Polak naciągający państwo na wypłatę nienależnej renty nie ma z tego powodu poczucia winy
W jednym z odcinków serialu "Czterdziestolatek" (zrealizowanego w latach siedemdziesiątych) uczeń podstawówki napisał w wypracowaniu, że najbardziej chciałby być rencistą. Podobnie marzy co czwarty obywatel III RP - wynika z badań Pentora przeprowadzonych na zamówienie "Wprost". Tyle że prawie połowa rent to zwykłe oszustwo na szkodę ogółu. Szokujące jest to, że oszukiwani przywykli ten wielki szwindel akceptować.
Się należy
Sprawa rent ujawnia wiele brzydkich nawyków polskiego społeczeństwa. Nadal dominuje sławne peerelowskie "czy się stoi, czy się leży". Polak naciągający państwo na świadczenia nie ma z tego powodu poczucia winy, bowiem żyje w przekonaniu, że pieniądze te mu się należą. To nieistotne, że pobiera je w formie renty inwalidzkiej, wcale nie będąc inwalidą, albo w formie zasiłku dla bezrobotnych, choć w istocie pracuje, tylko że na czarno. Pieniądze przysługują mu dlatego, że po pierwsze - istnieje, a po drugie - jego status materialny nie jest taki, jakiego by sobie życzył.
Kombinowanie jest w Polsce nawykiem tak zakorzenionym, tak dawnym i tak przekonująco usprawiedliwionym okolicznościami historycznymi, że nikogo nie dziwi i nikt go nie potępi. Szczególnie jeśli jest to kombinowanie na koszt państwa, które dla ogromnej części Polaków pozostaje bytem równie obcym jak za czasów zaborów i okupacji. Państwowe pieniądze wciąż są postrzegane jak odległy skarbiec, zapełniający się w magiczny sposób, z którego czerpanie ogranicza tylko społeczna pozycja i możliwości czerpiącego. Nawet jeśli dotrze do kogoś świadomość, że ów skarbiec to wspólna kasa podatników, łatwo rozgrzesza się przekonaniem, że podatki płacą bogaci. Zmuszanie ich do utrzymywania ubogich jest godne i sprawiedliwe.
Właściciele małych firm czy osoby usiłujące utrzymać się z drobnego handlu kombinują nie mniej od innych. Pierwsza próba podniesienia własnego statusu doprowadza do uświadomienia sobie rozmiarów fiskalizmu, co pozwala wyciągnąć prosty wniosek - jestem przez państwo okradany, utrzymuję całe rzesze darmozjadów i biurokratów. Niech sobie, jeśli jest taka możliwość, odbiorę z tego choć odrobinę! W ten sposób uruchamia się społeczne sprzężenie zwrotne - ci, którzy posiedli już jakąś wiedzę o mechanizmach opiekuńczości państwa, uważają ich nadużywanie za równie usprawiedliwione, jak ci, którzy wyobrażają je sobie z krańcową naiwnością.
Niewolnicy minimalizmu
Wyrzuty sumienia przytępia świadomość, że skala nadużyć nie jest duża. "Załatwione" renty i zasiłki to przecież sumy ledwie wystarczające na miesięczne utrzymanie. Ale jednak wystarczające. Socjalizm wychowywał Polaków w pogardzie dla sukcesu, w niechęci, a co najmniej podejrzliwości wobec tych, którym się powiodło. Peerelowskie hasła urawniłowki dostarczają im alibi i nawet czegoś na kształt szczątkowej ideologii: człowiek porządny powinien żyć byle jak, mieć tylko na chleb i brymuchę. Szybkie przejście na rentę doskonale do takiego wzoru żywota pasuje.
Brudna wspólnota
Nie bez wpływu na Polaków pozostają zachowania władzy. Jacek Fedorowicz przed laty w żartobliwej formie wysunął przypuszczenie, że fakt, iż w gąszczu peerelowskich absurdów po prostu nie da się żyć, nie łamiąc bezustannie jakichś przepisów, nie jest tylko skutkiem nie przewidzianego przez nikogo piętrzenia się rozmaitych absurdów, ale świadomym zamierzeniem twórców ustroju. Obywatel, zmuszony w ten sposób do postępowania nieuczciwego, tracił prawo do potępiania nieuczciwości innych. Któryś z socjologów ujął później mniej więcej to samo w określeniu "brudna wspólnota". Oni kradną, my kradniemy i jest dobrze!
Swego czasu pewien znany z rozmaitych finezyjnych kantów oszust sformułował tezę, że człowieka uczciwego bardzo trudno oszukać. Najlepiej natomiast udaje się to z kimś, kto sam ma ochotę zrobić szwindel i jest przekonany o własnym sprycie. Taki dużo łatwiej daje się znęcić "okazją", a potem nawet nie może się poskarżyć na oszusta, nie przyznając się do własnej nieuczciwości.
Lewicowi politycy wykorzystują ten mechanizm z zamiłowaniem, choć trudno ich podejrzewać, by wciągali obywateli w rozmaite oszustwa planowo. O wyłudzaniu rent czy zasiłków, o nadużywaniu zwolnień lekarskich politycy wiedzą od dawna. Znają sumy, jakie traci w ten sposób budżet. Mimo to nie przejawiają szczególnej determinacji w walce z patologiami. Łatwo zrozumieć dlaczego. Wyborcy, którzy mają poczucie, że znaleźli w chorym systemie jakąś niszę, stają się automatycznie przeciwnikami zmian. Poza tym rządzący zdają sobie sprawę, że lepiej mieć do czynienia ze społeczeństwem zdeprawowanym niż kryształowo uczciwym. Nawet jeśli raz na rok utrudnia to dopięcie budżetu państwa.
