Dla Karola Jabłońskiego, najlepszego polskiego sternika, zdobyte przed tygodniem u wybrzeży Szwecji mistrzostwo świata w match racing to tylko "drobny krok na wodzie"
Karol Jabłoński mierzy w Puchar Ameryki
Polski żeglarz ma jeden cel: zmierzyć się z najlepszymi podczas regat o Puchar Ameryki, w najstarszych i najsłynniejszych zawodach w tej dyscyplinie. I wygrać! Są tylko cztery "ale"...
Po pierwsze: koszt przedsięwzięcia ma wynieść minimum 13 mln USD. To kwota, przy której blado wypadają prawie wszystkie imprezy sportowe w kraju.
Po drugie: trzeba zbudować supernowoczesną łódź klasy ACC (Americas Cup Class). Nikt takiego jachtu w Polsce jeszcze nie skonstruował.
Po trzecie: trzeba skompletować liczącą sto osób ekipę, w tym 30 doskonale wyszkolonych żeglarzy. Nikt w Polsce nie stworzył takiego zespołu.
Po czwarte: Jabłoński musi liczyć się z ogromem bezinteresownej zawiści.
- Porwał się z motyką na Amerykę, ma jednak cień szansy - mówi jeden ze znanych krajowych żeglarzy.
Zawodnik nierozwojowy
Gdy inni piętrzą trudności, Jabłoński wraca myślami do wydarzeń sprzed lat. Jego życiorys dowodzi, że wszystko jest możliwe. Latem 1978 r. szesnastoletni Karol zobaczył w Kilonii ogromne jachty i chodzących po nich identycznie ubranych ludzi. Pomyślał: chcę być za sterem, a reszta ma wyglądać jak ja. W wieku lat dwudziestu dogonił prawie całą światową czołówkę żeglarską klasy 470. Był jednak hardy: raz czy dwa wygarnął działaczom, co myśli o ich niekompetencji. Rok później trenerzy uznali go za "zawodnika nierozwojowego".
Jego rodzice byli nauczycielami. Nie mógł liczyć na ich finansową pomoc. W 1986 r. wyjechał do Niemiec. - Tam zaczynałem od kopania rowów. Później byłem żaglomistrzem, szkutnikiem, tyrałem od rana do wieczora - wspomina. Po godzinach pływał na jachtach. W klasie p-bootów (jachtach dwuosobowych) i r-bootów (trzyosobowych) w sumie dziesięć razy zdobywał mistrzostwo Niemiec. W 1992 r. został mistrzem świata w bojerach - żeglarstwie na lodzie. Polska prasa pisała o jego wyczynach powściągliwie. Rok później wrócił do kraju. Od tamtej pory zdobył dwukrotnie mistrzostwo świata w żeglarstwie jako sternik (w klasie Mumm 36 i ILC 46). W bojerach mistrzem świata zostawał jeszcze pięć razy. - Jazda bojerem to jak żeglowanie w nocy - mówi Jabłoński. - Dzięki bojerom czuję się pewniej na wodzie.
Amerykański test
Na razie na konto organizatora imprezy wpłynęły 4 mln USD. Pieniądze przekazały: MK Café oraz producent herbat - Posti. Obie firmy są w rękach Marka Kwaśnickiego, fana żeglarstwa. W maju odbył się w Gdyni chrzest dziesięcioletniej, treningowej łodzi klasy ACC, którą Polacy kupili w Hiszpanii. Jabłoński wziął na pokład kilka grubych ryb polskiego biznesu. Ponoć przedstawiciele firm z branży paliwowej i telekomunikacyjnej obiecali sute darowizny jesienią.
Do grudnia 2003 r. jest czas na zebranie całej sumy. Upragnione 13 mln USD to zresztą nic w porównaniu z tym, czym dysponują najlepsze żeglarskie zespoły świata. W najbliższej edycji Americas Cup weźmie udział ekipa szwajcarska, która dysponuje budżetem ponadstumilionowym. W tym sporcie pieniądze nie są jednak najważniejsze. Nowozelandzki Team New Zealand, który na początku 2000 r. obronił zdobyty pięć lat wcześniej Puchar Ameryki, wydał na przygotowania 20 mln USD. Budżet pokonanych Włochów wyniósł 100 mln USD.
