Najgorsze polskie filmy stają się obiektem kultu
Pies ucharakteryzowany na świnię, seks z wampirzycą, śpiewający Tadeusz Łomnicki, Krzysztof Kolberger jako Indiana Jones, balet w wykonaniu celników z Okęcia to tylko niektóre atrakcje Jądra Ciemności - festiwalu najbardziej kiczowatych filmów schyłku PRL.
Partyzanci i nietoperze
Przegląd zorganizowany przez Warszawskie Centrum Sztuki Współczesnej i Filmotekę Narodową okazał się strzałem w dziesiątkę. Po karnety stylizowane na kartki na mięso ustawiały się kolejki młodych ludzi, którzy epokę Jaruzelskiego znają tylko z opowieści rodziców. Filmy, kwitowane przez krytyków pogardliwym wzruszeniem ramion, przeżywają dziś drugą młodość - publiczność odbiera je jako świetne komedie. Mimo że w zamyśle twórców miały być horrorami, musicalami, kryminałami bądź filmami wojennymi.
- Inspiracją festiwalu filmów najgorszych były "Książki najgorsze" Stanisława Barańczaka. Początkowo chcieliśmy, żeby program przeglądu ułożyli internauci, ale większość wskazywała na "Wiedźmina" i "Szamankę", bo starszych filmów nie pamiętała. Wyboru dokonaliśmy więc sami po konsultacjach z Filmoteką Narodową - opowiada Konrad Wirkowski z Kino.Labu. Intuicja nie zawiodła organizatorów. Widzowie salwami śmiechu kwitowali fatalne aktorstwo, nonsensowne pomysły scenarzystów i amatorskie efekty specjalne. "Iza, dziewczyna z dobrego domu, jest wampirzycą. Wraz ze swą ciotką prowadzi sklep z osobliwościami. Zaleca się do niej, nie wiedząc o jej zbrodniczych skłonnościach, przystojny i stateczny Marceli. Ginie on podczas gry miłosnej z Izą. Kolejną ofiarą jest komiwojażer, którego Iza poznaje w barze, gdzie przebrana za prostytutkę szuka możliwości zaspokojenia swych wampirycznych żądzy" ("Lubię nietoperze", reżyseria Grzegorz Warchoł). "Między skoczkiem Markowskim a Niemcem Schmidtem nawiązuje się dziwna przyjaźń połączona z rywalizacją o względy siostry leśniczego Małgosi. Kiedy zjawiają się żandarmi i gestapo, Małgosia częstuje ich winem, dolewając do niego trutkę. Umierają wszyscy z wyjątkiem wysłannika Londynu i leśniczego, którzy przekazują sobie hasło rozpoznawcze" ("Oko cyklonu", reżyseria Henry Kostrubiec). Takie opisy festiwalowych tytułów można odnaleźć w Internetowej Bazie Filmu Polskiego.
Wojna biustów
W latach 80. polscy kinomani nie mieli wielkiego wyboru. Produkcje amerykańskie sprowadzano w śladowej ilości i z kilkuletnim opóźnieniem. Rodzimi filmowcy w większości sympatyzowali z "Solidarnością". Aby odciągnąć przynajmniej część środowiska od polityki, władza zapaliła zielone światło dla "polskiego kina komercyjnego". Ci, którzy posłuchali wezwania, przekonali się jednak rychło, że kręcenie filmów "dla ludzi" jest o niebo trudniejsze od pławienia się w martyrologiczno-inteligenckim sosie. Nieudolność oraz brak inwencji próbowano maskować wybujałą erotyką. O tytuł symbolu seksu polskiego kina rywalizowały Anna Dymna, Grażyna Szapołowska, Katarzyna Figura i zapomniana już nieco Dorota Kwiatkowska, której nagi biust był główną atrakcją takich filmów, jak "Thais" Ryszarda Bera czy "Widziadło" Marka Nowickiego.
Z kolei eskapizm filmowców przejawiał się w upodobaniu do tak egzotycznych w polskich warunkach gatunków, jak horror i science fiction. Na tej fali wypłynął Marek Piestrak, reżyser "Wilczycy" i "Klątwy Doliny Węży", która od kilku lat cieszy się opinią filmu kultowego. Widzowie warszawskiego przeglądu również nie oparli się urokowi opowieści o archeologu, który w azjatyckiej dżungli odnajduje mumię kosmity strzeżoną przez przedpotopowego potwora. - Z jednej strony, cieszę się, że moje filmy nie zostały zapomniane, z drugiej, przykro mi, że pokazuje się je pod szyldem "filmy najgorsze" - mówi Marek Piestrak. Piętnaście lat temu recenzenci chwalili odwagę reżysera. Pod kinami ustawiały się kolejki. W Polsce "Klątwę Doliny Węży" obejrzało ponad milion widzów, a w ZSRR - 20 milionów. W Wietnamie film był wyświetlany tylko na specjalnych nocnych seansach, bo uznano, że jest zbyt "amerykański". Piestrak nie dziwi się, że dzisiaj jego dzieło wywołuje głównie wesołość. - Wiedziałem, że nie dorównam Spielbergowi, więc celowo potraktowałem temat z przymrużeniem oka. Zresztą wszystkie filmy science fiction z tamtej epoki wydają się teraz śmieszne.
Dyskretny urok kiczu
Konrad Wirkowski ma wątpliwości, czy określenie "filmy najgorsze" pasuje do tytułów wyświetlanych w ramach przeglądu. - Określenie "bardzo dziwne filmy" lepiej oddaje istotę zjawiska. Chodziło nam o zabawę, a nie kopanie leżącego. Zresztą, oglądanie "Alicji" czy "Miłości z listy przebojów" nie jest masochizmem. Prawdziwym masochizmem byłoby katować się filmami Romana Wionczka i Bohdana Poręby.
Imprezy podobne do warszawskiej w Ameryce urządza się od dawna. Festiwale złych filmów w Nowym Orleanie i Kansas City istnieją od dwunastu lat. W maju w kalifornijskim Berkeley zorganizowano konferencję Born To Be Bad połączoną z przeglądem "filmowego śmiecia z lat 60. i 70.".
Obecnie moda na filmy "tak złe, że aż dobre" dociera do Polski. Warszawski przegląd może się więc okazać kamyczkiem, który poruszy lawinę. Zwłaszcza że fatalne scenariusze, przeszarżowane aktorstwo i powalające efekty specjalne nie zniknęły z naszej kinematografii razem z końcem PRL.
FESTIWAL KICZU Najgorsze polskie filmy po 1945 r.
|
Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.