Jacka Pałasińskiego "Express Méditerranée, czyli podróż po Morzu Śródziemnym i okolicach"
Długoletni rezydent wywiadu sowieckiego we Włoszech pułkownik Sołomatin wyznał w swoich wspomnieniach, że nie były dla niego tajemnicą żadne sekrety VI Floty Amerykańskiej stacjonującej w Neapolu i Formii. Nie miał też żadnych trudności z kaptowaniem oficerów NATO i włoskich deputowanych. Jednakże - jak sam powiadał - kiedy wieczorami siadywał z ambasadorem ZSRR w jego rezydencji Villa Abamelek, aby przeanalizować włoskie życie polityczne i jego kulisy, to po chwili obaj tylko rozkładali ręce.
Dla Jacka Pałasińskiego to zagadkowe życie nie ma tajemnic. Jego korespondencje z Włoch przewyższają ostrością spojrzenia i ścisłością informacji wszystko, co piszą przeliczni korespondenci, mrowiący się w antyszambrach parlamentu i watykańskim biurze prasowym Sala Stampa. W przeciwieństwie do większości kolegów, zwłaszcza polskich, Pałasiński nie zadowala się poranną lekturą salonowo-lewicowej gazety "La Repubblica". Dlatego nie opluł z góry Berlusconiego i nie dziwił się potem, że większość Włochów wybrała go na szefa rządu. Wiedział, że to zdolny kupiec, więc taki, który chce, by jego towar kupowali wszyscy, a nie tylko klasowi koledzy.
Pałasiński zna we Włoszech wszystkich, ale okazuje się też, że wszystko czytał i prawie wszystko widział. Jego książka "Express Méditerranée, czyli podróż po Morzu Śródziemnym i okolicach" niejednego zaskoczy. Nie jest to wcale przewodnik ani zbiór wspomnień z plaż, restauracji i konferencji prasowych. Pałasiński napisał rzecz wszelkiej scjencji pełną. Sam indeks osób liczy przeszło pięćset pozycji i są to przeważnie postacie historyczne. W ogóle znacznie więcej w tej książce historii (ale zabawnie opowiedzianej) niż współczesności. Więcej tu o Wizygotach, katarach, Sarmatach, a nawet o Hunach, niż o Hiszpanach, nie mówiąc o współczesnych Włochach. Więcej o Portugalii - która wcale nad Morzem Śródziemnym nie leży - niż o Sycylii. Zresztą morza w tej książce jakby wcale nie ma. Jest za to nieprzebrane mnóstwo wiadomości o dalekich źródłach rzek, które zasilają to morze wciąż nowymi prądami. Pałasińskiego szczególnie interesują prądy w architekturze. Raz po raz złorzeczy Le Corbusierowi, pięknie pisze o budowniczych Florencji, zwłaszcza o Brunelleschim. Zna się też jednak na złych i dobrych prądach w gospodarce. Jego krótki kurs historii starożytnych Aten, sprowadzony do dziejów budżetu, przydałby się każdemu ministrowi finansów. To, co pisze o roli handlu w dziejach kultury, powinni przeczytać za to esteci gardzący mamoną, ale tylko cudzą. Pałasiński w ogóle potrafi ze swoich spostrzeżeń i lektur wyciągać bardzo praktyczne współczesne wnioski; mnie szczególnie przekonuje to, co pisze o zgubnej (nie tylko dla śródziemnomorskiej kultury) roli upaństwawiania myśli i przedsiębiorczości ludzkiej.
Są w tej mozaice postaci, faktów i anegdot kamyki lśniące, jak rozprawka o rękopisach z Qumran czy franciszkanach. Są olśniewające, jak rehabilitacja Heroda albo markiza Pombala. Zdarzają się też gorzej dobrane. Gdy autor zapewnia, że zdobycie Konstantynopola przez Turków w 1453 r. spowodowało katastrofę cywilizacyjną Europy, to zapomina nie tylko o karierze Wenecji, Portugalii, Hiszpanii, Brytanii i Niderlandów, które musiały przetrzeć nowe drogi handlowe i odkryć kontynenty. Gubi po drodze i Leonarda z Kopernikiem, i tę rzeszę wychodźców z Bizancjum, którzy ofiarowali swoje doświadczenie i nadali poloru zachodowi i wschodowi Europy. Zdarzają się pomyłki: Baltruszajtis miał na imię Jurgis. Skoro już szukamy dziury w całym, to przekonajmy też Pałasińskiego, że gotyk zawdzięcza coś nie tylko Francuzom, ale też samym Gotom i innym barbarzyńcom z północy. Toć gotycki ostrołuk i smukłe wieże kościelne wzięły się stąd, że pierwszą dzwonnicą w Skandynawii musiały być dwa świerki złączone wierzchołkami, na których zawisł dzwon. Czytelnik jednak będzie chciał od autora nie tyle lepszej korekty, ile po prostu dalszego ciągu.