Jacht klasy ACC to jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie wyrobów na świecie. Budowa łodzi powinna kończyć się nie wcześniej niż pół roku przed startem. W przeciwnym razie sprzęt będzie przestarzały.- Kiedy w 1996 r. zbudowaliśmy jacht "MK Café", była to najnowocześniejsza w swojej klasie łódź na świecie - wspomina Marek Kwaśnicki. - Po dwóch latach łódź praktycznie nie miała w wyścigach żadnych szans.
Kurs: zwycięstwo
Jabłoński zbiera i szkoli zespół powoli. - Grupa musi być doskonale zgrana. Jeżeli ktoś będzie oddalony ode mnie na pokładzie o 20 m, nie usłyszy, co chcę mu przekazać - mówi. - Ostatnie zwycięstwo dowiodło, że sukces zależy od umiejętności załogi - dodaje. W tej chwili ekipa liczy 25 osób. Docelowo ma być 30, czyli mniej więcej dwa razy tyle, ile znajdzie się na pokładzie podczas wyścigu. Zgłasza się dużo chętnych, lecz niewielu się nadaje. - Karol jest perfekcjonistą, czasami ciężko z nim wytrzymać, ale nie ma innej drogi do sukcesu - mówi Dominik Życki, trymer grota głównego żagla na jachcie. - Zaraził nas wiarą w zwycięstwo - mówi Grzegorz Baranowski, inny członek załogi.
Współpracę z Jabłońskim rozważał Mateusz Kusznierewicz. Oficjalnie ogłosił, że zdecydował się poświęcić przygotowaniom do występu w klasie Finn podczas igrzysk olimpijskich w 2004 r. W środowisku jednak wiadomo, że łódka byłaby za mała dla dwóch znanych żeglarzy. - Fajnie byłoby mieć Mateusza w załodze, choć nie ma on doświadczenia w pływaniu na dużych jachtach i musiałby się sporo nauczyć - twierdzi Jabłoński.
- Życzę Karolowi, by zdobył Puchar Ameryki, bo to największe trofeum żeglarskie - odpowiada Kusznierewicz. - Wtedy już nie będzie porównań, który z nas jest "większy".
Polski żeglarz ma jeden cel: zmierzyć się z najlepszymi podczas regat o Puchar Ameryki, w najstarszych i najsłynniejszych zawodach w tej dyscyplinie. I wygrać! Są tylko cztery "ale"...
Po pierwsze: koszt przedsięwzięcia ma wynieść minimum 13 mln USD. To kwota, przy której blado wypadają prawie wszystkie imprezy sportowe w kraju.
Po drugie: trzeba zbudować supernowoczesną łódź klasy ACC (Americas Cup Class). Nikt takiego jachtu w Polsce jeszcze nie skonstruował.
Po trzecie: trzeba skompletować liczącą sto osób ekipę, w tym 30 doskonale wyszkolonych żeglarzy. Nikt w Polsce nie stworzył takiego zespołu.
Po czwarte: Jabłoński musi liczyć się z ogromem bezinteresownej zawiści.
- Porwał się z motyką na Amerykę, ma jednak cień szansy - mówi jeden ze znanych krajowych żeglarzy.
Zawodnik nierozwojowy
Gdy inni piętrzą trudności, Jabłoński wraca myślami do wydarzeń sprzed lat. Jego życiorys dowodzi, że wszystko jest możliwe. Latem 1978 r. szesnastoletni Karol zobaczył w Kilonii ogromne jachty i chodzących po nich identycznie ubranych ludzi. Pomyślał: chcę być za sterem, a reszta ma wyglądać jak ja. W wieku lat dwudziestu dogonił prawie całą światową czołówkę żeglarską klasy 470. Był jednak hardy: raz czy dwa wygarnął działaczom, co myśli o ich niekompetencji. Rok później trenerzy uznali go za "zawodnika nierozwojowego".