Się należy
Sprawa rent ujawnia wiele brzydkich nawyków polskiego społeczeństwa. Nadal dominuje sławne peerelowskie "czy się stoi, czy się leży". Polak naciągający państwo na świadczenia nie ma z tego powodu poczucia winy, bowiem żyje w przekonaniu, że pieniądze te mu się należą. To nieistotne, że pobiera je w formie renty inwalidzkiej, wcale nie będąc inwalidą, albo w formie zasiłku dla bezrobotnych, choć w istocie pracuje, tylko że na czarno. Pieniądze przysługują mu dlatego, że po pierwsze - istnieje, a po drugie - jego status materialny nie jest taki, jakiego by sobie życzył.
Kombinowanie jest w Polsce nawykiem tak zakorzenionym, tak dawnym i tak przekonująco usprawiedliwionym okolicznościami historycznymi, że nikogo nie dziwi i nikt go nie potępi. Szczególnie jeśli jest to kombinowanie na koszt państwa, które dla ogromnej części Polaków pozostaje bytem równie obcym jak za czasów zaborów i okupacji. Państwowe pieniądze wciąż są postrzegane jak odległy skarbiec, zapełniający się w magiczny sposób, z którego czerpanie ogranicza tylko społeczna pozycja i możliwości czerpiącego. Nawet jeśli dotrze do kogoś świadomość, że ów skarbiec to wspólna kasa podatników, łatwo rozgrzesza się przekonaniem, że podatki płacą bogaci. Zmuszanie ich do utrzymywania ubogich jest godne i sprawiedliwe.
Właściciele małych firm czy osoby usiłujące utrzymać się z drobnego handlu kombinują nie mniej od innych. Pierwsza próba podniesienia własnego statusu doprowadza do uświadomienia sobie rozmiarów fiskalizmu, co pozwala wyciągnąć prosty wniosek - jestem przez państwo okradany, utrzymuję całe rzesze darmozjadów i biurokratów. Niech sobie, jeśli jest taka możliwość, odbiorę z tego choć odrobinę! W ten sposób uruchamia się społeczne sprzężenie zwrotne - ci, którzy posiedli już jakąś wiedzę o mechanizmach opiekuńczości państwa, uważają ich nadużywanie za równie usprawiedliwione, jak ci, którzy wyobrażają je sobie z krańcową naiwnością.
Niewolnicy minimalizmu
Wyrzuty sumienia przytępia świadomość, że skala nadużyć nie jest duża. "Załatwione" renty i zasiłki to przecież sumy ledwie wystarczające na miesięczne utrzymanie. Ale jednak wystarczające. Socjalizm wychowywał Polaków w pogardzie dla sukcesu, w niechęci, a co najmniej podejrzliwości wobec tych, którym się powiodło. Peerelowskie hasła urawniłowki dostarczają im alibi i nawet czegoś na kształt szczątkowej ideologii: człowiek porządny powinien żyć byle jak, mieć tylko na chleb i brymuchę. Szybkie przejście na rentę doskonale do takiego wzoru żywota pasuje.
Brudna wspólnota
Nie bez wpływu na Polaków pozostają zachowania władzy. Jacek Fedorowicz przed laty w żartobliwej formie wysunął przypuszczenie, że fakt, iż w gąszczu peerelowskich absurdów po prostu nie da się żyć, nie łamiąc bezustannie jakichś przepisów, nie jest tylko skutkiem nie przewidzianego przez nikogo piętrzenia się rozmaitych absurdów, ale świadomym zamierzeniem twórców ustroju. Obywatel, zmuszony w ten sposób do postępowania nieuczciwego, tracił prawo do potępiania nieuczciwości innych. Któryś z socjologów ujął później mniej więcej to samo w określeniu "brudna wspólnota". Oni kradną, my kradniemy i jest dobrze!
Swego czasu pewien znany z rozmaitych finezyjnych kantów oszust sformułował tezę, że człowieka uczciwego bardzo trudno oszukać. Najlepiej natomiast udaje się to z kimś, kto sam ma ochotę zrobić szwindel i jest przekonany o własnym sprycie. Taki dużo łatwiej daje się znęcić "okazją", a potem nawet nie może się poskarżyć na oszusta, nie przyznając się do własnej nieuczciwości.
Lewicowi politycy wykorzystują ten mechanizm z zamiłowaniem, choć trudno ich podejrzewać, by wciągali obywateli w rozmaite oszustwa planowo. O wyłudzaniu rent czy zasiłków, o nadużywaniu zwolnień lekarskich politycy wiedzą od dawna. Znają sumy, jakie traci w ten sposób budżet. Mimo to nie przejawiają szczególnej determinacji w walce z patologiami. Łatwo zrozumieć dlaczego. Wyborcy, którzy mają poczucie, że znaleźli w chorym systemie jakąś niszę, stają się automatycznie przeciwnikami zmian. Poza tym rządzący zdają sobie sprawę, że lepiej mieć do czynienia ze społeczeństwem zdeprawowanym niż kryształowo uczciwym. Nawet jeśli raz na rok utrudnia to dopięcie budżetu państwa.
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.