Co jest najbardziej potrzebne w Paryżu, gdzie liczbę osób stanu wolnego ocenia się na sześćset tysięcy?
Co jest modne w Paryżu tego lata? To, co jest potrzebne. A co jest potrzebne w mieście, w którym liczbę osób stanu wolnego ocenia się na sześćset tysięcy? Rzecz jasna, organizowanie spotkań między nimi, aby tę liczbę zmniejszyć. Nie każda działalność tego typu jest jednak modna. Paryżanin na fali z pobłażliwą wzgardą traktuje myśl o pójściu do agencji matrymonialnej, na proszony obiad, na wieczór samotnych serc, na raut, a nawet do dyskoteki. To metody staroświeckie, nie mające nic wspólnego z duchem czasu.
Z duchem czasu zgodne jest obecnie speed dating, czyli szybkie umawianie się czy zgoła szybkie podrywanie. Koncepcja jest podobno dziełem pewnego rabina z Seattle, który chciał zwiększyć liczbę małżeństw między członkami miejscowej społeczności żydowskiej.
W pełnej harmonii z duchem epoki speed dating przypomina taśmowe rozmowy z kandydatami do pracy w dziale kadr lub agencji zatrudnienia. Odsetek zadowolonych jest przypuszczalnie podobny, ale rozmowy według zamysłu rabina występują w liczniejszych i bardziej urozmaiconych formach. Każda z nich ma już w Paryżu swój ośrodek i swoich organizatorów, bo wiadomo, że szukanie partnera to sprawa zbyt poważna, by obywatel - zwłaszcza jeśli chce być modny - mógł się nią zająć sam. Żyjemy w epoce, w której nawet najwyższe władze państwowe nieustannie podkreślają znaczenie sektora usług i jego przyszłościowy charakter - trudno więc byłoby nie dopuszczać go do głosu w dziedzinie dotyczącej tak masowych potrzeb.
Zacznijmy od love safari. Nie ma jeepów, nie ma dzikich zwierząt, a zamiast sawanny jest raczej dżungla w postaci paryskich ulic. Ta formuła najmniej przypomina agencję zatrudnienia.
W każdą niedzielę w safari może uczestniczyć dziesięć samotnych osób w wieku 20-55 lat - po pięć kobiet i mężczyzn. Zapewne prosto po mszy przychodzą one na podchody, odbywające się w pięciu etapach. Na każdym etapie ma się innego partnera - w ten sposób wszyscy poznają wszystkich, a jednocześnie wszyscy okresowo współpracują i rywalizują ze wszystkimi. Rolę wskazówek w podchodach zamiast tradycyjnych strzałek na drodze i listów zostawianych w dziuplach lub pod omszałym kamieniem grają wiadomości odczytywane z ekranów telefonów komórkowych. Zwycięzcy wygrywają wspólną kolację, choć potem można się oczywiście umówić także z kimś, kto zajął dalszą pozycję, a spodobał się bardziej. W końcu numery komórek zostały po drodze podane...
Turbo dating podporządkowane jest regule dziesięciu. Przy barze kłębią się mężczyęni, a przy oznaczonych numerami stolikach siedzą niewiasty. Każdy uczestnik płci męskiej może - po wpłaceniu dziesięciu euro - przysiąść się do dziesięciu z nich na dziesięć minut. Po upływie rundy odzywa się gong, wtedy wszyscy wstają i znowu można się przysiadać. Urządza się także - choć rzadziej - rundy o przeciwnym ukierunkowaniu, kiedy to panowie siedzą, a panie podchodzą.
Niedzielne wieczory pod hasłem "7 minut" przeznaczone są dla osób umiejących podrywać jeszcze szybciej i mających nieco większe możliwości finansowe. Minimalna taryfa wynosi 40 euro. Każdy uczestnik dostaje rozkład jazdy, w którym figurują numery siedmiu stolików, do jakich ma się udać, spędzając przy każdym z nich siedem minut. Nie wolno sobie podawać nazwisk, adresów poczty elektronicznej ani numerów telefonów. Po wszystkich spotkaniach wskazuje się organizatorom numery stolików, przy których siedzą osoby, z którymi chciałoby się ponownie spotkać. Jeżeli się okaże, że któraś z nich wyraziła podobne prag-nienie, we wtorek dostaje się przez Internet jej adres e-mailowy. W dwudziestej dzielnicy Paryża organizuje się także speed dating oparte na zasadzie, że wszyscy uczestnicy spotykają po kolei wszystkich innych. Te spotkania są organizowane według przedziałów wiekowych.
Możliwości jest więc mnóstwo. Trudno wyliczyć, ile dokładnie czasu upłynie, zanim każdy z sześciuset tysięcy samotnych paryżan spotka i oceni wszystkich pozostałych samotnych płci przeciwnej. Zakładając, że każdy z nich zredukowałby swoje ambicje tylko do stu tysięcy kandydatów i korzystałby tylko z formuły siedmiominutowej, potrzebowałby na to ponad 11 666 godzin. Przy dwunastogodzinnym dniu pracy oznaczałoby to poświęcenie na poszukiwania 972 dni, czyli ponad 2,5 roku. Przez ten czas moda na speed dating może minąć. Pozostawi jednak po sobie niezatarte ślady. Być może chłopcy będą śmielej zagadywać do dziewcząt i wykorzystają doświadczenia z licznych konwersacji z bardzo różnymi osobami, by wypaść ciekawie. Po siedmiu, najpóęniej dziesięciu minutach staną się jednak nerwowi i bezradni. Nie będzie gongu.
