Kto chce być bogaty, powinien pozwolić się bogacić innym, krzepnąć milionerom i samemu się starać zostać jednym z nich!
Im więcej milionerów na milion mieszkańców, tym wyższy poziom zamożności społeczeństwa, a im szybszy przyrost liczby milionerów na milion mieszkańców, tym szybsze tempo wzrostu gospodarczego (i mniejsze bezrobocie).
2,2 mln milionerów pomnaża kapitał własny (a zatem również kapitał własnego kraju) w Ameryce Północnej, 2,5 mln milionerów - w Europie, 1,7 mln - w Azji, Australii i Oceanii, 280 tys. - w Ameryce Południowej, 290 tys. - na Bliskim Wschodzie, a tylko 50 tys. - w Afryce (według Cap Gemini Ernst & Young/ Merrill Lynch "World Wealth Report 2002").
To właśnie american dream, czyli całkiem realne marzenie o dołączeniu do grona milionerów, a jeszcze lepiej - miliarderów, zbudowało i nadal buduje amerykańską potęgę. Podobnie jak polish dream - marzenie o dołączeniu do elity milionerów - od kilkunastu lat jest motorem nakręcającym koniunkturę w Polsce. Polacy bowiem - jak słusznie zauważył cztery lata temu analityk giełdowy Thomas Riccardo - "są w regionie środkowoeuropejskim nacją najbardziej dynamiczną, bogacą się w najbardziej amerykański sposób". Niestety, najbardziej przedsiębiorczy Polacy, w tym 100 tys. polskich milionerów, coraz częściej są zmuszeni bogacić się wbrew swemu coraz bardziej zachłannemu, starającemu się ich oskubać państwu oraz wbrew coraz mniej im sprzyjającym rodakom, którzy zamiast im sekundować i starać się również zostać milionerami, wolą czekać na milion zasiłków, chętnie obiecywanych przez zawodowych prestidigitatorów (vide: "Profesorowie szamanologii").
"Większość ze 100 tys. polskich milionerów po 1989 r. nie wahała się rzucić państwowych posad i pracować po 16-18 godzin na dobę na swoim - napisał Krzysztof Trębski, autor "100 tysięcy polskich milionerów", okładkowego artykułu tego wydania "Wprost".
- Na ogół ich nie lubimy - wynika z badań opinii publicznej. Nie chcemy pamiętać, że tylko dziesięciu najbogatszych Polaków daje pracę ponad 100 tys. osób, a wszyscy milionerzy - ponad milionowi z nas. Najbardziej chyba nie lubimy ich za to, że samą swą obecnością i aktywnością dowodzą, iż my też moglibyśmy być milionerami. Gdybyśmy umieli, potrafili, gdyby bardziej chciało nam się chcieć".
Niestety, najpewniej jeszcze długo większości Polaków nie przyjdzie do głowy postawienie pomnika nieznanemu milionerowi (który przeprowadza Polskę od socjalizmu do kapitalizmu) ani upomnienie się o Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii dla Leszka Balcerowicza (który tę przeprowadzkę od lat ułatwia), o co w tym numerze "Wprost" występuje Stefan Bratkowski (vide: "Nobel dla Balcerowicza"). Z pewnością jednak nie unikniemy wkrótce konieczności dokonania historycznego wyboru, przed którym od pewnego czasu stoimy: albo polish dream nadal będzie oznaczać polskie piękne marzenie, czyli niepohamowaną chęć bogacenia się i poprawiania swego losu, albo zacznie oznaczać (co nam coraz bardziej grozi) polski zły sen - koszmar obezwładniającego lenistwa, w którym się ostatecznie - na własną zgubę - pogrążymy.
2,2 mln milionerów pomnaża kapitał własny (a zatem również kapitał własnego kraju) w Ameryce Północnej, 2,5 mln milionerów - w Europie, 1,7 mln - w Azji, Australii i Oceanii, 280 tys. - w Ameryce Południowej, 290 tys. - na Bliskim Wschodzie, a tylko 50 tys. - w Afryce (według Cap Gemini Ernst & Young/ Merrill Lynch "World Wealth Report 2002").
To właśnie american dream, czyli całkiem realne marzenie o dołączeniu do grona milionerów, a jeszcze lepiej - miliarderów, zbudowało i nadal buduje amerykańską potęgę. Podobnie jak polish dream - marzenie o dołączeniu do elity milionerów - od kilkunastu lat jest motorem nakręcającym koniunkturę w Polsce. Polacy bowiem - jak słusznie zauważył cztery lata temu analityk giełdowy Thomas Riccardo - "są w regionie środkowoeuropejskim nacją najbardziej dynamiczną, bogacą się w najbardziej amerykański sposób". Niestety, najbardziej przedsiębiorczy Polacy, w tym 100 tys. polskich milionerów, coraz częściej są zmuszeni bogacić się wbrew swemu coraz bardziej zachłannemu, starającemu się ich oskubać państwu oraz wbrew coraz mniej im sprzyjającym rodakom, którzy zamiast im sekundować i starać się również zostać milionerami, wolą czekać na milion zasiłków, chętnie obiecywanych przez zawodowych prestidigitatorów (vide: "Profesorowie szamanologii").
"Większość ze 100 tys. polskich milionerów po 1989 r. nie wahała się rzucić państwowych posad i pracować po 16-18 godzin na dobę na swoim - napisał Krzysztof Trębski, autor "100 tysięcy polskich milionerów", okładkowego artykułu tego wydania "Wprost".
- Na ogół ich nie lubimy - wynika z badań opinii publicznej. Nie chcemy pamiętać, że tylko dziesięciu najbogatszych Polaków daje pracę ponad 100 tys. osób, a wszyscy milionerzy - ponad milionowi z nas. Najbardziej chyba nie lubimy ich za to, że samą swą obecnością i aktywnością dowodzą, iż my też moglibyśmy być milionerami. Gdybyśmy umieli, potrafili, gdyby bardziej chciało nam się chcieć".
Niestety, najpewniej jeszcze długo większości Polaków nie przyjdzie do głowy postawienie pomnika nieznanemu milionerowi (który przeprowadza Polskę od socjalizmu do kapitalizmu) ani upomnienie się o Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii dla Leszka Balcerowicza (który tę przeprowadzkę od lat ułatwia), o co w tym numerze "Wprost" występuje Stefan Bratkowski (vide: "Nobel dla Balcerowicza"). Z pewnością jednak nie unikniemy wkrótce konieczności dokonania historycznego wyboru, przed którym od pewnego czasu stoimy: albo polish dream nadal będzie oznaczać polskie piękne marzenie, czyli niepohamowaną chęć bogacenia się i poprawiania swego losu, albo zacznie oznaczać (co nam coraz bardziej grozi) polski zły sen - koszmar obezwładniającego lenistwa, w którym się ostatecznie - na własną zgubę - pogrążymy.
Więcej możesz przeczytać w 35/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.