Twórcy jedenastu nowel upamiętniających atak na WTC mówią: zapamiętajcie nasze tragedie, a my będziemy pamiętać o waszej
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, 11 września 2002 r. wchodzi na ekrany film "110901", składający się z jedenastu nowel zrealizowanych przez jedenastu reżyserów z różnych zakątków świata, a każda z nich trwa dokładnie 11 minut 9 sekund i jedną klatkę filmową na pamiątkę daty terrorystycznego uderzenia na nowojorskie wieże World Trade Center.
Zygmunt Kałużyński: Trzeba powiedzieć, że kino zajmowało się tym tematem już wcześniej i kiedy nastąpił zamach, ludzie stwierdzali, że widzieli to już w katastroficznych hollywoodzkich dramatach. Ten film to reakcja nie tylko na samo wydarzenie, ale i na jego dramat przewidziany przez kino, które okazało się prorokiem.
TR: Tyle że wcześniej epatowano obrazami możliwej tragedii, kiedy zaś ona naprawdę się zdarzyła, a jej wymiar przewyższył wszystko, co kino proponowało dotychczas, powstała potrzeba pokazania kontekstów, a nie samego wydarzenia. Dlatego w filmie "110901" nie widzimy właściwie ataku na wieże WTC (wtedy byłby to dokument), lecz związane z nim reakcje uczuciowe.
ZK: Wśród filmów proroczych mieliśmy typ patriotyczny ("Dzień niepodległości"), gdzie prezydent osobiście dowodzi eskadrą mającą zniszczyć najeźdźców z Marsa. Był typ naukowy ("Dzień zagłady"): zbliża się meteor, który ma uderzyć w Ziemię i trzeba go za pomocą naszej techniki zlikwidować. Następnie film wyczynowy: podobne niebezpieczeństwo, gdzie Bruce Willis z dzielnymi komandosami usuwa zagrożenie ("Armageddon"). No i podejście paradoksalne, wręcz groteskowe, można powiedzieć poetycko-filozoficzno-komediowe - w filmie "Marsjanie atakują".
TR: Wszystko to, co pan mówi, dotyczy filmu hollywoodzkiego i amerykańskiego punktu widzenia, tymczasem w "110901" zaprezentowano przede wszystkim punkt widzenia przedstawicieli innych narodów na to, co się stało w Ameryce. A oni - jak się okazuje - mają do tego kraju bardzo różny stosunek; zdają też sobie sprawę z siły amerykańskich mediów i ich umiejętności kreowania opinii publicznej. Ten film to rodzaj polemiki: między kadrami snuje się pytanie, czy rzeczywiście atak na WTC był taki ważny dla ludzi mieszkających w Afganistanie, Iranie, Bośni, Chile, Egipcie, Japonii, Indiach czy Izraelu. Przedstawiciele tych krajów opisują w filmie swoje tragedie, również zasługujące na pamięć świata i nie otrzymujące jej w zadowalającym wymiarze. Pokazują swoje dramaty i mówią: patrzcie, to wcale nie jest mniej tragiczne. Danis Tanović, reżyser głośnej "Ziemi niczyjej", podsuwa przykład bośniackiej Srebrenicy i daje do zrozumienia, że dla tych, którzy przeżyli tam tragedię (też jedenastego, tyle że lipca), zawsze pozostanie ona bliższa od walących się domów na Manhattanie. Ken Loach przypomina natomiast to, co się stało 11 września 1973 r. w Chile, gdzie zamordowano prezydenta Allende i dokonano przewrotu politycznego z pomocą amerykańskich funduszy. Japończyk mówi o bombie w Hiroszimie, a Iranka przyznaje, że 11 września głównym odczuciem ludzi mieszkających w jej kraju był lęk przed bombą atomową, jakiej mogli użyć Amerykanie w odwecie za zamach.
ZK: A więc mamy postawy, które wyrażają pogląd, że to, co przeżyli ludzie w tych krajach, jest równie ważne jak tragedia w Nowym Jorku.
TR: Szczególnie silnie się to odczuwa, oglądając najlepszą chyba nowelkę
w reżyserii Danisa Tanovicia.
ZK: Mamy też pewnego rodzaju prowokację: pokazanie czegoś, co jest jak najbardziej odległe od samego wydarzenia; jakaś obojętna obyczajowa scena między bohaterami nie mającymi nic wspólnego z tym wypadkiem. To ujęcie ma wyrażać ironię - można być tak oddalonym wewnętrznie, że aż nie zdawać sobie sprawy, jaka to tragedia. Pokazuje to etiuda Claudea Lelouchea: do typowej dla niego historii nieporozumienia między dwojgiem ludzi dołączono reakcję na katastrofę w Nowym Jorku jako zaskoczenie …
TR: … i tylko tło!