Z duchem czasu zgodne jest obecnie speed dating, czyli szybkie umawianie się czy zgoła szybkie podrywanie. Koncepcja jest podobno dziełem pewnego rabina z Seattle, który chciał zwiększyć liczbę małżeństw między członkami miejscowej społeczności żydowskiej.
W pełnej harmonii z duchem epoki speed dating przypomina taśmowe rozmowy z kandydatami do pracy w dziale kadr lub agencji zatrudnienia. Odsetek zadowolonych jest przypuszczalnie podobny, ale rozmowy według zamysłu rabina występują w liczniejszych i bardziej urozmaiconych formach. Każda z nich ma już w Paryżu swój ośrodek i swoich organizatorów, bo wiadomo, że szukanie partnera to sprawa zbyt poważna, by obywatel - zwłaszcza jeśli chce być modny - mógł się nią zająć sam. Żyjemy w epoce, w której nawet najwyższe władze państwowe nieustannie podkreślają znaczenie sektora usług i jego przyszłościowy charakter - trudno więc byłoby nie dopuszczać go do głosu w dziedzinie dotyczącej tak masowych potrzeb.
Zacznijmy od love safari. Nie ma jeepów, nie ma dzikich zwierząt, a zamiast sawanny jest raczej dżungla w postaci paryskich ulic. Ta formuła najmniej przypomina agencję zatrudnienia.
W każdą niedzielę w safari może uczestniczyć dziesięć samotnych osób w wieku 20-55 lat - po pięć kobiet i mężczyzn. Zapewne prosto po mszy przychodzą one na podchody, odbywające się w pięciu etapach. Na każdym etapie ma się innego partnera - w ten sposób wszyscy poznają wszystkich, a jednocześnie wszyscy okresowo współpracują i rywalizują ze wszystkimi. Rolę wskazówek w podchodach zamiast tradycyjnych strzałek na drodze i listów zostawianych w dziuplach lub pod omszałym kamieniem grają wiadomości odczytywane z ekranów telefonów komórkowych. Zwycięzcy wygrywają wspólną kolację, choć potem można się oczywiście umówić także z kimś, kto zajął dalszą pozycję, a spodobał się bardziej. W końcu numery komórek zostały po drodze podane...
Turbo dating podporządkowane jest regule dziesięciu. Przy barze kłębią się mężczyęni, a przy oznaczonych numerami stolikach siedzą niewiasty. Każdy uczestnik płci męskiej może - po wpłaceniu dziesięciu euro - przysiąść się do dziesięciu z nich na dziesięć minut. Po upływie rundy odzywa się gong, wtedy wszyscy wstają i znowu można się przysiadać. Urządza się także - choć rzadziej - rundy o przeciwnym ukierunkowaniu, kiedy to panowie siedzą, a panie podchodzą.
Niedzielne wieczory pod hasłem "7 minut" przeznaczone są dla osób umiejących podrywać jeszcze szybciej i mających nieco większe możliwości finansowe. Minimalna taryfa wynosi 40 euro. Każdy uczestnik dostaje rozkład jazdy, w którym figurują numery siedmiu stolików, do jakich ma się udać, spędzając przy każdym z nich siedem minut. Nie wolno sobie podawać nazwisk, adresów poczty elektronicznej ani numerów telefonów. Po wszystkich spotkaniach wskazuje się organizatorom numery stolików, przy których siedzą osoby, z którymi chciałoby się ponownie spotkać. Jeżeli się okaże, że któraś z nich wyraziła podobne prag-nienie, we wtorek dostaje się przez Internet jej adres e-mailowy. W dwudziestej dzielnicy Paryża organizuje się także speed dating oparte na zasadzie, że wszyscy uczestnicy spotykają po kolei wszystkich innych. Te spotkania są organizowane według przedziałów wiekowych.
Możliwości jest więc mnóstwo. Trudno wyliczyć, ile dokładnie czasu upłynie, zanim każdy z sześciuset tysięcy samotnych paryżan spotka i oceni wszystkich pozostałych samotnych płci przeciwnej. Zakładając, że każdy z nich zredukowałby swoje ambicje tylko do stu tysięcy kandydatów i korzystałby tylko z formuły siedmiominutowej, potrzebowałby na to ponad 11 666 godzin. Przy dwunastogodzinnym dniu pracy oznaczałoby to poświęcenie na poszukiwania 972 dni, czyli ponad 2,5 roku. Przez ten czas moda na speed dating może minąć. Pozostawi jednak po sobie niezatarte ślady. Być może chłopcy będą śmielej zagadywać do dziewcząt i wykorzystają doświadczenia z licznych konwersacji z bardzo różnymi osobami, by wypaść ciekawie. Po siedmiu, najpóęniej dziesięciu minutach staną się jednak nerwowi i bezradni. Nie będzie gongu.
Więcej możesz przeczytać w 33/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.