Uniwersytet Wrocławski może się chlubić dwiema wspaniałymi tradycjami: niemiecką i lwowską
Środowisko akademickie przygotowuje się do obchodów trzechsetlecia Uniwersytetu Wrocławskiego. Dokładnie 15 listopada minie trzysta lat od chwili, kiedy władca Austrii, cesarz Leopold I Habsburg, utworzył we Wrocławiu niewielką akademię jezuicką, zwaną od jego imienia Leopoldiną. Składała się ona zaledwie z dwóch fakultetów - filozoficznego i teologicznego - ale została bardzo szczodrze uposażona przez fundatora. Jej piękna siedziba, położona na brzegu Odry, dotrwała do naszych czasów i ciągle służy uniwersytetowi jako główny, reprezentacyjny budynek.
Pochodząca sprzed trzystu lat metryka czyni z wrocławskiej uczelni jedną z najstarszych placówek funkcjonujących na ziemiach polskich. Tak naprawdę jej geneza jest jeszcze starsza i wiąże się z panowaniem króla Czech i Węgier Władysława II Jagiellończyka. Już w 1505 r. podpisał on akt fundacyjny uniwersytetu we Wrocławiu, który jednak nie został wcielony w życie.
Nie tylko geneza, ale i późniejsze losy uczelni były bardzo skomplikowane. Pod rządami Habsburgów pozostawał on tylko do połowy XVIII wieku, kiedy w wyniku wojen śląskich (1740-1745) wszedł w skład państwa pruskiego. Wyznający protestantyzm Hohenzollernowie odebrali uczelnię jezuitom i zamienili we własny uniwersytet, gorliwie służący nowej dynastii i nowej religii.
Kolejne zmiany uczelnia przeżyła w 1811 r. w ramach wielkiej modernizacji państwa pruskiego, wymuszonej porażkami poniesionymi w starciu z napoleońską Francją. Przyspieszyło to jej rozwój i zapewniło - już w XX wieku - liczącą się pozycję wśród niemieckich uniwersytetów. Świadczyła o tym najlepiej znaczna liczba Nagród Nobla przyznanych profesorom i absolwentom wrocławskiej uczelni. Byli wśród nich Max Born, Philipp Lenard, Otto Stern, Maria Goeppert-Mayer, Theodor Mommsen, Gerhard Hauptmann, Eduard Buchner, Kurt Adler.
Epoka niemiecka w dziejach uniwersytetu została zamknięta w 1945 r. wraz z powrotem Dolnego Śląska do Polski. Nowy, polski Uniwersytet Wrocławski odrodził się dzięki kadrze Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, która w ramach wielkiej powojennej wędrówki ludów osiedliła się w stolicy Dolnego Śląska. Dzięki tej transplantacji dzisiejsza uczelnia może się chlubić dwiema wspaniałymi tradycjami, wspomnianą już niemiecką i jeszcze starszą, bo sięgającą 1661 r., tradycją lwowską.
Ową plątaninę historycznych losów uczelni przez długie dziesięciolecia usiłowano wstydliwie pomijać milczeniem. Z obowiązującymi w PRL kanonami interpretacyjnymi kłóciło się zarówno przypominanie znakomitej tradycji niemieckiej, jak i wspaniałego przedłużenia życia Uniwersytetowi Jana Kazimierza. Tego zresztą patrona, jako ze wszech miar niewłaściwego w nowej epoce, zdetronizowano i zastąpiono Bolesławem Bierutem.
Dzisiaj o skomplikowanych losach wrocławskiej uczelni można już mówić pełnym głosem. Co więcej, coraz częściej widzi się w nich symboliczne odzwierciedlenie pogmatwanej historii całej Europy. Dał temu niedawno wyraz Sejm RP, stwierdzając w specjalnie przygotowanej uchwale, że "pragnie wesprzeć ideę intelektualnej, kulturowej i politycznej jedności Europy, ucieleśnionej w dziejach Uniwersytetu Wrocławskiego, oraz rozpowszechnić ten wzorzec w świadomości społeczeństwa polskiego oraz społeczności międzynarodowej".
Na pewno nie będzie to zadanie łatwe, o czym najlepiej świadczyły poselskie kłótnie towarzyszące przyjmowaniu cytowanej uchwały. Nie ulega wątpliwości, że hurrapatrioci szybko się nie poddadzą i długo jeszcze będą się oburzać na przypominanie austriackiego i niemieckiego rozdziału wrocławskiej Alma Mater. Miejmy nadzieję, że w jednoczącej się Europie takie głosy będą jednak coraz rzadsze.
Więcej możesz przeczytać w 35/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.