ZK: Dla mnie najciekawsze jest właśnie to zdziwienie filmowców pochodzących z krajów dotkniętycyh tragedią i jego zestawienie z dramatem w Nowym Jorku. Czasem się mówi: wy cierpicie, ale myśmy więcej cierpieli. Czytałem ciekawą wypowiedź dziennikarza talibskiego. Powiada on tak: "Gdy usiłowaliśmy zniszczyć parę starych rzeźb buddyjskich, podniósł się zgiełk na całej kuli ziemskiej i każdy chciał z nami rozmawiać, ale gdy wcześniej przez całe lata nasz naród głodował, nasi ludzie umierali z powodu chorób, brakowało nam garści strawy i podstawowego lekarstwa - aspiryny, nikt nie chciał z nami rozmawiać". Ta perspektywa mnie zaskoczyła, bo przecież byliśmy przekonani, że talibowie to władza barbarzyńska, która na dodatek wzięła się do niszczenia cennego zabytku historycznego. Otóż ten film pozwala nam zobaczyć, że nasze wyobrażenie o reakcji narodów będących w innej sytuacji może być niespodzianką.
TR: Ma pan rację, ten film może się okazać niespodzianką także dla polskiego widza, którego świadomość została ukształtowana zgodnie z potrzebą zachodniej propagandy politycznej. Przekazy polskich mediów są prawie idealnie zbieżne z tym, jak się pokazuje te wydarzenia w USA, i stają się przez to propagandowe.
ZK: Czyli jednym z niespodziewanych rezultatów wypadków w Nowym Jorku może być odświeżenie naszego widzenia krzywd politycznych, dramatów społecznych, ludzkich tragedii rozgrywających się w innych krajach.
TR: Przyznam się panu, że oglądając te jedenaście nowel, miałem wrażenie, jakby ktoś chciał nawiązać do II części "Dziadów", w której pojawiają się widma zmarłych, prosząc uczestników obrzędu o dopełnienie tego, czego nie mieli za życia. W "110901" mamy wywoływanie ofiar tragedii (wszystkich, jakie rozegrały się ostatnio na kuli ziemskiej) nie mogących całkiem odejść, dopóki nie dotrą ze swoim bólem do naszej świadomości. Jakby podczas uroczystości organizowanych z okazji pierwszej rocznicy zamachu terrorystycznego w USA chciały nam powiedzieć: poznajcie i zapamiętajcie nasze tragedie, a my będziemy pamiętać o waszej.
ZK: Jest jeszcze osiemnastu poległych, o których milczy się powszechnie, nawet w tym filmie: to owi spiskowcy, którzy dokonali zamachu, którzy przygotowywali się do tego od dawna, wiedząc, że skończą swoje życie w straszny sposób. Ciekawe, że kwestia mentalności terrorystów została pominięta w dyskusji na temat 11 września, gdy tymczasem kto wie, czy nie powinniśmy im się uważnie przyjrzeć, a nie odsyłać w ową nicość zaświatów II części "Dziadów", o której pan wspomniał.
Zygmunt Kałużyński: Trzeba powiedzieć, że kino zajmowało się tym tematem już wcześniej i kiedy nastąpił zamach, ludzie stwierdzali, że widzieli to już w katastroficznych hollywoodzkich dramatach. Ten film to reakcja nie tylko na samo wydarzenie, ale i na jego dramat przewidziany przez kino, które okazało się prorokiem.
TR: Tyle że wcześniej epatowano obrazami możliwej tragedii, kiedy zaś ona naprawdę się zdarzyła, a jej wymiar przewyższył wszystko, co kino proponowało dotychczas, powstała potrzeba pokazania kontekstów, a nie samego wydarzenia. Dlatego w filmie "110901" nie widzimy właściwie ataku na wieże WTC (wtedy byłby to dokument), lecz związane z nim reakcje uczuciowe.
ZK: Wśród filmów proroczych mieliśmy typ patriotyczny ("Dzień niepodległości"), gdzie prezydent osobiście dowodzi eskadrą mającą zniszczyć najeźdźców z Marsa. Był typ naukowy ("Dzień zagłady"): zbliża się meteor, który ma uderzyć w Ziemię i trzeba go za pomocą naszej techniki zlikwidować. Następnie film wyczynowy: podobne niebezpieczeństwo, gdzie Bruce Willis z dzielnymi komandosami usuwa zagrożenie ("Armageddon"). No i podejście paradoksalne, wręcz groteskowe, można powiedzieć poetycko-filozoficzno-komediowe - w filmie "Marsjanie atakują".
