Prawo i granat

Dodano:   /  Zmieniono: 
W filmie "Sami swoi", gdy jeden z bohaterów udaje się do sądu, matka wręcza mu granaty, mówiąc: "Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie"
Socjalistyczny kapitalizm - prywatyzacja zysków i uspołecznianie strat

Pracownice szczecińskiej Odry nieco tę procedurę uprościły. Zamiast iść do sądu, wykorzystały nudzących się nieco stoczniowców. Swym zachowaniem zburzyły nie tylko wizję Polski jako państwa prawa. Rozwiały także marzenia miłośników akcjonariatu pracowniczego. Odra jest bowiem spółką pracowniczą, a prezes Waluś pełnił w niej funkcję zatrudnionego przez właścicieli pracownika. Wychodzi zatem na to, że Polska to taki kraj, w którym na żądanie właścicieli działacze związkowi biją najemnych pracowników.

Fikcja prawa do płacy
Ponad 300 dużych przedsiębiorstw zalega z wypłatą wynagrodzeń dla kilkudziesięciu tysięcy pracowników - twierdzą związkowcy. Skala tego zjawiska nasuwa dwa pytania: "Czy pracodawca może nie płacić za wykonaną pracę?" oraz "Co mogą - poza użyciem granatów - zrobić pracownicy, by odzyskać swoje pieniądze?". Odpowiedź na pytanie pierwsze jest prosta: nie może. Niewypłacenie w terminie wynagrodzenia narusza kilka artykułów rozdziału II kodeksu pracy ("Ochrona wynagrodzenia za pracę"). Jeżeli owo niewypłacanie jest "złośliwe lub uporczywe", stanowi to także przestępstwo z art. 218 § 1 kodeksu karnego. Jeżeli opóźnienie w wypłacie przekracza dwa tygodnie, oznacza to również złamanie prawa upadłościowego, które nakazuje w takim wypadku przedsiębiorcy ogłoszenie bankructwa. W oczywisty sposób jest to również niewywiązanie się z umowy, jaką właściciel zawarł z pracownikami, co narusza reguły prawa cywilnego.
Właściciel, który pracownikom nie płaci, łamie prawo na potęgę. I co? I nic. Nie słyszałem, by kiedykolwiek ukarano niesolidnego pracodawcę. Oznacza to, że prawo jest fikcją. Fikcją, o której wszyscy wiedzą, ale wszyscy udają, że nic złego się nie dzieje. Mamy bardzo brutalną kapitalistyczno-rynkową rzeczywistość, która obciąża ryzykiem działalności gospodarczej prawie wszystkich. Jeśli wielki kapitalista, rzemieślnik czy chłop nie sprzeda produktu, nie zarobi. Pracownik natomiast nie ponosi żadnego ryzyka. Kodeks pracy mówi, że on swoje, i to w całości, dostać musi. Kodeks więc jest piękny, lecz bezrobocie, które w niejakim związku z owym kodeksem pozostaje, potrafi dopiec.

Pułapka akcjonariatu pracowniczego
Odra sprywatyzowana została w 1999 r. na zasadzie "spółki pracowniczej". Załoga otrzymała 50 proc. akcji i - zgodnie z wizjami "Solidarności", Unii Pracy, Samoobrony oraz wielu miłośników socjalistycznego kapitalizmu - sama powinna wspaniale zarządzać otrzymanym majątkiem. To pracownicy-akcjonariusze układali statut spółki, wybierali do zarządu swoich przedstawicieli, kontrolowali bilans i mogli w każdym momencie zwołać Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Właścicieli.
Przyznam, że wizja gospodarki, w której łódzkie prządki z szczecińskimi stoczniowcami dyskutują o zawiłych problemach prawa spółek, a szwaczki z Odry wymieniają doświadczenia o nowoczesnych metodach zarządzania i accountingu z śląskim górnikami, niezbyt trafiała do mojej wyobraźni. Tak jednak - wedle cytowanych mędrców - miało być.
Ale nie było. Co gorsza, fakt, że pracownicy Odry stali się jednocześnie współwłaścicielami spółki bardzo ich sytuację zagmatwał. Załóżmy bowiem, że prawo w Polsce działa prawidłowo. Pracownicy wnoszą skargę do Państwowej Inspekcji Pracy, a ta winnego karze mandatem. Kto płaci mandat? Osoba prawna, jaką jest spółka Odra. Pracownicy karzą zatem sami siebie, mandat z kasy ich zakładu trafia do budżetu państwa, płynność firmy się zmniejsza i szansa na odzyskanie pieniędzy maleje. Jeszcze gorzej wygląda sprawa w wypadku wygranej w sądzie pracy - wprawdzie zaległe pieniądze zostaną wypłacone, ale w efekcie egzekucyjnej działalności komornika zakład będzie wyglądał jak wybrzeże Morza Czarnego po ostatniej powodzi.