Jego rodzice byli nauczycielami. Nie mógł liczyć na ich finansową pomoc. W 1986 r. wyjechał do Niemiec. - Tam zaczynałem od kopania rowów. Później byłem żaglomistrzem, szkutnikiem, tyrałem od rana do wieczora - wspomina. Po godzinach pływał na jachtach. W klasie p-bootów (jachtach dwuosobowych) i r-bootów (trzyosobowych) w sumie dziesięć razy zdobywał mistrzostwo Niemiec. W 1992 r. został mistrzem świata w bojerach - żeglarstwie na lodzie. Polska prasa pisała o jego wyczynach powściągliwie. Rok później wrócił do kraju. Od tamtej pory zdobył dwukrotnie mistrzostwo świata w żeglarstwie jako sternik (w klasie Mumm 36 i ILC 46). W bojerach mistrzem świata zostawał jeszcze pięć razy. - Jazda bojerem to jak żeglowanie w nocy - mówi Jabłoński. - Dzięki bojerom czuję się pewniej na wodzie.
Amerykański test
Na razie na konto organizatora imprezy wpłynęły 4 mln USD. Pieniądze przekazały: MK Café oraz producent herbat - Posti. Obie firmy są w rękach Marka Kwaśnickiego, fana żeglarstwa. W maju odbył się w Gdyni chrzest dziesięcioletniej, treningowej łodzi klasy ACC, którą Polacy kupili w Hiszpanii. Jabłoński wziął na pokład kilka grubych ryb polskiego biznesu. Ponoć przedstawiciele firm z branży paliwowej i telekomunikacyjnej obiecali sute darowizny jesienią.
Do grudnia 2003 r. jest czas na zebranie całej sumy. Upragnione 13 mln USD to zresztą nic w porównaniu z tym, czym dysponują najlepsze żeglarskie zespoły świata. W najbliższej edycji Americas Cup weźmie udział ekipa szwajcarska, która dysponuje budżetem ponadstumilionowym. W tym sporcie pieniądze nie są jednak najważniejsze. Nowozelandzki Team New Zealand, który na początku 2000 r. obronił zdobyty pięć lat wcześniej Puchar Ameryki, wydał na przygotowania 20 mln USD. Budżet pokonanych Włochów wyniósł 100 mln USD.
Jacht klasy ACC to jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie wyrobów na świecie. Budowa łodzi powinna kończyć się nie wcześniej niż pół roku przed startem. W przeciwnym razie sprzęt będzie przestarzały.- Kiedy w 1996 r. zbudowaliśmy jacht "MK Café", była to najnowocześniejsza w swojej klasie łódź na świecie - wspomina Marek Kwaśnicki. - Po dwóch latach łódź praktycznie nie miała w wyścigach żadnych szans.
Kurs: zwycięstwo
Jabłoński zbiera i szkoli zespół powoli. - Grupa musi być doskonale zgrana. Jeżeli ktoś będzie oddalony ode mnie na pokładzie o 20 m, nie usłyszy, co chcę mu przekazać - mówi. - Ostatnie zwycięstwo dowiodło, że sukces zależy od umiejętności załogi - dodaje. W tej chwili ekipa liczy 25 osób. Docelowo ma być 30, czyli mniej więcej dwa razy tyle, ile znajdzie się na pokładzie podczas wyścigu. Zgłasza się dużo chętnych, lecz niewielu się nadaje. - Karol jest perfekcjonistą, czasami ciężko z nim wytrzymać, ale nie ma innej drogi do sukcesu - mówi Dominik Życki, trymer grota głównego żagla na jachcie. - Zaraził nas wiarą w zwycięstwo - mówi Grzegorz Baranowski, inny członek załogi.
Współpracę z Jabłońskim rozważał Mateusz Kusznierewicz. Oficjalnie ogłosił, że zdecydował się poświęcić przygotowaniom do występu w klasie Finn podczas igrzysk olimpijskich w 2004 r. W środowisku jednak wiadomo, że łódka byłaby za mała dla dwóch znanych żeglarzy. - Fajnie byłoby mieć Mateusza w załodze, choć nie ma on doświadczenia w pływaniu na dużych jachtach i musiałby się sporo nauczyć - twierdzi Jabłoński.
- Życzę Karolowi, by zdobył Puchar Ameryki, bo to największe trofeum żeglarskie - odpowiada Kusznierewicz. - Wtedy już nie będzie porównań, który z nas jest "większy".
Załoga
|
American dream żeglarza
Polacy na fali
|
Więcej możesz przeczytać w 36/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.