TR: Wszystko to, co pan mówi, dotyczy filmu hollywoodzkiego i amerykańskiego punktu widzenia, tymczasem w "110901" zaprezentowano przede wszystkim punkt widzenia przedstawicieli innych narodów na to, co się stało w Ameryce. A oni - jak się okazuje - mają do tego kraju bardzo różny stosunek; zdają też sobie sprawę z siły amerykańskich mediów i ich umiejętności kreowania opinii publicznej. Ten film to rodzaj polemiki: między kadrami snuje się pytanie, czy rzeczywiście atak na WTC był taki ważny dla ludzi mieszkających w Afganistanie, Iranie, Bośni, Chile, Egipcie, Japonii, Indiach czy Izraelu. Przedstawiciele tych krajów opisują w filmie swoje tragedie, również zasługujące na pamięć świata i nie otrzymujące jej w zadowalającym wymiarze. Pokazują swoje dramaty i mówią: patrzcie, to wcale nie jest mniej tragiczne. Danis Tanović, reżyser głośnej "Ziemi niczyjej", podsuwa przykład bośniackiej Srebrenicy i daje do zrozumienia, że dla tych, którzy przeżyli tam tragedię (też jedenastego, tyle że lipca), zawsze pozostanie ona bliższa od walących się domów na Manhattanie. Ken Loach przypomina natomiast to, co się stało 11 września 1973 r. w Chile, gdzie zamordowano prezydenta Allende i dokonano przewrotu politycznego z pomocą amerykańskich funduszy. Japończyk mówi o bombie w Hiroszimie, a Iranka przyznaje, że 11 września głównym odczuciem ludzi mieszkających w jej kraju był lęk przed bombą atomową, jakiej mogli użyć Amerykanie w odwecie za zamach.
ZK: A więc mamy postawy, które wyrażają pogląd, że to, co przeżyli ludzie w tych krajach, jest równie ważne jak tragedia w Nowym Jorku.
TR: Szczególnie silnie się to odczuwa, oglądając najlepszą chyba nowelkę
w reżyserii Danisa Tanovicia.
ZK: Mamy też pewnego rodzaju prowokację: pokazanie czegoś, co jest jak najbardziej odległe od samego wydarzenia; jakaś obojętna obyczajowa scena między bohaterami nie mającymi nic wspólnego z tym wypadkiem. To ujęcie ma wyrażać ironię - można być tak oddalonym wewnętrznie, że aż nie zdawać sobie sprawy, jaka to tragedia. Pokazuje to etiuda Claudea Lelouchea: do typowej dla niego historii nieporozumienia między dwojgiem ludzi dołączono reakcję na katastrofę w Nowym Jorku jako zaskoczenie …
TR: … i tylko tło!
ZK: Dla mnie najciekawsze jest właśnie to zdziwienie filmowców pochodzących z krajów dotkniętycyh tragedią i jego zestawienie z dramatem w Nowym Jorku. Czasem się mówi: wy cierpicie, ale myśmy więcej cierpieli. Czytałem ciekawą wypowiedź dziennikarza talibskiego. Powiada on tak: "Gdy usiłowaliśmy zniszczyć parę starych rzeźb buddyjskich, podniósł się zgiełk na całej kuli ziemskiej i każdy chciał z nami rozmawiać, ale gdy wcześniej przez całe lata nasz naród głodował, nasi ludzie umierali z powodu chorób, brakowało nam garści strawy i podstawowego lekarstwa - aspiryny, nikt nie chciał z nami rozmawiać". Ta perspektywa mnie zaskoczyła, bo przecież byliśmy przekonani, że talibowie to władza barbarzyńska, która na dodatek wzięła się do niszczenia cennego zabytku historycznego. Otóż ten film pozwala nam zobaczyć, że nasze wyobrażenie o reakcji narodów będących w innej sytuacji może być niespodzianką.
TR: Ma pan rację, ten film może się okazać niespodzianką także dla polskiego widza, którego świadomość została ukształtowana zgodnie z potrzebą zachodniej propagandy politycznej. Przekazy polskich mediów są prawie idealnie zbieżne z tym, jak się pokazuje te wydarzenia w USA, i stają się przez to propagandowe.
ZK: Czyli jednym z niespodziewanych rezultatów wypadków w Nowym Jorku może być odświeżenie naszego widzenia krzywd politycznych, dramatów społecznych, ludzkich tragedii rozgrywających się w innych krajach.
TR: Przyznam się panu, że oglądając te jedenaście nowel, miałem wrażenie, jakby ktoś chciał nawiązać do II części "Dziadów", w której pojawiają się widma zmarłych, prosząc uczestników obrzędu o dopełnienie tego, czego nie mieli za życia. W "110901" mamy wywoływanie ofiar tragedii (wszystkich, jakie rozegrały się ostatnio na kuli ziemskiej) nie mogących całkiem odejść, dopóki nie dotrą ze swoim bólem do naszej świadomości. Jakby podczas uroczystości organizowanych z okazji pierwszej rocznicy zamachu terrorystycznego w USA chciały nam powiedzieć: poznajcie i zapamiętajcie nasze tragedie, a my będziemy pamiętać o waszej.
ZK: Jest jeszcze osiemnastu poległych, o których milczy się powszechnie, nawet w tym filmie: to owi spiskowcy, którzy dokonali zamachu, którzy przygotowywali się do tego od dawna, wiedząc, że skończą swoje życie w straszny sposób. Ciekawe, że kwestia mentalności terrorystów została pominięta w dyskusji na temat 11 września, gdy tymczasem kto wie, czy nie powinniśmy im się uważnie przyjrzeć, a nie odsyłać w ową nicość zaświatów II części "Dziadów", o której pan wspomniał.
Więcej możesz przeczytać w 37/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.