Dla Jacka Pałasińskiego to zagadkowe życie nie ma tajemnic. Jego korespondencje z Włoch przewyższają ostrością spojrzenia i ścisłością informacji wszystko, co piszą przeliczni korespondenci, mrowiący się w antyszambrach parlamentu i watykańskim biurze prasowym Sala Stampa. W przeciwieństwie do większości kolegów, zwłaszcza polskich, Pałasiński nie zadowala się poranną lekturą salonowo-lewicowej gazety "La Repubblica". Dlatego nie opluł z góry Berlusconiego i nie dziwił się potem, że większość Włochów wybrała go na szefa rządu. Wiedział, że to zdolny kupiec, więc taki, który chce, by jego towar kupowali wszyscy, a nie tylko klasowi koledzy.
Pałasiński zna we Włoszech wszystkich, ale okazuje się też, że wszystko czytał i prawie wszystko widział. Jego książka "Express Méditerranée, czyli podróż po Morzu Śródziemnym i okolicach" niejednego zaskoczy. Nie jest to wcale przewodnik ani zbiór wspomnień z plaż, restauracji i konferencji prasowych. Pałasiński napisał rzecz wszelkiej scjencji pełną. Sam indeks osób liczy przeszło pięćset pozycji i są to przeważnie postacie historyczne. W ogóle znacznie więcej w tej książce historii (ale zabawnie opowiedzianej) niż współczesności. Więcej tu o Wizygotach, katarach, Sarmatach, a nawet o Hunach, niż o Hiszpanach, nie mówiąc o współczesnych Włochach. Więcej o Portugalii - która wcale nad Morzem Śródziemnym nie leży - niż o Sycylii. Zresztą morza w tej książce jakby wcale nie ma. Jest za to nieprzebrane mnóstwo wiadomości o dalekich źródłach rzek, które zasilają to morze wciąż nowymi prądami. Pałasińskiego szczególnie interesują prądy w architekturze. Raz po raz złorzeczy Le Corbusierowi, pięknie pisze o budowniczych Florencji, zwłaszcza o Brunelleschim. Zna się też jednak na złych i dobrych prądach w gospodarce. Jego krótki kurs historii starożytnych Aten, sprowadzony do dziejów budżetu, przydałby się każdemu ministrowi finansów. To, co pisze o roli handlu w dziejach kultury, powinni przeczytać za to esteci gardzący mamoną, ale tylko cudzą. Pałasiński w ogóle potrafi ze swoich spostrzeżeń i lektur wyciągać bardzo praktyczne współczesne wnioski; mnie szczególnie przekonuje to, co pisze o zgubnej (nie tylko dla śródziemnomorskiej kultury) roli upaństwawiania myśli i przedsiębiorczości ludzkiej.
Są w tej mozaice postaci, faktów i anegdot kamyki lśniące, jak rozprawka o rękopisach z Qumran czy franciszkanach. Są olśniewające, jak rehabilitacja Heroda albo markiza Pombala. Zdarzają się też gorzej dobrane. Gdy autor zapewnia, że zdobycie Konstantynopola przez Turków w 1453 r. spowodowało katastrofę cywilizacyjną Europy, to zapomina nie tylko o karierze Wenecji, Portugalii, Hiszpanii, Brytanii i Niderlandów, które musiały przetrzeć nowe drogi handlowe i odkryć kontynenty. Gubi po drodze i Leonarda z Kopernikiem, i tę rzeszę wychodźców z Bizancjum, którzy ofiarowali swoje doświadczenie i nadali poloru zachodowi i wschodowi Europy. Zdarzają się pomyłki: Baltruszajtis miał na imię Jurgis. Skoro już szukamy dziury w całym, to przekonajmy też Pałasińskiego, że gotyk zawdzięcza coś nie tylko Francuzom, ale też samym Gotom i innym barbarzyńcom z północy. Toć gotycki ostrołuk i smukłe wieże kościelne wzięły się stąd, że pierwszą dzwonnicą w Skandynawii musiały być dwa świerki złączone wierzchołkami, na których zawisł dzwon. Czytelnik jednak będzie chciał od autora nie tyle lepszej korekty, ile po prostu dalszego ciągu.
Jacek Pałasiński - teatrolog i dziennikarz (niegdyś "Rzeczpospolitej", obecnie Radia Zet i tygodnika "Wprost"). Od grudnia 1981 r. mieszka w Rzymie. Jest autorem prawie 12 tys. korespondencji z Włoch i państw basenu Morza Śródziemnego. W tym roku ukazała się jego książka "Wprost z oblężonej świątyni", relacjonująca oblężenie Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. |
Więcej możesz przeczytać w 35/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.