O co chodzi pracownicom Odry
Myliłby się czytelnik, który przedstawione wyżej uwagi potraktowałby jako mierną ocenę zdolności załogi Odry, a jej postępowanie jako rozpaczliwą próbę znalezienia wyjścia ze złej i niezawinionej sytuacji. Zarówno pracownicy Odry, jak i szczecińskiej stoczni oraz większości kopalń, hut itd., doskonale wiedzą, że ich firmy są bankrutami. Doskonale również wiedzą, że w warunkach normalnej gospodarki rynkowej oraz ponadnormalnych uprawnień pracowniczych bankrutami będą zawsze. Tym, czego naprawdę chcą, jest obiecane przez przewodniczącego Marka Dyducha "zawieszenie gospodarki rynkowej". Chcą kapitalizmu, ale z zachowaniem socjalistycznych praw pracowniczych i tylko wtedy, jeżeli ów kapitalizm przynosi im zysk. Jeżeli przynosi straty, to straty te powinno rekompensować im państwo, czyli wszyscy podatnicy potrafiący zarobić na siebie.

Droga do Argentyny przez Białoruś
SLD stara się zrobić wszystko, aby słuszne żądania klasy robotniczej zaspokoić. Ponieważ jednak życie dowodzi, że system oparty o prywatyzację zysków i uspołecznienie strat jest niemożliwy, jego działania skończyć się muszą albo "Argentyną", czyli klęską mniejszą, albo "Białorusią", czyli klęską wielgachną. Gdyby SLD przestał dążyć do "argentynizacji vel "białorusinizacji" gospodarki - może zrobić wiele. Żadne z tych działań nie będzie spektakularne ani nie rozwiąże jednostkowych problemów pojedynczego zakładu. W sumie w ciągu kilku lat prowadziłyby one do poprawy kondycji firm, zmniejszenia bezrobocia oraz zaniku zjawiska "pracy bez płacy".
Owe rzeczy do zrobienia - nie wymyślam tu żadnej Ameryki - są powszechnie znane. W sferze realnej jest to szybka, prawdziwa (a nie "pracownicza", "powszechna" czy w jakikolwiek inny sposób lipna) prywatyzacja, zmniejszenie kosztów podatkowych i ograniczenie barier biurokratycznych funkcjonowania firm. W sferze prawnej jest to rezygnacja z fikcji prawnej na rzecz prawa. W sprawach, w których chodzi o pieniądze, okres między rozpoczęciem sprawy i prawomocnym wyrokiem nie może być dłuższy niż 
- powiedzmy - trzy miesiące.
Jeżeli stanie się inaczej i w sądach spotykać będą się wnuki rozpoczynających sprawę stron, to ludziom pozostaną granaty, a Markowi Dyduchowi "dalsze zawieszanie".



Nie płacą
  • Wytwórnia Silników Wysokoprężnych Andoria w Andrychowie. Ponad 1,4 tys. osób otrzymuje pensje w ratach. Na początku sierpnia wypłacano część wynagrodzenia za maj.
  • Spółdzielnia Inwalidów Przyszłość w Bielsku Podlaskim. Około 200 pracowników od połowy ubiegłego roku dostaje pensje z dwumiesięcznym opóźnieniem.
  • Kopalnia Kwarcytu Bukowa Góra w Łącznej. Prawie 200 osób otrzymuje zaliczki zamiast pensji (średnio po dwieście, trzysta złotych). Ostatni raz pieniądze wypłacono w czerwcu.
  • Bison-Bial w Białymstoku. Każdemu pracownikowi zakład powinien wypłacić po kilka tysięcy złotych. Na początku sierpnia na ich konta wpłynęła pensja za czerwiec.
  • Zakład Nadwozi Chłodniczych Iglocar w Dębicy. Większość z 260 pracowników nie dostaje pieniędzy od czterech miesięcy. Niedawno sąd ogłosił upadłość firmy, a pracownicy zostali zwolnieni.
  • Dom Wydawniczy Wolne Słowo. Wydawca dziennika "Życie" ma kłopoty z wypłacaniem pensji od początku roku. W lipcu dziennikarze otrzymali zaległe wynagrodzenia, ale wydawca winien jest jeszcze honoraria, które stanowią zasadniczą część płacy. Zaległości sięgają dwóch, trzech miesięcy.
  • Stocznia Gdynia. Od dwóch miesięcy stocznia wypłaca pensje pracownikom w ratach. Problemy z wypłatami mają też stocznie w Gdańsku i Elblągu.
Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.