rozbudzi wśród wyborców nadzieje, notowania SPD mogą się poprawić. Poza tym Niemcy obawiają się uwikłania w konflikt zbrojny. Prof. Arnulf Baring, znany politolog i historyk, stawia na bliższych mu chadeków: - Sukcesy lewicy wynikają zazwyczaj z problemów centroprawicy - podkreśla. Zmiany u steru władzy mają podłoże lokalne. Tak było na przełomie lat 60. i 70. czy w roku 1998. Tym razem prawica jest zwarta. Profesor Baring nie wyklucza "pewnego prawdopodobieństwa, że jej szyki mogą pomieszać wydarzenia zewnętrzne". Wspierający Stoibera tygodnik "Focus" nie ma wątpliwości: "Socjaldemokraci stawiają na strach Niemców przed wojną".
O stosunkach Niemców i Amerykanów nie przesądza już parasol atomowy, lecz indywidualne interesy i rywalizacja gospodarcza. John F. Kennedy był ostatnim prezydentem, który w 1963 r., stojąc w swym lincolnie, pozdrawiał berlińczyków wiwatujących na jego cześć. Pięć lat później w limuzynę Richarda Nixona rzucano śnieżnymi kulami. Do ulicznych burd i bijatyk doszło podczas wizyty Jimmyego Cartera w 1978 r. i Ronalda Reagana w latach 1982 i 1987. Prezydent George W. Bush również odjechał ze stolicy Niemiec ze złym wspomnieniem antyamerykańskiej prowokacji w Bundestagu. Niemcy nie wydają się skorzy do umierania za Waszyngton. Dyskusja parlamentarzystów nad wysłaniem kontyngentu 3900 żołnierzy do Afganistanu przekształciła się w głosowanie nad wotum zaufania dla rządu i omal nie skończyła się rozpadem koalicji. W dodatku fala bankructw za oceanem wzmogła w Niemczech krytykę amerykańskiego modelu gospodarki.
Dzień wyborów będzie zapewne ostatnim dniem istnienia obecnej koalicji. Jeśli CDU/CSU razem z liberałami z FDP nie zdobędzie tylu głosów, by odebrać władzę socis, być może przeciwnicy będą zmuszeni do wspólnych rządów. Na razie chadecy wierzą w szczęśliwą gwiazdę ich bawarskiego przywódcy Edmunda Stoibera, a towarzysze z SPD w swego "medialnego lwa" Gerharda Schrödera.
Więcej możesz przeczytać w 33/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.